wtorek, 26 listopada 2019

Od Hibane do Yonkiego

Byłam tak zestresowana zaistniałą sytuacją, że nie potrafiłam skupić się nawet na prawidłowym powożeniu koniem, który pędził przed siebie, nie bacząc na wszelkie przeszkody, które dla mojego obwoźnego domku mogły być destrukcyjne. Gdy Yonki poszedł na dół, martwiłam się, że może stracić równowagę i uderzyć o coś głową. Mogłam jednak skorzystać z chwili samotności, by użyć swoich mocy, do ułatwienia nam ucieczki. Gdy moje lewe przedramię zapłonęło, obróciłam się, by wycelować w rozbójników, kulami krwistego ognia, który spaliłby ich na popiół. Zanim jednak zdążyłam zebrać wystarczająco energii do strzału, ziemia pod pościgiem zmieniła swe właściwości, sprawiając, że konie i ich jeźdźcy wywrócili się, gniotąc swym ciężarem swych towarzyszy. Szybko wróciłam do ludzkiej postaci, nie wiedząc, co się właściwie stało. To nie był przypadek ani łut szczęścia. Gdy chłopak powrócił, wyglądał na tak samo zdziwionego, jak ja, zaistniałą kraksą. Nawet nie wiedziałam jak odpowiedzieć na jego pytanie, sama bowiem nie wiedziałam, co to było i co miało znaczyć. Gdy myślałam, że mogę się rozluźnić i skupić na drodze, usłyszałam przepełniony gniewem głos swego towarzysza:
-Ach, jeden uszedł z tego cało!- Nie spodziewałam się po nim tak silnej emocji. Obróciłam głowę, by spojrzeć, jak bandyta zbliża się coraz bliżej do naszego wozu. Z jednym powinnam dać sobie radę. Wcisnęłam lejce w dłonie chłopaka i wstałam z kozła. Wyciągnęłam miecz z pochwy i stanęłam na dachu, czekając, aż nawiedzi nas rozbójnik. Nie musiałam długo czekać, by zobaczyć dwie męskie dłonie na skraju dachu. Podeszłam do siłującego się z grawitacją nieznajomego i podniosłam ostrze nad jego głową, by móc je wbić w jego czaszkę. Zanim jednak odebrałam mu życie, ostatkiem swych sił chwycił mnie za kostkę i pociągnął za sobą, na spotkanie z twardym gruntem. Czując, jak resztka powietrza z moich płuc jest ze mnie brutalnie wyciskana, pozwoliłam dwóm małym łzom spłynąć mi po policzkach. Było to bardzo bolesne. Gdy odzyskałam czucie w swoim ciele, podniosłam się obolała z podłoża i chwyciłam miecz, który upuściłam nieopodal. Zanim jednak całkowicie się wyprostowałam, poczułam, jak zostaje uderzona boleśnie w plecy. Spojrzałam zdezorientowana na rozbójnika, którego twarz zakryta była zniszczonymi chustami, tak, że mogłam zobaczyć tylko mściwe i pozbawione współczucia oczy. Zdenerwowana użyłam ostrza, by podciąć napastnikowi nogi, jednak był na to za bardzo masywny, by mi się to udało i jedynie delikatnie zraniłam go w kostkę. Pomimo tego, wystarczyło to, by na chwilę go zdezorientować. Szybko podniosłam się i ustawiłam w obronnej pozycji, dzierżąc przed sobą miecz. Z szerokim uśmiechem użyłam swoich mocy, by podgrzać metal, z którego został wykonany oręż. Dzięki tej sztuczce każda rana, którą zadałam rozbójnikowi, była jednocześnie wypalana, zwiększając ból, jaki odczuwał. Nie musiałam wiele czekać na wygraną. Stojąc nad przegranym mężczyzną, mruknęłam bez krzty ciepła w głosie:
-Jeśli jeszcze raz zobaczę cię na swoje oczy, nasze spotkanie zakończy się zupełnie inaczej. – Gdy miecz się schłodził, schowałam go do pochwy i wsiadłam na rumaka rozbójnika, by dogonić Yonkiego, który zapewne próbował jakoś wycofać wozem do tyłu, co było bardzo kłopotliwym manewrem. Po paru minutach znów znajdowałam się w obecności wozu i swego towarzysza, który widząc mnie, spytał:
-Wszystko dobrze?
-Tak. To tylko parę zadrapań i skaleczeń, głównie wywołanych przez upadek – Oznajmiłam z szerokim uśmiechem, by zapewnić go, że faktycznie nie ma o co się martwić:
-Lepiej chodźmy, mam przeczucie, że to nie jedyna przygoda, jaka może nas spotkać po drodze – Mruknęłam, schodząc z rumaka i wracając na swoje miejsce obok Yonkiego. Choć zapewniałam, że czuję się dobrze, nie była to do końca prawda. Rana na plecach dawała mi się we znaki, zwłaszcza przez to, że nie mogłam jej uleczyć, przez tę przeklętą pieczęć.

***

O zmierzchu, gdy słońce zniknęło z nieboskłonu, postanowiłam zatrzymać się na postój i zregenerowanie sił. I tak pokonaliśmy dość ładną drogę. Gdy zeszliśmy z kozła do wozu, wyciągnęłam z szafek chleb, wędlinę i masło. Gdy woda na herbatę się gotowała, ja przygotowałam nam parę kanapek na kolację. Z gotowym napojem i jedzeniem usiadłam z Yonkim przy stoliku. Biorąc jedną z kanapek, zaczęłam bez zastanowienia:
-Mam wrażenie, jakby jakieś magiczne stworzenie nam wtedy pomogło z tymi rozbójnikami. Nie widziałeś nic podejrzanego?

(Yonki?)

671

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz