środa, 20 października 2021

Od Soreya CD Mikleo

Słysząc się rozpętującą się na zewnątrz burzę nie czułem się najlepiej. Skoro była burza, to padało, a skoro padało, to mój mąż ma bardzo blisko do wody, która dawała mu siłę. Siłę, dzięki której mógł mi dorównać. Nie pozwoliłem mu wcześniej na żaden bezpośredni kontakt z wodą. Czy to, że pada, mu wystarcza? A może nie, i dlatego chciał wstać, by móc wyjść i nabrać sił... On chce ode mnie uciec. Na pewno. 
Tak czy siak, nie ma mowy, bym teraz wypuścił go z uścisku. Jest za wcześnie na wstawanie, dlatego ja zamierzałem poleżeć jeszcze trochę na posłaniu i nabrać siły. Z tego co słyszałem, i tak nie zapowiadało się na to, że szybko przestanie. Ostatnio coraz wolniej się poruszamy, tak, wiem, nie chciałem tak szybko wracać do zamku, ale teraz już to mi się trochę odmieniło. Już byłem zmęczony podróżą, niewygodnym spaniem, czy słabym jedzeniem, bo ileż można jeść to samo. A teraz, przez tą głupią burzę zapowiada się, że znowu stracimy ten jeden dzień, który mogliśmy wykorzystać na podróż. 
Wspominając o niewygodnym spaniu, to posłanie jest strasznie niewygodne. Moje plecy wołają o pomstę do nieba. Mikleo pewnie też bolą, gdyby położył się na mnie, byłoby mu o wiele wygodniej... nie, nie, nie, nie mogę traktować dobrze kogoś, kto chciał ode mnie odejść. Kiedy myślałem o jego dobru, on po prostu się na mnie wypiął, więc teraz powinienem pomyśleć tylko i wyłącznie o sobie. Czas w końcu pomyśleć o sobie, skoro mnie plecy bolą, to jego też czasem mogą, jest aniołem i takie rzeczy znosi znacznie lepiej ode mnie. 
Ale nawet jako anioł jest taki delikatny, i kruchy... 
- Miki? – spytałem, nawet nie racząc otworzyć oczu, bo i po co. Zrobiłem już to kilka minut temu i było jeszcze ciemno, a przez tak krótki czas na pewno nic się nie zmieniło. Słysząc ciche „tak?”, kontynuowałem. – Bolą cię plecy?
- Tak trochę – usłyszałem po krótkiej chwili wahania. Czemu on się tak w ogóle wahał? Zadałem mu mało proste i absolutnie niepodchwytliwe pytanie. 
Westchnąłem cicho na jego słowa i z boku przekręciłem się na plecy, wypuszczając go tym samym ze swoich objęć, ale absolutnie nie puszczając smyczy, bo coś czułem, że kiedy tylko to uczynię, natychmiast mu ucieknie, a powiedzmy sobie szczerze, nie przeżyłbym tego. Za bardzo go kochałem i nie byłbym w stanie bez niego żyć. Boli mnie, że nie mogę mu w pełni zaufać, ale sam się o to prosił swoim zachowaniem. 
- Więc połóż się na mnie – powiedziałem z cichym westchnieniem. Czemu ja to w ogóle robię? Teraz tylko ja będę tym poszkodowanym z bolącymi plecami. – To nie jest prośba, tylko rozkaz, masz się na mnie położyć – dodałem po krótkim sprzeciwie Mikleo. Chcę dla niego tylko dobrze, a on mi się i tak sprzeciwia, i bądź tu dla niego dobry. 
Chcąc nie chcąc, Mikleo wykonał moje polecenie. Poczekałem moment, aż wygodnie się na mnie ułoży, a kiedy tak się już stało, z powrotem zamknąłem go w silnym uścisku. Przynajmniej jego bliskość oraz zapach rekompensują mi ten ból w plecach. Może dla innych to niewielkie pocieszenie, ale dla mnie ono w zupełności wystarcza. Wsunąłem nos w jego włosy i westchnąłem ciężko, próbując z powrotem wrócić do snu. W nocy miałem znacznie lepsze rzeczy do robienia, wiec teraz, skoro i tak nigdzie się nie ruszałem, mogłem to sobie odbić. Zdecydowanie bardziej wolałbym w tym momencie już ruszać dalej, ale skoro nie jest to możliwe, to przynajmniej w pełni to wykorzystam. 
Kiedy po kilku kolejnych godzinach otworzyłem oczy, nadal padało. Przeklęta jesień... kto w ogóle wpadł na pomysł, aby wyruszać jesienią, kiedy jest zimno i mokro...? Chyba my oboje. Zatem oboje jesteśmy głupcami. Znaczy, odnośnie Mikleo to się wcale nie dziwię, jest głupcem, skoro się na mnie rzucił i chciał mnie opuścić, ale ja? Myślałem, że mam więcej rozumu. Chyba wtedy musiałem być nieco zaślepiony. 
Podniosłem się powoli do siadu, a mój mąż – jak na komendę – zszedł ze mnie, kiedy tylko się poruszyłem. Przetarłem zaspaną twarz, zmierzwiłem włosy i spojrzałem na niego nieprzytomny. Czy deszcz sprawił, że jest silniejszy? Czy zaraz znowu się na mnie rzuci? Nie wiem, dlatego musiałem być bardzo, bardzo, ale to bardzo ostrożny. W tym momencie nie mogłem go stracić. 
- Jak się czujesz? – spytałem, wyglądając na zewnątrz. Okropna pogoda. Brzydko, zimno, mokro... czemu nie mogło tak być, kiedy zatrzymałem się na dwa dni w gospodzie? 
- Znacznie lepiej – odpowiedział, a kiedy znowu odwróciłem głowę w jego stronę zauważyłem, że lekko się uśmiecha. Ostatnio nieco więcej się uśmiechał, co wziąłem za dobry znak. W uśmiechu zdecydowanie mu najładniej. – Może przygotuję ci śniadanie? – na te słowa zmrużyłem podejrzliwie oczy. Tej propozycji to ja się nie spodziewałem. 
- Dlaczego chciałbyś chcieć przygotować mi śniadanie? – spytałem, nie spuszczając z niego wzroku i szukając jakiegokolwiek znaku, że to jakiś podstęp. 
- Ponieważ jesteś moim mężem i bardzo cię kocham – o proszę, a tych słów bardzo dawno nie słyszałem. To jest troszkę podchwytliwe; albo próbuje mi wynagrodzić swoje okropne zachowanie, albo chce uśpić moją czujność. Jak poznam, która z tych opcji jest prawdziwa...?
- No dobrze. Ale będę cię uważnie obserwować, więc niczego nie próbuj – dodałem, opierając się o ścianę jaskini. Powiedzmy, że dam mu szansę się wykazać, ale tą jedną jedyną, więc niech lepie nie próbuje jej spalić. 

<Miki? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz