Nie spodobało mi się to naleganie na śniadanie. Jeszcze zdążę zjeść podczas jakiejś niezbędnej przerwy, nie marnując przy tym czasu, a tymczasem jesteśmy aż dwa dni w plecy. Dwa dni to dosyć sporo i szczerze wątpiłem, że jeszcze to nadrobimy. I właśnie dlatego muszę odmówić sobie kilku przyjemności, dla dobra nas wszystkich.
- Czy wyraziłem się niejasno? Mówię, że zjem później to zjem później – warknąłem, może odrobinkę zdenerwowany na niego. Czemu on wszystkiego musi się dopytywać? Powiem raz, i tyle mu powinno wystarczyć, czy on tego nie rozumie? Najwidoczniej nie, i muszę mu chyba mu to wyjaśnić.
- Oczywiście, przepraszam – powiedział cichutko Miki, co wywołało u mnie wyrzuty sumienia. Czyżbym za ostro go potraktował...? Nie, na pewno nie, dobrze postąpiłem, musiałem mu to dosadnie powiedzieć, inaczej by nie zrozumiał.
Nic więcej nie mówiąc zacząłem siodłać konia i zbierać rzeczy z naszego małego obozowiska. Kiedy już to wszystko zrobiłem, szarpnąłem lekko smyczą dając tym samym mojemu aniołowi znać, że ma do mnie podejść, i ten dobrze odczytał ten znak. Chociaż tyle, nie chciałbym nadużywać swojej siły na nim. Kilka razy już to zrobiłem, bo musiałem, ale zrobiłem to z bolącym sercem. Nie cierpiałem przemocy, do której Miki czasem zmuszał mnie swoim zachowaniem.
Kazałem mu wsiąść na konia, a kiedy już to zrobił, usiadłem za nim, mocno trzymając jego smycz. Może i wczoraj udowodnił, że jest posłuszny i mimo wszelkich pokus posłuchał mojego rozkazu. To bardzo mi zaimponowało, ale jeszcze nie byłem w stu procentach pewny, czy mogłem tak po prostu odpiąć mu smycz. Nie, jeszcze nie, muszę mieć co do niego sto procent pewności, zanim to zrobię.
Najchętniej zmusiłbym konia do najszybszego biegu, ale w głębi duszy wiedziałem, że nie mogłem tak forsować zwierzaka, który i tak już ma ciężko. Musi wieźć na swoim grzbiecie dwie osoby oraz nasz bagaż, a to całkiem sporo, więc nie mogłem wymagać od niego za dużo. Mikleo przez resztę drogi się nie odzywał, chyba wyczuwając moje zdenerwowanie. Może to i lepiej, dzięki temu mogłem się uspokoić.
Zatrzymaliśmy się dopiero późnym popołudniem w kolejnej jaskini, tak w sumie troszkę zmuszeni, ponieważ zaczęło padać. Znowu. Jesień to zdecydowanie nie należała do mojej ulubionej pory roku, a przez takie pogody nienawidziłem jej jeszcze bardziej. I w ten sposób przepadły nam kolejne trzy godziny podróży... czy my kiedykolwiek wrócimy do zamku? Cud, że w ogóle trochę dzisiaj przejechaliśmy i jesteśmy bliżej celu, niż wczoraj. Jeżeli tak dalej pójdzie, to będę zmuszony ruszyć w deszcz. I chyba tak zrobię, jeżeli jutro z ranka znowu będzie padać.
- Proszę, przygotowałem ci obiad – usłyszałem ten cudowny głos mojego męża. Z oderwałem zamyślony wzrok od ściany deszczu i przeniosłem go na mojego męża. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, przyjąłem miskę z ciepłym posiłkiem, po czym odłożyłem ją na bok i wyciągnąłem ręce w jego stronę. Aniołek doskonale zrozumiał mój znak i zaraz znalazł się obok mnie, dzięki czemu mogłem się do niego przytulić.
- Jak dobrze, że cię mam. Bez ciebie moje życie nie miałoby sensu... – wymamrotałem, całując go w skroń.
- To tylko obiad – odpowiedział ostrożnie jakby nie wiedział, czy może sobie pozwolić na żarty. Skoro tak, musiałem go naprawdę nastraszyć.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi – wyjaśniłem, głaszcząc go po głowie. – Przestraszyłem cię wcześniej? Przepraszam, nie chciałem. Byłem troszkę zdenerwowany – odparłem, czując w tym momencie wyrzuty sumienia.
- Nic się nie stało – odpowiedział łagodnie, a ja wyczułem, jak delikatnie się uśmiecha. Jet taki dobry, i kochany, i najlepszy... tylko czasem odrobinkę głupi, czym mnie denerwuje, ale tylko czasem. – Zjedz, nim ci wystygnie.
- Zaraz, najpierw muszę się tobą nacieszyć – odparłem i pocałowałem go w czubek głowy. W ciągu pięciu minut nic się nie stanie, a ja chciałbym jeszcze odrobinkę się do niego poprzytulać. To chyba nic złego, w końcu dzięki temu się uspokajam, a tego właśnie w tym momencie potrzebowałem. Głupia pogoda to wszystko przez tę pogodę...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz