czwartek, 14 października 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Wpatrywałem się jeszcze przez moment w mojego męża, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Jak to odchodzi? Tak po prostu...? Ale... on nie może. Nie może mnie tak zostawić, nie teraz, nie w tym momencie, przecież tyle mu od siebie dałem i tyle jeszcze mogę dać... nie, nie ma mowy, by on tak teraz sobie po prostu zniknął. Przecież jest mój, świadczy o tym chociażby srebrna obrączka na jego dłoni. Niewiele myśląc podszedłem do niego, chwyciłem go za nadgarstek i przycisnąłem mocno do drzewa, wykręcając jednocześnie jego rękę.
- Chyba ci się trochę zapomniało, kto tu jest panem – wycedziłem przez zęby, mocniej na niego naciskając. – Nie możesz mnie opuścić. 
- Bo niby kto mi zabroni? Ty? Pożal się Boże człowiek, co ledwo miecz potrafi trzymać? Już to widzę – prychnął, chcąc się mi wyrwać, co marnie mu wyszło. Trzymałem go mocno i puścić go wcale nie zamierzałem. 
- Zatem patrz – uśmiechnąłem się szyderczo, ponieważ wiedziałem, co się stanie. I to mu się bardzo nie spodoba, ale to nie będzie moja wina. Sam się o to prosił, mógł się do mnie odzywać z szacunkiem. I nie grozić mi odejściem, to przede wszystkim. – Do środka. 
Już po chwili zdenerwowany, jak nie wkurzony Mikleo zniknął. Niemalże od razy wyczułem wszystkie jego emocje, i wcale nie były one pozytywne względem mnie. Jakie to urocze, ale przez chwilę tam sobie posiedzi i odwidzi mu się opuszczanie mnie. Poświęcam dla niego życie, oddaję mu całego siebie, a on tak po prostu stwierdza, że mnie zostawia? Nie dość, że to bardzo niewdzięczne zachowanie z jego strony, to jeszcze przecież niezgodne z jego naturą. Dawno temu świadomie zawarł ze mną pakt, więc teraz nie może mnie opuścić. Proste, prawda? 
- Ale nie wiem, o co ty jesteś zły. Gdybyś zachowywał się przyzwoicie, nie musiałbym tego robić – powiedziałem głośno podchodząc do konia. Czas na taki prawdziwy odpoczynek, na który teraz mogłem sobie pozwolić. Mikleo już nie będzie mnie pospieszał, a ja będę mógł sobie na spokojnie zjeść, wypić, oporządzić konia... chwila ciszy i spokoju. Tego mi brakowało. – Jeżeli masz być na kogoś zły, to na siebie i na swoją głupotę. 
Nie spiesząc się z niczym rozłożyłem małe obozowisko, rozpaliłem ogień, dałem jeść naszemu biednemu wierzchowcowi, a następnie samemu postanowiłem sobie coś przygotować. Przez cały ten czas Mikleo się wiercił i bluzgał, ale nie za bardzo się tym przejmowałem. Teraz nie musiałem się niczego obawiać, ponieważ dopóki nie wydam jasnego rozkazu, on nadal we mnie będzie; bezpieczny i ciągle przy mnie... cóż, może nie będę się mógł do niego przytulić podczas snu, ale jakoś to przeboleję. Najpierw musi zmięknąć i przypomnieć sobie, do kogo tak naprawdę należy. 
Po posiłku musiałem jeszcze oczyścić obrożę, którą mój niemądry mąż rzucił w piach i zerknąć na mapę. Kończyły mi się zapasy, które wypadałoby uzupełnić. Na szczęście niedaleko od naszego położenia znajdowało się miasto, do którego jutro moglibyśmy się wybrać. Wszystko układało się wręcz perfekcyjnie, gdyby nie to głupie zachowanie mojego anioła. Och, Miki, czemu ty wszystko musisz tak komplikować? I jeszcze ubrudził mój prezent ode mnie... Uważnie przyjrzałem się skórzanej obroży, która pomimo użytkowania nie straciła koloru zastanawiając się, co zrobić, by jej znowu nie zdjął... musi być jakiś sposób. I ja go znajdę. Może będę musiał mu bardzo dobitnie rozkazać. Ostatnio mu za bardzo pobłażałem i mój Miki troszkę się rozpuścił i pozapominał kilka spraw, jak chociażby to, jak ma na imię, ale to nic, zaraz mu o wszystkim przypomnę. Mamy bardzo dużo czasu. 
- Dobranoc, Miki – powiedziałem, składając mapę i układając się do zasłużonego spania. 
~ Mam nadzieję, że coś cię zeżre, jak będziesz spać – usłyszałem w zamian. Cóż, to nie było miłe „dobranoc”. 
- A czy kiedy jesteś we mnie i ja zginę, ty także giniesz, prawda? – odpowiedziała mi cisza. – Tak myślałem. Bądź tak kochany i daj mi znać, gdyby pojawiło się niebezpieczeństwo. 
~ Żebyś poradził sobie z nim tak, jak z tym ostatnim? 
- Faktycznie, wypadłem bardzo słabo, ale teraz czuję się znacznie silniejszy. Może dlatego, że jesteś we mnie? – na to stwierdzenie wzruszyłem ramionami. – Tak czy siak, nie musisz się już o mnie martwić. O siebie także. Dopilnuje, by już ci się nic nie stało – powiedziałem, kładąc się na swoje niezbyt wygodne posłanie. Cóż, nie powinienem narzekać, nie jest aż tak źle. Może sobie to odbiję i spędzę jutro noc w pokoju w gospodzie...? Tam łóżka też wcale takie najlepsze nie są, ale są zdecydowanie lepsze, niż ziemia. I wziąłbym gorącą kąpiel, ogolił się... tak, jutro czeka mnie chwila relaksu, a jeżeli Miki będzie potrafił się zachować kto wie, może i go wypuszczę na moment.

<Aniołku? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz