czwartek, 28 listopada 2019

Od Hibane do Yonkiego

Leżałam zmęczona na łóżku, ubrana jedynie w cienką koszulę nocną i pozbawiona koca czy jakiegokolwiek okrycia. Przez długie ukrywanie swojej postaci czułam, że magazynuje się we mnie coraz więcej ciepła. Gorąca, którego tak jak zazwyczaj nie mogłam się zwyczajnie pozbyć poprzez przemianę czy użycie swoich mocy. Do tego dochodziły również rany, które odniosłam podczas potyczki z rozbójnikiem. Szukając rozwiązania swoich problemów, usnęłam niespokojnym snem, z którego zostałam wybudzona przez hałas uderzenia. Zerwałam się gwałtownie do pozycji siedzącej, już chcąc spalić intruza, gdy zdałam sobie sprawę, że na podłodze przede mną leży Yonki. Zmartwiona jego stanem usiadłam na skraju łóżka, by mu się przyjrzeć. Gdy jednak wstał samodzielnie i wytłumaczył, co robi na dole, uśmiechnęłam się szeroko:
-Nie ma sprawy. Nie przejmuj się. Na szczęście nie potrzebuję dużo snu – Zapewniłam swego towarzysza, by nie czuł jakiegoś poczucia winy. Gdy wyszedł z wozu, odprowadzany moim spojrzeniem, postanowiłam znów się położyć. Tym razem jednak spałam spokojniej, jakby pojawienie chłopaka zdjęło ze mnie wszelkie zmartwienia i problemy, które mnie wcześniej męczyły. Nim się zorientowałam, zostałam obudzona przez Yonkiego, który szturchał mnie delikatnie za ramię. Przecierając delikatnie oczy, podniosłam się, zarzuciłam na siebie płaszcz i wyszłam na dach bez słowa, by dać chłopakowi choć trochę prywatności, o którą było ciężko w obecnych warunkach. Czując rześkie powietrze, które przyjemnie ochłodziło moją rozgrzaną skórę, okręciłam się dookoła własnej osi. Dopiero po tym ruchu, zdałam sobie z czegoś sprawę. Spojrzałam zdziwiona na swoją dłoń, jakby nie należała do mnie, jakby była czymś zupełnie obcym, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Okręcałam dłoń, oglądałam nadgarstek, skrobałam delikatnie palcem o powierzchnię kończyny, by upewnić się na sto procent, że się nie mylę. Jak to się stało? Nie mogąc powstrzymać podekscytowania, przemieniłam się w swoją prawdziwą postać. Tuląc się do siebie, uśmiechnęłam się szeroko. Tęskniłam za tym i to bardzo. Już nawet nie potrzebowałam wyjaśnień, obecnie najważniejsze było to, że znów byłam w pełni sprawna. Nie chcąc przykuwać uwagi rzezimieszków czających się w mroku, wróciłam szybko do ludzkiej postaci. Musiałam się powstrzymać, nie zamierzałam dawać wszystkim w pobliżu informacji o naszym położeniu. Wystarczająco mieliśmy problemów na głowie. Nadal w dobrym humorze, usiadłam na skraju wozu, tak by móc zawiesić swoje nogi w powietrzu. Trzymając na kolanach miecz, obserwowałam pobliską okolicę. Przez pierwsze godziny mojej warty, wszystko było w należytym porządku, drzewa kołysały się sennie w rytm narzucany im przez wiatr, zwierzęta prowadziły swoje nocne życie, a księżyc leniwie sunął po nieboskłonie. Dopiero gdy na horyzoncie zawitały prześwity fioletu i różu, zwiastujące o bliskim wschodzie słońca, usłyszałam dźwięk łamanej gałęzi i poruszenie ptaków, które musiały zostać przez coś, lub kogoś spłoszone. Dopiero po paru sekundach, w zaroślach przed moim wozem ujrzałam 3 pary ślepi, które chytrze przyglądały się łupowi, jaki przed nim czekał. Zeskoczyłam na grunt i wyciągnęłam w ich stronę miecz, który zalśnił groźnie w łunie księżyca niczym gotowe do ataku zwierze. Jednak napastnicy nie przejęli się tą cichą groźbą czającą się za na pozór zwykłym błyskiem metalu. Nie czekając sekundy na reakcję mężczyzn, odparowałam atak pierwszego z nich, bandzior odsunął się o parę kroków, co pozwoliło jego kompanom naskoczyć na mnie, akurat, gdy byłam odsłonięta. Nie zamierzając pozwolić im wygrać, zrzuciłam iluzję, znów będąc małym, gorącym żywiołakiem, którego widok, bardzo zaskoczył mężczyzn. Poparzyłam obu dotkliwie, oznajmiając oburzona:
-Tak nie traktuje się kobiet, panowie – Zamiast jednak normalnie odpowiedzieć, krzyknęli przerażeni, starając się odsunąć na jak bezpieczniejszą odległość. Zadowolona, że przepłoszyłam intruzów, którzy obecnie przebierali nogami, by zniknąć z mojego pola widzenia, odwróciłam się z zamiarem zajęcia swojej wcześniejszej pozycji, gdy spostrzegłam, jak Yonki stoi w wejściu do mojego domu. Uśmiechnęłam się nerwowo, ledwo wydobywając, piskliwym głosem, pytanie z gardła:
-Ile widziałeś?
-Wystarczająco – Odparł, bacznie mierząc mnie spojrzeniem, najwyraźniej czekając na dalsze wyjaśnienia. Wróciłam do ludzkiej postaci i odchrząknąwszy, oznajmiłam cicho:
-Zrobię nam coś do jedzenia i mogę odpowiedzieć na twoje pytania, oczywiście, jeśli nie zamierzasz teraz uciec, lub ganiać mnie z widłami, czy tym łukiem – Gdy chłopak pokiwał przecząco głową, weszłam do domku i zabrałam się za przyrządzanie chleba z serem, który już bez większych oporów podgrzałam swoim płomieniem, by ser się rozpuścił, a pieczywo zrobiło przyjemnie chrupkie. Usiedliśmy na dachu wozu i trzymając w dłoniach kanapki, usłyszałam pierwsze pytanie:
-Kim jesteś?
-Żywiołakiem ognia. Potrafię tworzyć płomienie i takie tam. Zresztą sam widziałeś – Oznajmiłam, wzruszając ramionami od niechcenia. Nie chciałam o sobie opowiadać, ponieważ nie wiedziałam, czy chłopak nie zamierza potem tego wykorzystać przeciwko mnie:
-Jednak nie martw się, nie jestem jakoś super groźna. Nie jestem nieokrzesana ani dzika, jak to ludzie uważają. Żywiołaki ognia to bardzo energiczne stworzenia, pełne życia.... Przynajmniej tak piszą w książkach. Jeszcze nie spotkałam żadnego z żywiołaków tak twarzą w twarz – Mruczałam, nadgryzając tosty, by wydłużyć nieco czas dzielący mnie od kolejnego pytania:
- A twoi rodzice?
- Nigdy ich nie spotkałam, zostałam urodzona w czymś na rodzaj hodowli. Pewne miasto wykorzystywało stworzenia do obrony przed innymi miastami i innymi stworzeniami, poza tym eksperymentowano na nas, nawet nie miałam własnego imienia – Westchnęłam cicho, nie chcąc sobie tego przypominać. Po paru minutach refleksji usłyszałam kolejne pytanie wydobywające się z ust chłopaka:
- Co potrafisz?
- Mogę wykrzesać 5 różnych płomieni, każdy o innym działaniu. Są też żywiołaki, które specjalizują się w jednym płomieniu na przykład tylko w pomarańczowym, zielonym. Zapewne jest też wiele różnych wariantów, które nie zostały nigdzie zapisane. Wszystko, co wiem o swojej rasie, to zasługa książek – Oznajmiłam, kończąc swoją kanapkę:
-Jednak chyba nie jestem tu jedyną istotą, która coś ukrywa – Oznajmiłam po dłuższej chwili, patrząc na swoją prawą dłoń:
-Wczoraj w nocy klątwa rzucona przez łuk została zdjęta. Jestem świadoma, że sama z siebie nie ustąpiła. Więc albo musiałeś dość słabo stać na czatach i jakaś pradawna rasa weszła do mojego domu, albo to ty należysz do jednego z przedstawicieli pradawnych – Spojrzałam mu w oczy z powagą, chcąc pokazać, że nie żartuję:
-Jeśli to ta druga opcja, to bardzo dziękuje. Jestem ci bardzo wdzięczna. Nawet nie wiesz, jak się męczyłam przez ten urok. Gdy za długo siedzę w ludzkiej postaci, zaczynam się mocno przegrzewać i w ogóle jest mi tak nie dobrze. A tak znów mogę się bronić i leczyć – Zachichotałam radośnie, machając nogami beztrosko, czekając na potwierdzenie lub zaprzeczenia chłopaka odnośnie jego rasy.

(Yonki?)
1015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz