Uśmiechnąłem się łagodnie na jego słowa, czując się winny. Za tymi słowami kryło się coś więcej, a mianowicie strach. Znałem go doskonale, też bałem się, kiedy Mikleo nie było obok mnie, bo byłem przekonany, że wszystko, co do tej pory się wydarzyło, było jedynie pięknym snem. Jakby zareagował, gdyby dowiedział się, że pod nami uwięziony jest zły pasterz…? Na razie nie powiem mu o tym, nie chcę go jeszcze bardziej stresować. Powiem mu, kiedy będzie w pełni sił, i tych psychicznych jak i fizycznych.
- Zaraz wrócę, obiecuję – powiedziałem, całując go w czoło. Chciałem tylko do nich zajrzeć, powiedzieć im o tym, że Mikleo już się wybudzić i poprosić, aby milczeli, jeżeli chodzi o przebywającego w lochach Aleksandra, przynajmniej na tę chwilę. Nie zajmie mi to dużo czasu, bo wcale nie chciałem znikać na długo.
Chłopak pokiwał głową, a ja wyszedłem z pokoju, kierując się w stronę sali treningowej. Wiedziałem, że chłopak bardzo chciał mi towarzyszyć, i nie dziwiłem mu się ani trochę, w końcu parę dni już leżał, pewnie ja też bym wariował, ale na takie rzeczy był zdecydowanie za słaby. Brzmiał, jakby ledwo mógł mówić, musiałem mu także pomagać, jeżeli chodzi się o podnoszenie do siadu i kładzenie się, a on chce przejść w takim stanie pół zamku. To było niemożliwe. Nie miałbym nic, gdyby zaczął spacerować po pokoju, i pod moim nadzorem, ale to byłaby lekka przesada.
Kiedy tylko wszedłem do sali, powitał mnie głośny okrzyk Yuki’ego. Chłopiec podbiegł do mnie i przytulił się mocno, najwidoczniej bardzo stęskniony. Troszeczkę go ostatnio zaniedbałem, bo bardziej byłem skupiony na stanie zdrowia i wyleczeniu Mikleo, ale to naprawię. Zresztą, chłopiec był w bardzo dobrych rękach i nie musiałem się o niego martwić. Przynajmniej o jego jednego.
- Mikleo się obudził – powiedziałem do niego, delikatnie czochrając jego włoski. Od razu zauważyłem, że w jego oczach pojawił się błysk ulgi. I on martwił się o swoją mamę, nawet pomimo przekonania, że go nie kocha.
- Mogę iść go zobaczyć? – spytał z nadzieją.
- Oczywiście. Tylko nie męcz go za bardzo, nadal jest bardzo osłabiony – poprosiłem go, a chłopiec pokiwał głową i nim się zorientowałem, zniknął z sali, a za nim jego wielki psi towarzysz. – Nie powinieneś wypoczywać? – odezwałem się do Arthura, przyglądając mu się z lekkim powątpieniem. Jego rany nie były zwykłymi zadrapaniami, oberwał znacznie bardziej ode mnie, powinien odpoczywać, by jego organizm wrócił do pełni sił. Znaczy, nie, żebym się przejmował jego osobą, nie jest dla mnie kimś bardzo bliskim. Po prostu pomógł mi w odratowaniu Mikleo, bez niego pewnie nie dałbym rady i czułem się winny jego ran.
- Nie mam czasu na odpoczywanie, nie mogę wyjść z formy – odparł, wzruszając ramionami. Też byłem taki głupi i nieodpowiedzialny, jak byłem pasterzem? Cóż, u mnie jeszcze wytłumaczeniem mógł być młodszy wiek, u niego to już raczej nie przejdzie. Nadal nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że on miał dokładnie tyle samo lat, co ja, a wyglądał na o wiele młodszego ode mnie. Albo to po prostu ja wyglądam zbyt staro.
- Twoja sprawa. Ja na twoim miejscu jednak bym poczekał – powiedziałem, niespecjalnie zaskoczony jego zachowaniem. Jego sprawa, co robił, ja mu się do jego życia wtrącał nie będę.
- Jak się czuje Mikleo? – spytała wyraźnie zmartwiona Lailah, podchodząc do mnie i przerywając tym samym naszą krótką wymianę zdań.
- Nie za dobrze, chociaż udaje, że wcale tak nie jest – przyznałem, cicho wzdychając. – Była u nas Rachel, by przeprosić i przy okazji powiedziała nam, że Aleksander otruł Mikleo, by ten nie mógł się tak szybko zregenerować. Ponoć za kilka dni powinno już wszystko być w porządku.
- Mogę później na niego zerknąć, może będę mogła trochę przyspieszyć proces leczenia – zaproponowała kobieta, na co posłałem jej łagodny uśmiech.
- Byłbym wdzięczny. Chciałbym poprosić was o jeszcze jedną rzecz. Nie mówcie Mikleo, że Aleksander jest tutaj więziony, przynajmniej jeszcze nie teraz – poprosiłem, na co oboje zmarszczyli brwi.
- Nie wydaje mi się, aby to było dla niego dobre – odparł Arthur, niespecjalnie przekonany do mojego pomysłu.
- Nie mówię, aby to ukrywać przed nim do ostatniej chwili, ale przez parę dni, dopóki nie wróci do siebie. Nie powiedział mi tego wprost, ale jestem pewien, że jest przerażony. I boi się przebywać sam. Może wpaść w panikę, jeżeli dowie się, że kilkadziesiąt metrów pod nim znajduje się potwór, który omal go nie zabił – wytłumaczyłem cicho, czując się z każdym słowem coraz bardziej winny. To ja doprowadziłem go do tego stanu, to przeze mnie jest teraz taki przerażony.
- A co jeżeli spyta się, co się stało z pasterzem?
- Odpowiemy, żeby się tym nie przejmował. A teraz przepraszam, ale lepiej będzie, jeżeli do niego wrócę – odparłem, na co zarówno Arthur jak i Lailah pokiwali głowami.
Mimo tego, że wszystko zaczynało się układać, nadal czułem niepokój. Jeszcze tyle rzeczy musiałem zrobić, nim będę mógł być spokojny o wszystkich, których kocham. Ale zrobię wszystko, aby już nic złego nie stało się zarówno Mikleo, jak i Yuki’emu. Wszedłem do pokoju i zastałem całkiem miły dla oka widok. Yuki siedział na łóżku, najwidoczniej już pogodzony z Mikleo, bo wesoło gaworzył o treningach z Arthurem. A tuż obok na mało wygodnym krześle, wiem to z własnego doświadczenia, siedziała Alisha. Nie musiałem się bać, że powiedzą mojemu mężowi o pasterzu. Z Alishą rozmawiałem o tym wczoraj rano, a Yuki nie wiedział o niczym.
- Dobrze, że już jesteś, nie było cię rano w jadalni, więc przyniosłam ci śniadanie – powiedziała wesoło Alisha, posyłając mi jeden ze swoich piękniejszych uśmiechów.
- Dziękuję, ale nie jestem za bardzo głodny – przyznałem, nie mając kompletnie głowy do jedzenia, podobnie jak przez ostatnie parę dni. Byłem bardziej skupiony na innych rzeczach i jadłem tylko z konieczności. Możliwe, że znowu trochę schudłem, ale tylko troszeczkę. Zresztą, Mikleo na pewno tego nie zauważy.
- Sorey, proszę cię – usłyszałem słaby głos mojego męża, który nie za bardzo poprawił mi humor. Brzmiał tak strasznie, i wywołało we mnie poczucie winy.
- Jeżeli ktoś miałby coś zjeść, to ty – odparłem, podchodząc do mojego męża i pocałowałem go w czoło. – Jak się czujesz? – spytałem, patrząc na niego z uwagą. Nie spytałem go o to wcześniej, zanim wyszedłem, a powinienem. Muszę monitorować jego stan zdrowia i upewniać się, że jest z nim lepiej, a nie gorzej. Co prawda, Rachel zapewniła, że za parę dni będzie lepiej, ale co, jeżeli kłamała? Mogła także nie mieć pewność, że Aleksander mówił jej prawdę.
- Poczuję się lepiej, jeśli coś zjesz – odparł, na co zmarszczyłem brwi. Czy to był szantaż emocjonalny? Chyba tak. Bardzo nieładnie z jego strony. Nawet będąc taki słaby potrafi być sprytny.
Westchnąłem głośno, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie z tego powodu. Niechętnie zsunąłem się z łóżka, a następnie podszedłem do stolika z jedzeniem, po czym wziąłem jeden z tostów. Jeżeli to ma choć trochę poprawić mojemu mężowi samopoczucie… poświęcę się. Już kiedyś on spełniał każdą moją zachciankę, więc teraz pora na mnie. Znaczy, może nie będę spełniał dosłownie wszystkich jego próśb, a tylko te, które będę mógł i co nie zaszkodzi mojemu mężowi.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz