Z największą przyjemnością odwzajemniłem zachłanny pocałunek męża, oplatając dłonie wokół jego szyi, całkowicie wyrzucając z głowy myśli dotyczące naszego powrotu do zamku, tym zajmę się później teraz mam ciekawsze zajęcie do robienia, pozwalając mojemu człowiekowi położyć mnie na kocu, chętnie dając się ponieść przyjemności, którą obdarowywał mnie mój mąż, wbijając paznokcie w ramiona mężczyzny, drżąc z przyjemnością pod każdym jego dotykiem.
- Sorey - Jęknąłem cicho jego imię, czując go w sobie, odchylając głowę do tyłu, zamknąłem oczy, by na chwilę wyłączyć widzenie, skupiając się tylko na tym, co czułem, gdy mój mąż bardzo dokładnie pieścił moje ciało, dając mi tyle przyjemności, ile tylko potrzebowałem, zaspokajając tym samym nasze wspólne potrzeby. Zachłannie łącząc nasze usta w dzikim pocałunku, poczułem jego dłonie mocno ściskające moje pośladki, z niecierpliwością czekają na spełnienie, które nastąpiło chwilę później, wypełniając mnie od środka.
Cichy jęk zadowolenia wydostał się z moich ust, gdy tylko oderwaliśmy się od siebie, patrząc sobie w oczy, położyłem dłonie na policzkach męża, uśmiechając się do niego, najcieplej jak tylko potrafiłem, składając delikatny pocałunek na jego ustach.
- Kocham cię - Wyszeptałem, nie przestając się ładnie uśmiechać, głaszcząc dłońmi jego policzki.
- Ja ciebie też kocham - Odpowiedział, tak jakby chciał zapewnić mnie we własnych uczuciach, co było naprawdę słodkie, nawet nie zdaje sobie sprawy, jak fantastycznym człowiekiem jest. - Oczywiście bardziej niż ty mnie - Musiał to dodać, gdy położył się obok, przytulając się mocno do mnie jak do misia.
- Oczywiście, wierzę w to całym swoim sercem - Zapewniłem go, głaszcząc dłonią jego włosy, które będąc dłuższe, prezentowały się o niebo lepiej. - Wiesz, już raz ci to chyba mówiłem, ale powiem to jeszcze raz, zdecydowanie lepiej ci w dłuższy włosach - Dodałem, zmieniając jednocześnie temat, po prostu chcąc powiedzieć to, co właśnie chodziło mi po głowie.
- Skąd nagle zmiana tematu? - Mój mąż mimo zaskoczenia zaśmiał się cicho, całując mnie w ramię.
- Sam nie wiem, tak nagle mnie olśniło - Przyznałem, mówiąc tylko to, co myślałem, a w tej chwili myślałem o jego włosach, które wyglądały lepiej, gdy były nieco dłuższe, nie od razu długie tak jak moje, chociaż i w takich dobrze wygląda, sądzę jednak, że do ramion wiązane w koński ogon wyglądają u niego najlepiej.
- Oj Miki, Miki - Rozbawiony westchnął cicho, głaszcząc mnie po głowie, tym gestem powoli odprowadzają mnie do snu, wystarczyło mi niewiele czułości ze stronę męża bym zrelaksowany i uspokojony zasnął, nie wspominając już nic, o naszym powrocie zostawiając ten temat na później.
Kolejnego dnia tak jak ustaliliśmy lub jak ustalił mój mąż, a ja się na to zgodziłem, mieliśmy ostatnią szansę rozejrzeć się po ruinach, by dnia następnego wyruszyć już w podróż, powrotną do zamku gdzie przecież czekał nasz syn, do którego musieliśmy już wracać.
- To była naprawdę przyjemna podróż - Odezwałem się jako pierwszy, przerywając ciszę która trwała od dłuższego czasu, gdy to spokojnie szliśmy przez las, prowadząc za sobą konia.
- Jeszcze nie dobiegła końca - Mój mąż miał racje, jeszcze się nie skończył, co jednak może się stać, teraz gdy wracamy? Nic, żadna przygoda już na nas nie czeka, wracamy do zamku, po drodze zahaczamy o miasto, by uzupełnić zapasy i tyle by było z przygody związanej z drogą powrotną.
- Nic jednak teraz się raczej nie wydarzy - Jak na zawołanie, gdy wypowiedziałem te słowa, przed nami pojawiły się dwa demoniczne heliony przypominające pół ludzi pół potwory. Rany i po co ja to w ogóle mówiłem? Przełykając nerwowo ślinę, przywołałem łuk, który miał mi pomóc w walce, tworząc barierę ochroną mającą na celu ochronić mojego męża i wierzchowca przed atakiem potworów.
Sorey zrobił to samo, wyciągając miecz z trudem, utrzymując go w swoich rękach, wciąż jeszcze był za słaby, by walczyć. Musiałem więc sam go ochronić, co mogło być trudne, ale wykonalne.
- Nie ruszaj się stąd, bariera cię ochroni przed nimi - Zwróciłem się cicho do męża, samemu wychodząc za bariery gotowy do walki nawet za cenne własnego życia.
- Miki nie, nie rób tego - Ostatnie co usłyszałem, nim skupiłem się całkowicie na walce z dwoma cholernie silnymi potworami, które świetnie ze sobą współpracowały, nie dając mi najmniejszych szans.
Ne tak to sobie wyobrażałem, gdy to po raz kolejny uderzyłem w drzewo, łamiąc je w pół, poruszając się z coraz to większą trudnością, nie mając siły a dalszą walkę.
Jeden z helionów zauważając moje znaczące opadnięcie z sił, podszedł do mnie, by ostatecznym kontakcie, z całych sił uderzyć w moją klatkę piersiową wywołując okropny ból powodujący utratę świadomości.
Powoli otworzyłem oczy, dostrzegając białe otoczenie dokoła mnie, gdzie ja jestem? To jakiś pokój? Gdzie jest Sorey? Czy ja umarłem?
- Wreszcie się obudziłeś - Słysząc nieznajomy głos, szybko podniosłem się z ziemi, przygotowując się do walki, gdyby nadeszła taka konieczność.
- Kim jesteś i czego chcesz? - Zawołałem, nerwowo rozglądając się po bieli, która nie zdradzała żadnej obcej obecności znajdującej się tu ze mną.
- Jestem tobą, lepszym tobą - Po tych słowach pojawiło się przede mną moje odbicie, ale czy na pewno? Jego oczy nie były takie jak moje, przypominały raczej kolor ametystu pusty bez emocji, twarz również w tamtej chwili nie ukazywała żadnej nawet najmniejszej emocji.
- Czym ty jesteś? - Wyszeptałem, nie wierząc w to bycie mną to przecież niemożliwe.
- Mówiłem ci już, jestem lepszym tobą, chcę ci pomóc, sam ich nie pokonasz - A więc to musi być moja podświadomość, straciłem przytomność i trafiłem tutaj, o mój Boże przecież mój mąż nie da sobie sam rady, muszę tam wracać i to szybko.
- Co mam zrobić? - Przerażony myślą, że może umrzeć, byłem w stanie zrobić wszystko, byleby go ochronić przed złem.
- Wystarczy, że pozwolisz mi na chwilę przejąć swoje ciało, zabije ich, a później znów wrócisz na swoje miejsce - Nie ufałem mu, coś czułem, że będę tego żałował, sam jednak ich nie pokonam, więc muszę się na to zgodzić wszystko, byleby mój mąż był bezpieczny.
- Niechaj tak będzie - Chwyciłem jego dłoń, pozwalając mu przejąć kontrolę nad moim ciałem, całkowicie się wyłączając, oddając mu ciało i umysł.
Po przejęciu ciała demon przejmujący ciało anioła wstał, błyskawicznie z ziemi nie odczuwając najmniejszej słabości, najmniejszego bólu gotów do walki z potworami zbliżającymi się coraz to bardziej do marnego człowieka wymachującego niezdarnie mieczem.
- I to właśnie to mam ratować? - Pomyślał Mormo, krzywiąc się nieznacznie, mimo to ruszając na dwa nieświadome niczego heliony, przebijając je mieczami pojawiającymi się z jego rękach, niewiele było mu trzeba, by oba zabić, świetnie się przy tym bawiąc. - I to właśnie to prawiło ci tyle problemu? Jesteś żałosny - Warknął cicho pod nosem zawiedziony swoim nosicielem, w którym pasożytniczy, od kiedy tylko ten pojawił się ponownie na ziemi.
- Mikleo nic ci nie jest - Sorey, którego imię doskonale znał, podbiegł do anioła, mocno się do niego przytulając, co nie spodobało się nowemu właścicielowi.
- Nie dotykaj mnie - Warknął, odpychając go od siebie, patrząc z pogardą na jego twarz, nie rozumiejąc, dlaczego anioł wybrał sobie kogoś takiego, zdecydowanie stać go było na coś znacznie lepszego.
- Miki.. - Sorey cicho wyszeptał imię anioła, którego tutaj nie było i nigdy już nie będzie.
- Jesteś naprawdę słaby i do tego żałosny. Zobacz, jak przez ciebie wyglądam, do niczego się nie nadajesz - Mormo obwinił za wszystko mężczyznę, zaczynając odczuwać straszny ból klatki piersiowej i innych partii ciała, które powoli zaczął odczuwać po walce.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz