poniedziałek, 4 stycznia 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Od razu po tym, jak oddałem mojemu mężowi… mojemu byłemu mężowi obrączkę, skierowałem się na dwór. Nie miałem ochoty na widzenie się z kimkolwiek, chciałem… nie wiem, co tak właściwie chciałem. Chyba po prostu zniknąć, przestać egzystować i zawadzać innym. Byłem wściekły na Rachel, Mikleo i siebie samego. Na Rachel za to, że się pojawiła i namieszała związku. Na Mikleo na to, że do samego końca udawał i nie chciał się przyznać, a na siebie samego… za to, że nie zareagowałem w porę i tak po prostu go straciłem. Ale teraz, kiedy było już za późno, nie mogłem nic zrobić, poza usunięciem się w cień. Wiedziałem, że dobrze robię, więc czemu tak bardzo mnie to bolało? Mikleo zasługiwał na szczęście i radość, której nie doświadczał przy mnie, a przy Rachel, byłem tego świadkiem. Wystarczył moment, aby twarz mojego aniołka rozświetlił taki cudowny uśmiech, którego ja tak rzadko widziałem. Mojego aniołka… chyba powinienem się już odzwyczaić od nazywania go w ten sposób. Nie był już mój, nie byliśmy małżeństwem i chyba nawet już nie byliśmy przyjaciółmi. Zresztą, nie potrafiłbym się z nim tak po prostu przyjaźnić. Pomimo tego wszystkiego nadal go kochałem, co było czystą głupotą. On mnie nienawidził, powiedział mi to prosto w twarz. 
Poczułem, jak po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, która szybko zaczęła zamarzać. W ogóle nie przejąłem się tym, że na zewnątrz jest temperatura poniżej zera, a ja nie miałem na sobie żadnego płaszcza ani nic z tych rzeczy. To było głupotą, jeszcze przez to dostanę zapalenia płuc… i może dzięki temu zdechnę i wyświadczę wszystkim przysługę. Otarłem szybko łzę, dopiero teraz czując, że moje ciało ogarnia nieprzyjemny chłód. Przystanąłem dopiero nad jeziorem, gdzie ponad dwa lata temu mój… Mikleo… stracił życie. To nie tak miało wyglądać, to ja miałem wtedy tu zginąć, gdyby tak było, wszystko byłoby prostsze. Usiadłem na molo, nie za bardzo przejmując się mrozem i ukryłem twarz w dłoniach. I co teraz miałem zrobić? Zostać tu? To nie wchodziło w grę, Mikleo pewnie zostanie tu z Rachel, bo ta ma tutaj pracę, a ja nie zniósłbym widoku tej dwójki. Już na samą myśl oczami wyobraźni widziałem Rachel wtuloną w ciało Mikleo, podczas kiedy ten wpatruje się w nią tym samym spojrzeniem, którym kiedyś patrzył na mnie. Ten wymyślony widok zabolał mnie bardziej niż podejrzewałem. 
Najpierw będę musiał dokończyć trening z Arthurem, tylko z szacunku do samego pasterza. Później będę musiał poprosić Lailah, by zajęła się Yukim, albo Mikleo, lepiej, aby młody Serafin dorastał w towarzystwie mu podobnym i z kimś, z kogo faktycznie mógłby  brać przykład. Będę również musiał porozmawiać z chłopcem, i to będzie chyba najtrudniejsza rozmowa, pewnie będzie na mnie za to zły, i wcale nie będę się na niego o to gniewał, sam jestem zły na siebie. A później po prostu odejdę. Nie wiem, gdzie, nie wiem, co będę robił, ale moja obecność tutaj jedynie przeszkadza Mikleo i powoduje u niego nienawiść, a to na pewno nie jest uczucie dla anioła. Wyzwalam w nim wszystko, co najgorsze, tak było od samego początku naszej znajomości, jakby się tak nad tym bardziej zastanowić. Miałem nadzieję, że Rachel da mu wszystko, co najlepsze, bo na to właśnie zasługuje. Dobrze, że znalazł kogoś, z kim naprawdę jest szczęśliwy. 
Spędziłem jeszcze parę minut nad jeziorem, by się uspokoić i nałożyć na swoją twarz maskę zobojętnienia. To wszystko mnie wyniszczało, ale nie mogłem dać tego po sobie poznać, by nie wzbudzać w nikim poczucia żalu. Wiedziałem, że byłem beznadziejny, nie potrzebowałem jeszcze do tego tych wszystkich spojrzeń. Dopiero później wróciłem do pokoju Yuki’ego i od razu skierowałem się do łazienki, by odrobinkę rozgrzać się ciepłą kąpielą. Och, jak dobrze, że chłopca nie było w pokoju, nie byłem tak do końca przekonany, czy podzielałby moją decyzję, nadal miał pewnie nadzieję, że się pogodzimy. Też miałem taką nadzieję, i to wielką, przynajmniej dopóki nie usłyszałem od Rachel, że jestem tylko dla niego przeszkodą.

***

Następny dzień wydawał się mi dość zwyczajny. Najpierw śniadanie, na które wyciągnął mnie Yuki, a na które sam ochoty wielkiej nie miałem. Później, kiedy się już ogarnąłem i odpocząłem, nadszedł czas na trening, na którym był zarówno Yuki, jak i Lailah. Dziwne, ale przez cały dzień nawet nie zauważyłem Rachel. Wcześniej, przynajmniej raz  dziennie widziałem ją kręcącą się po zamku i wykonującą swoje obowiązki. Tak powinno być? Cóż, może to i lepiej, że jej nie widziałem. 
Tak przynajmniej było do wieczora. Był prawie koniec treningu na ten dzień, dlatego postanowiłem wprowadzić Arthura w nową technikę walki, pokazując mu podstawy, które pewnie jutro byśmy powoli opanowywali. Właśnie wtedy do sali treningowej wpadła Rachel, roztrzęsiona i czymś bardzo, ale to bardzo przerażona. Od razu poczułem ukłucie w sercu i w mojej głowie od razu pojawiła się myśl, że chodzi o Mikleo. Co się mu stało? Zacisnąłem dłonie w pięści, by zatuszować tym samym ich drżenie. 
- Możemy porozmawiać? Na osobności – spytała Rachel drżącym głosem, patrząc wymownie na zaniepokojonych Arthura i Rachel. Nie podobało mi się ani trochę jej ton, stało się coś złego, a mój jak zwykle optymistyczny umysł podsuwał same najgorsze scenariusze z moim… byłym mężem. 
- Yuki, wracaj do pokoju – powiedziałem do chłopca mając dziwne wrażenie, że lepiej byłoby, aby stąd poszedł. – Proszę. Zaraz do co ciebie przyjdę – dodałem stanowczym tonem widząc, że Yuki już zamierza zaprotestować i szukać wsparcia u pozostałych. 
Dziecko niechętnie spełniło moją prośbę, chociaż nie było ono bardzo zachwycone. Niepokój, który odczuwali dorośli udzielił się i jemu, czemu wcale się nie dziwiłem. Ja i białowłosa udaliśmy się do zbrojowni, mieszczącej się obok sali. Nie byłem pewien, na jakie wieści powinienem być nastawiony, ale to, co usłyszałem sprawiło, że miałem wrażenie, jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą i strzelił w pysk. 
- Co zrobiłaś? – wysyczałem, czując wrzącą we mnie wściekłość. Nigdy, ale to nigdy nawet mi nie przyszło przez myśl, aby uderzyć kobietę, aż do dnia dzisiejszego. Ledwo się powstrzymywałem, a broń będąca na wyciągnięcie ręki w ogóle mi w tym nie pomagała. 
- Nie wiedziałam, że będzie chciał go zabić. Myślałam, że będzie mu potrzebne jedynie trochę krwi, a później… - od razu zaczęła się tłumaczyć, co tylko bardziej mnie zezłościło. Mocno zacisnąłem palce na jej szyi i cisnąłem ją o ścianę, chcąc zrobić jej niewyobrażalną krzywdę za to, co zrobiła Mikleo. I co ja zrobiłem… pchnąłem go prosto w paszczę lwa. Oby nie było za późno na uratowanie go… co ja gadam, nie może być za późno. 
- Oddałem ci go. Miałaś mu zapewnić szczęście, na które zasługuje. A zamiast tego posłałaś go na śmierć – wycedziłem przez zęby coraz mocniej zaciskając pale na jej szyi i bardziej pozbawiając ją tchu. Nie obchodziło mnie to, że dziewczyna wręcz drapała moje dłonie, bym tylko poluzował ucisk. Zasługuje na to. Jeszcze przez moment napawałem się widokiem jej przerażonej twarzy, nim ją puściłem, dając jej szansę na złapanie oddechu. Nie zrobiłem tego dlatego, że żałowałbym, że ją zabiłem, nie. Tylko ona wie, gdzie jest teraz Mikleo. – Zaprowadzisz nas do niego. I lepiej módl się, by nic mu nie było, bo inaczej cię zabiję. I nie obchodzi mnie to, co się stanie ze mną później – powiedziałem chłodno, wychodząc z pomieszczenia i każąc jej się spieszyć. Nie było czasu do stracenia, Mikleo w każdej chwili mógł umrzeć. Oczywiście, ze musiałem poprosić o pomoc Arthura i Lailah, bo sam bez paktu nie jestem w stanie zrobić wiele. Ale mogę zrobić inne rzeczy, odwrócić uwagę, być przynętą, poświęcić swoje życie… zrobię wszystko, co tylko mógłbym zrobić, by mu pomóc i wyciągnąć z tego piekła, w które sam go wpakowałem. 

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz