Niewiele zapamiętałem z chwili pojawienia się Soreya, tak naprawdę nic, byłem wykończony, a krew wypływająca z moich ran w niczym mi nie pomagała, pierwszy raz w życiu było mi naprawdę już obojętne co się ze mną stanie, gdyby nie odsiecz już pewnie bym nie żył, a może jednak bym żył niczego nie można spodziewać się po tym wariacie, moja krew jest mu potrzebna, a jednocześnie marnuje ją. Pozwalając, aby ta spłynęła na ziemię.
Niesamowite jak wiele myśli przepływa przez głowę, gdy się umiera myśli, które pozwalają, chociaż na kilka chwil oszukać mózg wmawiając mu, że wszystko jest dobrze, tylko tyle pozostało umierającej istocie, wmawiać sobie, że jest dobrze, nawet gdy tak nie jest.
Mój mózg zapamiętał jeszcze jeden krótki urywek, a mianowicie Rachel starającą się wyciągnąć mnie z tego okropnego miejsca, bardzo chciałem i bardzo starałem się jej pomóc, lecz w moim stanie nie było to możliwe, sprawiałem więcej problemów, niż pomagałem w końcu i tak tracąc kontakt z rzeczywistością, szepcząc cichutko pod nosem imię męża.
Otworzyłem powoli ciężkie oczy, potrzebując kilku długich chwil, aby dojść do siebie, obraz wciąż był nie wyraźny, a przez to nie do końca wiedziałem, gdzie się znajduję. Odwróciłem głowę w jedną stronę, następnie w drugą stronę powoli uświadamiając sobie, że jestem bezpieczny w zamku z dala od tego potwora.
Odetchnąłem z ulgą, powoli próbując, podnieś się do siadu, co wcale nie było takie proste, moje ciało w ogóle ze mną nie współgrało, niepocieszony postanowiłem odpuścić sobie wszelakie próby, dając mojemu ciału odpocząć, skupiając się na otoczeniu. Za oknem panował mrok a wokół milcząca cisza świadcząca o tym, że jestem sam. Czy to był tylko sen? Na ciele nie miałem ani jednej rany jedynym znakiem świadczącym o tym, że to jednak nie sen były moje włosy, które nie były już tak piękne i długie tyle lat poszło na marne w jedną chwilę.
Cichutko wzdychając, zamknąłem oczy, wsłuchując się w dźwięki wydawane przez otoczenie, szybko zwracając uwagę na otwierające się drzwi do pokoju, przez chwilę jeszcze leżałem bez ruchu, dopóki nie poczułem przyjemne ciepłej dłonie dotykającej mą dłoń.
Otworzyłem oczy, odwracając głowę w stronę Soreya, był przy mnie, chociaż nie musiał, po oddaniu mi obrączki stał się wolny, nie musiał nawet mnie ratować, a mimo to pojawił się przy mnie, gdy naprawdę go potrzebowałem i za to byłem mu bardzo wdzięczny. Jak zwykle wyciągnął mnie z opresji, gdy naprawdę go potrzebowałem.
- Sorey - Szepnąłem cicho, moje gardło było wysuszone, z powodu czego nie mówiło mi się najprościej. - Dziękuję - Dodałem po chwili, uśmiechając się delikatnie do chłopaka, naprawdę ciesząc się z jego obecności, to wiele dla mnie znaczyło, gdy był obok mnie.
- Za co mi dziękujesz? To ja cię wpakowałem w to wszystko - Po wypowiedzeniu tego zdania pomógł mi wstać, abym mógł się napić wody, która stała na szafce nocnej nawilżając biedne gardło.
- Nie, to nie twoja wina. Sam jestem sobie winien. Rachel wzbudzała we mnie z dnia na dzień coraz to większe poczucie winy, wspominała czasy, w których to była aniołem, a ja czułem się podle. Myśląc, że wszystko jej odebrałem. Z poczucia winy sam dałem się złapać w jej sidła, zapominając o was - Naprawdę za nic go nie winiłem, sam sobie byłem winien, gdybym nie był taki głupi, wszystko byłoby dobrze, a mogłem zdecydowanie szybciej włączyć myślenie, wtedy nic by się nie stało.
- Gdybym ci uwierzył, on by cię nie dopadł przepraszam - Słysząc jego słowa, niezdarnie podniosłem się na klęczki, powoli przysuwając się do chłopaka, mocno się do niego przytulając.
- To ja przepraszam, miałeś prawo tak podejrzewać, ostatnimi czasy nie sprawdzałem się jako mąż i jako rodzic - Szepnąłem, napawając się jego zapachem, który naprawdę mnie uspokajał, tak niewiele było mi trzeba do szczęścia.
- Nie jesteś na mnie zły? - Pytając, delikatnie położył dłonie na mojej tali, trochę mocniej przytulając mnie do siebie.
- Jestem złym na siebie i na Rachel, ale nie mam powodu, by być złym na ciebie - Szepnąłem, czując nareszcie wewnętrzny spokój i bezpieczeństwo, którego tak bardzo mi brakowało, gdy nie było go przy mnie. - Jak ty się w ogóle czujesz? - Moje styki w mózgu powoli zaczęły działać, a ja przypomniałem sobie, że i on mógł zostać ranny, w końcu znów wpakowałem go w niebezpieczeństwo.
- Nie jest źle, bywało gorzej - Zapewnił, głaszcząc mnie uspokajająco po plecach. - Połóż się, jesteś na pewno zmęczony - Nie musiałem mu odpowiadać, na to pytanie byłem i to bardzo nie chciałem jednak zostać tu sam, zbyt bardzo mnie to przerażało.
- Położysz się ze mną? - Musiałem zapytać, gdy pomagał mi znów się położyć, mimo uleczonych ran wciąż czułem się słaby i tak bardzo problematyczny dla niego.
- Chcesz tego? - Gdy tylko zadał to pytanie, kiwnąłem lekko głową, czekając na jego ruch, zrobił to bez większego gadania, uspokajając moje myśli, był przy mnie, jestem bezpieczny, niczego mi więcej nie trzeba.
- Co teraz będzie z nami? Naprawdę chcesz, abym odszedł? - Nie chciałem tego robić, nie chciałem go opuszczać, ani jego, ani Yuki'ego, nie chciałem też, aby on opuszczał mnie, kochałem go nade wszystko, nie uwierzył mi w tłumaczenia domniemanej zdrady, ale i za to pretensji do niego nie miałem, ostatnio nie byłem dla niego najlepszy, nie bardzo chcąc się z nim kochać, co miało prawo pozwolić mu uwierzyć w kłamstwa Rachel.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz