wtorek, 12 listopada 2019

Od Lucida cd Raffael

Gdy zapadła cisza mogłem się skupić na gnieździe oraz tym, co jest w środku. Kilka łusek, jakiś czarny sznurek, który po dotknięciu skruszył się i zniknął. Zabrałem laleczkę, po czym oddałem ją zjawom, by te mogły na razie zniknąć, w nocy będą mogły swobodnie się poruszać, nie teraz. Muszą znaleźć jakieś poszlaki i mi je dostarczyć oraz jakieś mięso, czy inne pożywienie. Wstałem, gdy on był pogrążony w myślach, w końcu się odezwałem.
- Zobaczmy, na jaką długość możemy się odsunąć. Jeśli poczujesz się jakoś dziwnie, nie przyjemnie, od razu wracaj i powiedz – pokiwał głową na moje słowa i się odwrócił. Poszedł, ja też szedłem, ale w przed oczami wciąż miałem ten uroczy widok, gdy ten się zarumienił na swój nowy pseudonim. Nie wiedziałem, jedynie czym jest, ale jakoś na razie miałem chęć go dotknąć, bo skoro i tak już jesteśmy połączeni, to przynajmniej chce, poczuć jego skórę pod palcami, pobawić się jego włosami, albo też spróbować go posmakować. Co raczej było dość nietypowe jak dla mnie, ktoś na mnie działał w takim zestawieniu, to było tak niespotykane, że nawet nie wiedziałem co mam o tym myśleć i co zrobić z tym dziwnym faktem.
- Cztery metry – odwrócił się do mnie, gdy to powiedział, nawet nie wiedziałem, że się oddalałem, chłopak, był zdecydowanie bliżej niż te cztery metry. - Dość mało – dodał po chwili. Kiwnąłem głową i powoli zacząłem do niego wracać, patrząc na nicie na naszych palcach, ciekawiły mnie, ciekawiły mnie tak bardzo. Tak bardzo zafascynowało mnie i zaciekawił mnie także osobnik płci męskiej, Raffael, choć wole nazywać go "Albinoskiem".
Dopiero po chwili zwróciłem uwagę na drżenie ziemi, a potem na smoka. Dalej to nie wiem czemu, pobiegłem w inną stronę, a on w inną. Sznurek mnie odrzucił do tyłu, jakbym nic nie ważył, no niby prawie nic nie ważne, ale to szczegół jest.
- Tędy — zawołałem i ruszyłem, prowadząc go, znałem skrót, miejsce, gdzie smok, raczej nie raczy się pofatygować, przynajmniej tak powinno być. Biegliśmy, toczyliśmy się, obijaliśmy się o siebie, by uciec od niego, jak najprędzej się da.
Przez chwile nie wiedziałem, co się dzieje, dopiero po chwili mogłem się zorientować, gdzie jesteśmy. Strome wejście, dziura nad nami, smok krążący, jakby wciąż zabawa z nami mu się nie znudziła. Kilka ciemnych korytarzy, a gdy spojrzałem, w dół, bo coś za wygodnie mi było, wylądowałem na chłopaku. Przez chwilę mu się przyglądałem, dopóki osobnik nie otworzył oczu. Udałem, że mam zamknięte oczy, a po dłuższej chwili je otworzyłem, nieco speszony podniosłem się z niego.
- Przepraszam — wymruczałem przeprosiny i się rozejrzałem, by poczuć, bądź ocenić gdzie możemy być i czy jest tu jakaś droga ucieczki, czy tylko ślepe uliczki, chciałem poczuć jakiś wiatr, by też znaleźć drogę ucieczki, jednakże także nie chciałem od razu, pokazywać czym jestem, dopóki on się pierwszy nie przyzna do tego. On także wstał, zerknąłem na niego, by podać swoje imię, gdy o nie zapytał. Przyglądałem mu się przez chwilę, po czym złapałem za jego nadgarstek swoimi kościstymi palcami i poprowadziłem jednym z korytarzy. Ciemność się rozciągała, a gdy się nagle zatrzymałem, chłopak za mną wpadł na moje plecy.
- Zamknij oczy, choć na chwilę. Albi zamknij je. - powiedziałem, ale on stał i coś nieufnie patrzył na mnie. Więc podniosłem dłonie i zasłoniłem jego oczy. - Cicho Albi, - dodałem szeptem. Popchnąłem go na ścianę, by jego plecy jej dotykały, gdy chciał wydać z siebie dźwięk, zasłoniłem jego usta dłonią. Czułem jego wzrok na sobie, ale też jego dłoń na swojej, tej, której zasłaniałem usta chłopaka.
Wypowiedziałem kilka słów w martwym języku, a wówczas, pojawiły się kościotrupy, które niosły pochodnie i szły w kierunku wyjścia. Zabrałem dłonie i ruszyłem naprzód, mówiąc w martwym języku, na tyle cicho, by nie mógł mnie zrozumieć. To taka zdolność, którą nabyłem, żadna moc. Mimo iż te kilka słów, które je budzi, a one pomagają, im większa liczba powtórzeń tym jest ich więcej, oraz po pewnym czasie mogą, przybrać ludzką skórę, jednakże to utrzymuje się, dopóki mam siłę, inaczej się rozpadają, a teraz już i tak byłem powoli wykończony tą całą wędrówką, coś za wiele jak dla mnie, za dużo. Czułem się słaby, jednak gdy w końcu udało nam się wydostać, zraniłem się czymś ostrym, gdy próbowałem ponownie owa rzecz, została mi zabrana, a ja zemdlałem.
Coś takiego nie zdarza mi się dość często, przeważnie uważam, albo spędzam czas w odosobnieniu. Tak lubie samotność. Przebudziłem się, będąc w jakimś domku, może chatka, coś opuszczona jakaś taka dziwna. Podniosłem się i spojrzałem wokoło, a po chwili na siebie, moja lewa ręka, była cała w bandażu, jeśli można tak to nazwać, musiałem sobie coś zrobić. Chciałem wstać, ale pojawił się Albi. Złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem do siebie, ten był jedynie kilka centymetrów ode mnie. Po czym ścisnąłem dłoń i patrzyłem na niego.
- Albi gdzie jesteśmy? Co się stało? - spytałem go, nie puszczając go, nie chciałem go puścić, chciałem, by był blisko, z niewiadomego mi powodu.

Raffael?

808 słów 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz