To był jeden z tych dni, kiedy skrywałem się pod moją prawdziwą postacią. Niewidoczny siedziałem w cieniu wysokiej roślinności tak by mrok otoczył całą moją posturę. Porywisty wicher znów zahuczał dzisiejszego dnia, usypiając moją czujność. Usłyszałem pobrzękiwanie lampionu zwisającego z jednego z moich rogów. Nie chciałem ruszać się z miejsca, natomiast próbowałem złapać połączenie z moim bratem. Szukam go już ot tak dawna. Nie jestem w stanie zliczyć dni naszej rozłąki. Wbrew pozorom nawet te 'negatywne' bóstwa również posiadają coś takiego jak moralność. Często skrzywiona ale ją posiadają. Nie rozumiem dlaczego się tak nagle ode mnie odciął. Byliśmy sobie tacy bliscy. Albo różniliśmy się wyznawanymi wartościami.
Moje ciało raptownie się spięło, wyrywając mnie z podejmowanych starań. Otworzyłem szeroko oczy kuląc się jeszcze bardziej. Nasłuchiwałem nadchodzących kroków, które należały do kobiety i dziecka. Szybko się do nich zbliżyłem, tak bym został nadal niewidoczny dla ich oczu. Rozpoznałem kobietę, która cieszyła się swoją sławą jako Wiedźma. I faktycznie nią była, potężna, nadal nieschwytana, nadal niewyeliminowana. Dziecka nie chciałem zabić, moim celem była tylko ona. Nie miałem zamiaru zmarnować okazji tylko dlatego, że świadkiem tego całego zajścia będzie jakiś dzieciak. Po krótkiej wymianie zdań doszedłem do wniosku, że muszą być w dość bliskiej relacji. Jeszcze mocniej w tym fakcie utwierdziło mnie zachowanie Czarownicy podczas krótkiej ale jakże mozolnej wymiany ciosów. Wydawało mi się, że atakujemy i bronimy się całe wieki, a przecież wiem doskonale czym są wieki. Irytowało mnie to zarazem wprawiając w dyskomfort. Nie cierpiałem kiedy sprawy idą tak wolno, ciągną się w nieskończoność. Moja ofiara przytulała najwidoczniej własnego syna, a ja stałem z wyciągniętą ręką w stronę chłopca. Przez moment trwaliśmy w napiętej atmosferze wsłuchując się we własne oddechy. Lekko uniosłem głowę do góry, a palcem wskazującym wskazałem im drogę za nimi. Wiatr znów powiał, a lampa naftowa pobrzmiała z jednej strony przypominając mi o poprzednim celu istnienia. Spuściłem głowy zawstydzony tym co zrobiłem. Nad niebem rozpostarły się ciemne chmury. Wykonałem głęboki skłon, cofając się do tyłu, do cienia. Kiedy cała moja postać wtopiła się z cieniem znów się skuliłem stając się jednością z cieniem drzewa. Długo nie czekałem aby tamta dwójka sobie poszła. Moja misja okazała się nietrafiona. Muszę spróbować szczęścia kiedy indziej.
Nie zbyt cieszy mnie fakt, że tak samo jak śmiertelnicy mogę chorować. Z ochrypniętym głosem szedłem w bliżej nieznane mi miejsce. Nigdy tam nie byłem, dlatego nieufnie stawiałem lekko zdenerwowany swoje kroki. Sądziłem, że ból głowy przejdzie tak szybko jak się pojawił, ale niestety z każdym dniem łupało mnie coraz mocniej. Ból już jest nie do zniesienia, więc postanowiłem poradzić się zielarki. Dowiedziałem się od niej od przypadkowego przychodnia. Mimo braku szyldu z napisem, o jej sklepie domyśliłem się poprzez wiele suszących się roślin. Wszedłem do środka mrucząc pod nosem "dzień dobry" tak jak uczyła tego kultura. Rozejrzałem się po wnętrzu szukając ów kobiety.
- Mama zaraz przyjdzie -obwieścił chłopięcy głos po mojej prawej stronie.
Spojrzałem się na niego lekko marszcząc brwi. Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem. Gdybym tylko odpowiedział, znów poczułbym narastający ból głowy. Stanąłem gdzieś z boku i zamknąłem oczy skupiając się na przyjemniejszych rzeczach. W ten sposób zapomniałbym o bólu. Chwilę potem przybyła dorosła kobieta o długich, białych włosach. Spojrzała się na mnie, a ja westchnąłem od razu przechodząc do sedna sprawy.
- Witaj. Powiedziano mi, że jesteś znakomitą zielarką i pomożesz mi z choróbskiem, które ostatnio nie daje mi żyć. Mogłabyś mnie uraczyć tym zaszczytem i mi pomóc? Zwłaszcza z bólem głowy, skroni -powiedziałem czując na siebie utkwiony wzrok chłopaka.
Kątem oka mu się zacząłem przyglądać. Ah te dzieci.
Aradia?
Liczba słów: 585
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz