Kilka chwil niepewnie analizowałem zachowanie męża, zastanawiając się, czy aby na pewno to nie test, który miałem zdać lub oblać, nie chciałbym się w to bawić, bo jeśli zrobię coś źle, znów cała gra zacznie się na nowo, a nie o to przecież Mo chodzi.
- Jesteś pewien? - Zadając proste pytanie, podniosłem się z ziemi, marząc o tym, aby wyjść na deszcz, jednocześnie nie chcąc zrobić nic wbrew mężowi..
- Idź - To krótkie słowo wystarczyło, bym wyszedł na dwór, chyba pierwszy raz aż tak bardzo ciesząc się z deszczu, tracąc zupełnie rachubę czasu. Było mi dobrze a siły, których ostatnio tak mi brakowało, nareszcie wracały. Czułem się dobrze dzięki takiemu drobiazgowi i znów mogłem podporządkować się woli męża, który zawołał mnie za szybko do środka, a przynajmniej takie miałem wrażenie, tracąc jednakże rachubę czasu, nie byłem tego aż tak pewien, nie musiało w końcu tak być, to co mi się wydaje, mu wcale nie musi i tego zdążyłem się już nauczyć.
Posłusznie jak na grzecznego pieska przystało, wróciłem do jaskini, dając się znów uwiązać. Mnie to różnicy nie robiło i tak przy nim byłem, ale go uspokajało, więc robiłem to dla niego, by czuł się dobrze, patrząc na mnie łaskawszym okiem.
Cały mokry nie bardzo chcąc się osuszać z kropel zimnego deszczu, usiadłem niedaleko męża, mimo wszystko trzymając dystans, aby nie umoczyć go wodą, znajdującą się na moich ubraniach w końcu nie po to cały się umorzyłem, aby teraz pozbywać się wody ze względu na możliwość umorzenia ubrań Soreya.
Mój mąż na szczęście nie rozkazał mi pozbyć się wody, dając mi się nacieszyć się tą małą nagrodą za spełnienie jego zachcianek, które mimo bólu wcale nie były złe wręcz przeciwnie, ja sam lubiłem kochać się z nim na ostro, z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu czując jeszcze większą ekscytację i przyjemność niż podczas zwykłego dużo łagodniejszego i spokojniejszego stosunku, chyba ze mną jest coś naprawdę nie tak..
Po dłuższym czasie i to znacznie dłuższym niż wcześniej przypuszczałem, pozbyłem się wody z mojego ciała, by ładnie przymilić się do męża, który w porównaniu do mnie był tak przyjemnie cieplutki, aż szkoda by było nie skorzystać z jego ciała.
Sorey jednak czując przerażające zimno, nakrył mnie porządnie kocem, dopiero wtedy mocno do siebie przytulając, tak jakby się bał, że zmarznę czy coś w tym stylu sam nie wiem, nieważne. Wolę, aby był nadopiekuńczy niż gdyby miał się na mnie gniewać i krzyczeć z byle powodu.
- Ciepłej ci? - Słysząc pytanie męża, kiwnąłem głową, uśmiechając się do niego radośnie.
- Przy tobie zawsze - Wyznałem, czym lekko go rozbawiłem, czując ciepłe usta na swoim czole.
- Głupiutka mała owieczka - Na jego słowa cicho prychnąłem, nie chcąc aż za nadzbyt sobie pozwalać, jest dla mnie dobry i nie mogę już bardziej nadwyrężać jego dobroci, dlatego lepiej nie przesadzać i zakończyć wypowiedz tym cichym prychnięciem.
- Chcesz coś zjeść? Mam ci coś przygotować? - Spytałem, wtulony w jego ciało zastanawiając się, czy aby nie jest głodny, bo jeśli tak to ja od razu mu coś zrobię, by zadbać o niego najlepiej, jak to tylko możliwe. Nie mając na celu się mu tym razem podlizać, całkowicie chodziło mi tu o jego zdrowie Mimo wszystko to mój mąż i moim obowiązkiem jest zadbać o niego, najlepiej jak potrafię.
- Nie, głodny nie jestem - Wyznał, kładąc się na kocu, ciągnąc mnie za sobą, bym wygodnie położył się na nim, zamykając oczy. Absolutnie nie chciało mi się spać, chciałem tylko poleżeć w towarzystwie męża, słuchając deszczu stukającego o ziemię.
Resztę dnia upłynęło nam całkiem spokojnie, przede wszystkim na leżeniu i rozbawieniu przeplatając przez to wszystko posiłek dla męża i konia, by znów leżeć, a przez chwilę nawet czytać książkę, która mi osobiście szybko się znudziła w porównaniu do Soreya który czytał dalej, gdy ja położyłem się na nim wygodnie, nawet nie wiem, kiedy zasypiając, najwidoczniej mając już dość tego nic nierobienia przez cały boży dzień.
Kolejny dzień był znacznie lepszy, deszcz przestał padać, co dostrzegłem od razu, gdy tylko otworzyłem oczy, pragnąc już ruszyć w podróż, w której to miałem nadzieję nawrócić mojego męża.
Nie chcąc wybudzać Soreya, że snu dałem mu spokojnie wypocząć, kładąc głowę z powrotem na jego klatce piersiowej, grzecznie wyczekując jego przebudzenia się ze snu, które nastąpiło, może nawet niecałą godzinę później, z czego bardzo się ucieszyłem, podnosząc energicznie głowę z jego piersi.
- Deszcz przestał padać - Wyznałem, zadowolony widząc również ulgę na twarzy partnera, który pewnie tak jak i ja chciał wrócić do dalszej wędrówki.
- W taki razie ruszaj od razu - Zarządził, wstając z koca, pakując wszystko do swojego pleckach, w czym grzecznie ku pomogłem.
- A śniadanie? - Zadając to istotne pytanie, spojrzałem na męża, który w tej chwili karmił wierzchowca.
- Nie jestem głodny, zjem później - Stwierdził, czym lekko mnie zaskoczył, był tego pewien? To w końcu nie najlepszy pomysł, aby wyruszać w drogę z pustymi żołądkiem, nie chce przecież, aby coś mu się stało z powodu braku pożywienia się.
- Jesteś pewien? Mogę ci coś przygotować, jeśli chcesz - Mimo wszystko wolałem się upewnić, by przypadkiem nie mieć go na sumieniu, gdyby nie daj bóg, coś mu się stało z powodu głodu.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz