Nie wiem, czy byłem bardziej wściekły czy może załamany. A może jedno i drugie? Widok tego szczerzącego się w naszym kierunku psychopaty sprawiał, że miałem ochotę wbić mu miecz w brzuch, z czego on jest tak zadowolony? Czy cierpienie mojego Mikleo sprawiało mu taką przyjemność? Przecież on nawet nie miał już siły, by jakkolwiek reagować na to, co się nie tylko wokół niego dzieje, ale i na to, co się dzieje z nim. I to właśnie jego widok, pokaleczonego, bezsilnego i pozbawionego nadziei powodował w moim sercu ból. Co ja najlepszego zrobiłem? Gdybym tylko wtedy mu uwierzył, nie byłoby go tutaj, byłby w zamku, bezpieczny i spokojny. To wszystko, co go teraz spotkało, było moją winą. Wcale się nie zdziwię, jeżeli po tym znienawidzi mnie jeszcze bardziej, zasługiwałem na to.
Ale żył. Jego pierś unosiła się powoli, płytko i nieregularnie, kałuża krwi, która powstała pod jego osobą wskazywała na to, stracił jej zdecydowanie za wiele, ale… żył. Mogłem go uratować. Wymagało to szybkiej pomocy medycznej, ale mogłem mu pomóc. A po tym… a po tym może mnie nienawidzić mnie tak bardzo, jak tylko będzie chciał, najważniejszym było dla mnie, by po prostu był cały.
- Może załatwmy to jak mężczyźni – odezwałem się, zachowując wyjątkowo spokojny ton. Zrobiłem dwa kroki, wychodząc tym samym przed moich towarzyszy i wyjmując miecz. Plan był prosty i jednocześnie ryzykowny, ale to wszystko, co mieliśmy; musieliśmy zając go na tyle długo, by pomoc, o którą poprosiliśmy Alishę, mogła przybyć. Miałem tylko nadzieję, że znajdą to miejsce, Rachel opisała drogę tutaj dość szczegółowo.
Liczyłem również na to, że zajmiemy go na tyle, by odciągnąć jego uwagę od Mikeo. Dzięki temu Rachel mogła by go uwolnić i wynieść go stąd. Może i Lailah miała rację z tym, że dzięki krwi Mikleo zły pasterz stał się silniejszy… ba, na pewno miała rację. Nie musimy go jednak pokonywać, wystarczy, że będziemy się z nim bawić, a później rycerze, z przewagą liczebną na pewno sobie dadzą radę, już raz przed nimi uciekł. Oby tylko Mikleo wytrwał, nic więcej od życia nie chcę.
- Tak bardzo lubisz przegrywanie? – spytał rozbawiony Aleksander, puszczając włosy mojego biednego anioła. Od razu po wejściu tutaj zauważyłem tę straszną różnicę w ich długości, ale to nie było aż takie ważne. Wie, że one znaczyły dla niego bardzo dużo, i że ja uwielbiałem ich długość… ale to były tylko włosy, one nie były ważne, jeżeli w grę wchodziło jego życie.
- Przegrywanie? To ja zniszczyłem cię ostatnim razem. I z chęcią powtórzę to raz jeszcze – uśmiechnąłem się do niego szeroko widząc, że zdenerwowały go moje słowa. Dobrze, bardzo dobrze. Niech przekieruje całą swoją złość na mnie, będzie popełniał więcej błędów i zapomni o Mikleo, tego przecież chcę.
Zza jego pleców zobaczyłem, jak Mikleo delikatnie unosi głowę i patrzy wprost na mnie. Ból, jaki widziałem w jego oczach dawał mi większą motywację i jednocześnie sprawiał, że moje serce ściskało się z bólu. Nie widziałem w tym spojrzeniu nienawiści, ale i tak byłem pewien, że właśnie w tamtym momencie ją do mnie czuje i pewnie obwinia mnie za, że znalazł się w tej sytuacji. I słusznie, byłem temu winien, gdybym tylko w tamtym momencie zaufał jemu, a nie Rachel i swojej intuicji, która okazała się całkowicie błędna, teraz Mikleo byłby w zamku, bezpieczny i zdrowy. Posłałem mu smutne spojrzenie licząc, że zrozumie te nieme przeprosiny. Oczywiście, jeżeli przeżyję, przeproszę go raz jeszcze, chociaż i tak szczerze wątpiłem, czy mi przebaczy to wszystko, co przeze mnie musi przeżywać.
Bardzo szybko mogłem przekonać się na własnej skórze o tym, że Lailah miała rację. Pasterz był dużo silniejszy, niż ostatnim razem, kiedy z nim walczyłem, więc do walki musieli włączyć się Arthur i Lailah. Odrobinkę przeceniłem swoje możliwości, ale to nic takiego, nie chodziło mi o pokonanie go, to zrobię sam w odpowiednim czasie. Osobiście dopilnuję, aby zapłacił za wszystkie krzywdy, które wyrządził nie tylko Mikleo, ale i innym Serafinom.
Walka z nami pochłonęła Aleksandra tak bardzo, że nie zauważył, jak schowana w ciemnym kącie Rachel wykorzystała okazję i uwolniła ledwo żywego Mikleo, po czym wyprowadziła go z pomieszczenia. Po tym byłem bardziej spokojniejszy i opanowany, osoba, na której mi zależało, była choć trochę bardziej bezpieczna niż jeszcze chwilę temu.
Posiłki od Alishy przybyły w samą porę. Arthur nie był w najlepszym stanie, nie winiłem go za to, w końcu ja też nie byłem nawet blisko pokonania go, kiedy walczyłem z nim pierwszy raz. Zresztą, i ja z tej walki cało nie wyszedłem. Czułem nieprzyjemne pieczenie na policzku, gdzie pewnie po jego ciosie pozostanie mi szrama. W ustach miałem pełno krwi, a to wszystko przez to, że ten psychol pozbawił mnie zęba, tyle dobrego, że był to jeden z tylnych. Miałem również nieprzyjemne rozcięcie na lewej ręce, ale to nie było nic takiego w porównaniu z widokiem zaskoczonej i wściekłej miny Aleksandra, kiedy rycerze Alishy tak po prostu go obezwładnili.
Królowa wraz z rycerzami wysłała również medyka, który podszedł do mnie, kiedy tylko sytuacja w pomieszczeniu uspokoiła się. Od razu jednak poleciłem mu, by zajął się właściwym pasterzem, który był odrobinkę w gorszym stanie ode mnie. Sam jedynie zatamowałem krwawienie z lewej ręki, drąc koszulę, którą na sobie miałem i obwiązując ten kawałek wokół rany. Upewniłem się, że zarówno Arthur, jak i Lailah jako tako się trzymają, po czym wyszedłem w poszukiwaniu… mogłem go tak właściwie nazywać mężem? Oddałem mu obrączkę będąc przekonany, że kocha kogoś innego i że będzie z tą osobą szczęśliwy. Zresztą, nadal uważałem, że będzie szczęśliwszy z kimś innym niż ze mną jak w końcu można być z kimś, kto pcha cię prosto w objęcia śmierci?
Znalazłem jego oraz Rachel na zewnątrz – pewnie dziewczyna nie mogła go donieść dalej, to wymagało siły, której mogła nie mieć. Opatrywała jego rany, drąc własną sukienkę, za co pewnie byłbym jej wdzięczny, gdyby nie to, że i ona była winna sytuacji, w jakiej się znalazł.
- Mówił coś? – spytałem cicho, podchodząc do nich i delikatnie biorąc chłopaka na ręce uważając, by przypadkiem nic mu nie zrobić. Zamierzałem zanieść go do zamku, a następnie zająć się jego obrażeniami najlepiej, jak potrafiłem, a dopiero później swoimi, o ile jeszcze będę miał na nie siłę.
- Szeptał jedynie twoje imię – odparła, na co zmarszczyłem brwi. Dlaczego to robił? Aż tak bardzo chciał mi wygarnąć, jak to mnie nienawidzi? – Pomóc ci?
- Do niego lepiej się już nie zbliżaj – warknąłem, nadal będąc na nią wściekły i coś czułem, że to uczucie się szybko nie zmieni, o ile w ogóle tak się stanie. Zresztą, w tym momencie jej osoba była moim najmniejszym zmartwieniem, musiałem zająć się Mikleo, dopiero później całą resztą.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz