piątek, 8 listopada 2019

Od Hibane

Delikatny podmuch wiatru na twarzy przypominał mi o świadomości, że nie jestem jedyną przedstawicielką swojej rasy, która powinna być tak bogata, jak urodzajny jest świat. Jednakże tak nie było. Przynajmniej tak się czułam. Jakbym była jedynym żywiołakiem na ziemi. Poczucie osamotnienia i pustki, jakie odczuwałam przez brak jakichkolwiek więzi z rodziną, wywoływał u mnie gorzki smutek, który nie chciał zostać spalony przez moje płomienie. Spojrzałam na swoje odbicie, w spokojnej tafli małego jeziorka, które przedstawiało moją prawdziwą formę. Świecącą skórę, poruszające się w tylko sobie znany sposób włosy, iskrzący w świetle klejnot usadowiony na mym czole. Dotknęłam swojego policzka, przyglądając się temu wszystkiemu, jakby było to pierwszą rzeczą, jakie moje oczy mogły zobaczyć. Dlaczego ludzie potrafili być tak okrutni? Dlaczego potrafili obarczyć ogień swoimi pomyłkami i nieuwagą. Dlaczego mówili, że to płomienie są niebezpieczne, gdy tak naprawdę to oni stanowili największe niebezpieczeństwo? Rasa ludzka nie mogąc ujarzmić niespokojnej natury mojego żywiołu po prostu się go boi, traktuje z dystansem i chłodem, a potem cierpi za swoje postępki. Nie odczuwałam jednak żalu do nikogo, po prostu taka jest natura, dlatego muszę przykładać szczególną uwagę, by pilnować w niej równowagi. Czyli spokoju przeplatanego elementami chaosu. Gdy rozejrzałam się ostatni raz po uschniętych drzewach, które nie miały już siły pozyskiwać życiodajnych soków z podłoża, a co za tym idzie wykreować piękną mozaikę zieleni i czerni w swych koronach wiedziałam, co muszę zrobić. Po zaczerpnięciu głębokiego, ale równocześnie spokojnego oddechu rozprzestrzeniłam swój płomień po żółtawej trawie, która bez najmniejszych oporów poddała się ciepłu, które je pochłaniało. Pozwoliłam, by cały wysuszony przez nieurodzaj obszar został strawiony i obrócony w popiół, który stanowił podłożę dla nowych roślin. Gdy skończyłam swoją powinność, ugasiłam płomienie i ruszyłam do swojego wędrownego domu, który jednocześnie był moim miejscem pracy. Gdy zobaczyłam prosty drewniany wóz na kółkach, a przy nim pasącego się konia z uśmiechem znów przybrałam swój człowieczy wygląd, na co zwierze, gdy tylko mnie zobaczyło w tej postaci, zarżało radośnie, pokazując mi, że woli mnie w takiej postaci. Pamiętam, jak pewnego dnia moja kasztanowa klaczka sparzyła się, przez zbyt długi kontakt z moim rozgrzanym płomiennym ciałem. Poklepałam konia po szyi, po czym zaprzęgłam ją do powozu, gdy usiadłam na koźle, pociągnęłam delikatnie za lejce, dając do wiadomości klaczce, by ruszyła przed siebie. Czeka nas kolejna podróż w ciszy, którą przerywa jedynie dźwięk kopyt napotykających podłoże oraz chrobot piasku gniecionego przez drewniane koła.

***

Po tygodniu natrafiłam na obszary zamieszkane przez pojedyncze rodziny, co świadczyło, że nieopodal musiało znajdować się jakieś większe miasto, które przypominało lampę przyciągającą ćmy, tyle że w tym przypadku miejsce owadów zajmują ludzie i ich domostwa. Gdy słońce zawędrowało na swój tron, jakim był zenit, dotarłam do miasteczka, które tak jak podejrzewałam, tętniło życiem podobnie do mrowisk, które mijałam na swojej drodze. Nie odczuwałam przyjemnych uczuć, będąc w tym miejscu, to w jego okolicach się wychowałam, tak przynajmniej uważałam, ponieważ było to pierwsze miejsce, jakie zobaczyłam. Nie chcąc jednak, by widmo przeszłości oplotło mnie swymi mrocznymi mackami, potrząsnęłam głową, przy okazji doprowadzając swoje włosy do jeszcze większego nieładu niż były dotychczas. Po ulokowaniu swojego sklepu na wolnym fragmencie targu przystąpiłam do rozstawienia swego asortymentu, którym były miecze, począwszy od prostych noży myśliwskich, a kończąc na pięknie zdobionych szpadach, których rękojeść została ozdobiona przeze mnie złotem i kamieniami szlachetnymi. Chciałam tu zostać jak najkrócej, byle uzupełnić braki pieniężne, dlatego próbowałam skłonić każdego przechodnia do zakupu moich produktów. Do zmierzchu udało mi się sprzedać 8 broni, co nie było powalającym wynikiem, jednakże nie mogłam powiedzieć, że był to najgorszy wynik. Gdy miałam już zamykać swój sklep i ułożyć się do snu usłyszałam wołanie strażników, którzy kogoś gonili. Prawdopodobnie jakiegoś kieszonkowca albo jakąś istotę magiczną, Nie patrząc na rasę ani przewinienie uciekającego postanowiłam tej postaci pomóc. Gdy upewniłam się, że nie ma nikogo więcej w pobliżu, wyciągnęłam dłoń do przodu, tak by żółty płomień, który się na niej rozpalił, mógł otoczyć swą łuną strażników. Użyłam iluzji, by przekonać opiekunów porządku do pościgu osoby, która tak naprawdę była wytworem moich płomieni. To pozwoliło odciągnąć ich uwagę od prawdziwego sprawcy tego pościgu. Gdy oddalili się od nas wystarczająco daleko, podeszłam do osoby, której pomogłam, by poznać powód, przez jaki znalazła się w tej sytuacji.

(Ktosiu, przyjdziesz? Oferuję ciastka i mieczyki :3 )

692 słowa 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz