poniedziałek, 11 listopada 2019

Od Hibane do Yonkiego

Gdy chłopak w końcu mi się przedstawił, chciałam powiedzieć, że to dość nietypowe imię, jeszcze się z takim nie spotkałam, ale zostałam uciszona przez Yonkiego dziwnym stwierdzeniem:
-Ta, ta rodzice mnie musieli nie kochać... – Nie rozumiałam, o co mogło mu chodzić, dlatego zignorowałam na chwilę jego późniejszą wypowiedź:
-Nie powinieneś tak myśleć o swoim imieniu, w końcu sprawia, że jesteś tym, kim jesteś. Poza tym nie wydaje się tak złe, by uważać je za jakiś dowód braku miłości – Chłopak pominął to milczeniem, czekając na moją odpowiedź odnośnie do pasującej mi godziny i miejsca naszego ponownego spotkania. :
-Dobrze, jutro o świcie przy moim wozie – Potwierdziłam z szerokim uśmiechem, zanim jednak chłopak postawił pierwszy krok, by opuścić rynek, pobiegłam do swojego wozu i wzięłam jeden ze swoich pokrowców, który mu podałam:
-Nałóż go na łuk, dzięki czemu nie będzie zwracał tyle uwagi – Oznajmiłam, kładąc zadowolona dłonie na biodrach. Yonki spojrzał na własnoręcznie przeze mnie zrobioną z cielęcej skóry, okrywę na łuk, po czym niemrawo kiwnął głową. Odwrócił się do mnie plecami i odszedł, mówiąc chyba ciche „Do widzenia”, jednak był to tak cichy dźwięk, że trudno było mi stwierdzić czy to przypadkiem nie moja wyobraźnia. Gdy miałam pewność, że mój nowy znajomy odszedł w tylko sobie znanym kierunku, wróciłam do swojego wozu i zamknęłam się porządnie. Zasłoniłam również okna ciężką zasłoną, by móc się przemienić. Niestety tak jak się spodziewałam, miałam trudności z przybraniem swojej oryginalnej postaci. Spojrzałam w lustrze na prawą część swojego ciała, które nadal pozostało ludzkie, na szczęście druga część ciała była taka, jaka powinna być. Ulżyło mi nieco. Gdybym nie mogła zmieniać postaci, mogłabym się przegrzać albo mimowolnie podpalać pobliskie obiekty przez skumulowanie ciepła pod tą iluzją. Nie mając wyboru, wróciłam do swojej ludzkiej postaci i poszłam spać

****

Gdy tylko poczułam, że słońce zaczęło wyściubiać swój gorący nos spod pierzyny, jaką był horyzont, zrobiłam to samo. Nie miałam czasu do stracenia. Korzystając z kupionych wcześniej produktów spożywczych, przygotowałam gotowane jajka ze świeżym chlebem posmarowanym masłem, a do tego pyszne kakao. Gdy byłam w połowie śniadania, usłyszałam pukanie do drzwi. Bez cienia wahania, z kromką w ustach otworzyłam wrota do mego schronu i przyjrzałam się Yonkiemu, który w nikłych promieniach słońca wydawał się mniejszy, niż go zapamiętałam, ale zapewne była to wina cienia i jego fałszywej natury. Z uśmiechem wpuściłam go do środka i połykając kromkę praktycznie w całości, zaproponowałam mu śniadanie, które również przygotowałam z myślą o nim. Nie byłam w końcu pewna czy posilił się przed naszą podróżą, a nie mogłam sobie pozwolić, by mój kompan podróży chodził głodny. Gdy oboje skończyliśmy jeść, oznajmiłam pogodnie:
-No to w drogę. Na razie na dworze może być zimno, więc możesz posiedzieć w środku, a ja posiedzę w tym czasie na koźle i wyjadę z miasta. Nie chcę, byś się przeziębił, oczywiście w każdej chwili możesz dołączyć, jeśli chciałbyś pogadać – Oznajmiłam, zabierając się za oprowadzanie go po moim skromnym loku, które mierzyło sobie może 5 metrów na 2,5 metra, a ściany i sufit pokryte były deskami, które swą ciemną barwą odbijały się nieco od kremowego dywanu na podłodze. Na krótszym boku, skąd prowadziły drzwi na zewnątrz wisiały półki z książkami odnośnie żywiołaków i różnych innych ras. Na lewo od drzwi było rozkładane łóżko ,które za dnia było kanapą o zielonkawym okryciu, a nad nią szuflady z ubraniami i innymi produktami ułatwiającymi codzienne czynności. Naprzeciw znajdowało się duże okno, a lekko pod nim kranik z wodą oraz różne szafki ze sztućcami, kubkami i produktami spożywczymi. Druga krótsza ściana przyozdobiona była malutkimi stopniami, które prowadziły na dach wozu, skąd można było dojść na miejsce dla powożącego. Nie pokazałam gdzie, trzymam broń, ponieważ nie ufałam na tyle nieznajomemu, by zostawiać go z tym niebezpiecznym orężem. Powinnam być ostrożniejsza, zwłaszcza że po uroku, jaki nałożył na mnie łuk, nie będę mogła się zregenerować wystarczająco szybko jak dotychczas. Mając pewność, że pokazałam, gdzie co się mieści, ruszyłam na dach po dość niepewnych stopniach, po tym, parę kroków po dachu i już jesteśmy znów w bezpiecznym miejscu, jakim był kozioł. Gdy chwyciłam lejce i pokierowałam moją klaczkę do głównej bramy, myślałam gdzie się udać. Najwięcej kupujących będzie w Królestwie ludzi, ale czy chciałam tak ryzykować. W końcu doszłam do wniosku, że nie powinnam podejmować decyzji sama, weszłam z powrotem do wozu i spytałam chłopaka:
-Takie szybkie pytanko. Wolisz jechać do królestwa ludzi czy do Wsi? Na wieś jest bliżej, jednak mniejsza ilość kupców, za to królestwo ludzi będzie miało lepsze oferty, ale za to jest dłuższa droga do pokonania, oraz sama podróż w tamte rejony może być niebezpieczniejsza przez rozbójników czyhających na samotne wozy. 

(Yonki?)

759 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz