poniedziałek, 11 października 2021

Od Soreya CD Mikleo

Nie za bardzo rozumiałem, co się działo z moim mężem. Nigdy, ale to przenigdy się tak nie zachowywał, nawet jeżeli go mocno zdenerwowałem. Zupełnie jak nie on. I jeszcze te miecze...? Przecież on nigdy nie używał mieczy, a przynajmniej nie przypominam  sobie takiej sytuacji. I nie oczyścił helionów, a je zabił. Nie powinien był tego robić, teraz ma grzech, a anioły grzeszyć nie mogą. Może za mocno uderzył się w głowę? Przez chwilę był nieprzytomny, widziałem to i chciałem do niego dotrzeć, ale potwory skutecznie odgradzały mi drogę, nagle tracąc zainteresowanie nim. Nie za bardzo także mogłem się bronić, prawda ręka była zdecydowanie za słaba, by trzymać dobrze i pewnie miecz – i coś czułem, że nigdy już nie będę w stanie walczyć tą ręką – a lewa była kompletnie niewyćwiczona. Dwoma rękami broni jednoręcznej raczej się nie trzyma. Powinienem jak najszybciej przenieść się na lewą rękę, albo częściej korzystać z fuzji, bo inaczej czarno widzę przyszłość nie tylko swoją, ale i mojego anioła. 
- Usiądź, pomogę ci się uleczyć – odpowiedziałem, starając się troszkę zignorować jego dziwnym zachowaniem. Przez to, że nie byłem w stanie nic zrobić, jest ranny i ubrudzony krwią, więc miał pełne prawo być zły. 
- Mam nadzieję, że chociaż to wyjdzie ci dobrze – burknął, posłusznie siadając na ziemi. W ten sposób też się nie do mnie nie odzywał, naprawdę mocno musiał uderzyć się w tą głowę.
- Proszę, podwiń koszulę – poprosiłem ładnie, starając się zachować spokój. To mu niedługo minie, adrenalina musi mu spaść, a humor się polepszyć, a po tym na pewno będzie lepiej. 
Mikleo wymamrotał cos nieprzyjemnego pod nosem, ale ponownie spełnił moją prośbę. Chociaż tyle dobrego, zawsze mógł uleczyć się sam, ale lepiej, abym ja to zrobił. Chciałbym mu się jakoś odwdzięczyć za to, że tak przeze mnie się wycierpiał. Skupiłem się na połamanych żebrach i nacięciach, starając się jak najlepiej wypełnić swoje zadanie. A po tym będę musiał znaleźć i uspokoić konia, miałem nadzieję, że nie uciekł za daleko. 
- Gotowe. Jak znajdziemy konia, dam ci swoje rzeczy na przebranie, a te postaram się wyprać – powiedziałem, podnosząc się na równe nogi.
 Najchętniej jeszcze raz przytuliłbym się do niego i lepiej upewnił się, że wszystko z nim w porządku, ale postanowiłem się powstrzymać. Widziałem, że ledwo znosił mój dotyk, co było dziwne. Zazwyczaj uwielbiał mój dotyk, każdy, więc co się zmieniło tym razem...? Coraz bardziej się o niego martwiłem i nie miałem pojęcia, jak mu pomóc. Jeszcze rano było wszystko w porządku, tuż przed atakiem też i chyba oś musiało się stać w trakcie. Albo po. Tylko co...? 
- Zero szacunku dla ubrań – burknął jedynie pod nosem, a ja nie byłem pewien, czy to było do mnie, czy mówił sam do siebie. 
- Nie idziemy tędy – odezwałem się, kiedy zauważyłem, że Mikleo ruszył w stronę powrotną. 
- Jak to nie? Wracamy do zamku, czyli musimy iść w tą stronę. Czy ty głupi jesteś? – patrzyłem na niego zszokowany. Nigdy się do mnie tak nie odzywał... no dobra, może czasem rzucił, że jestem głupi, ale to było w żartach, a tu wydawał się mówić zupełnie normalnie poważnie. 
- Koń się spłoszył i uciekł w inną stronę, musimy go znaleźć – wyjaśniłem spokojnie, odczuwając coraz to większy niepokój. 
- Nie musimy go szukać, sam się prosił o taki los uciekając. 
- Musimy. Musimy go zwrócić Alishi, a w dodatku ma większość naszych bagaży, w tym ubrania, w które chcę ci dać. Miki... jesteś pewien, że wszystko z tobą w porządku? – zapytałem tak w celu upewnienia się, że wszystko jest dobrze. 
- W jak najlepszym, chodźmy już, mam dosyć tego zadupia – warknął, idąc tym razem w dobrą stronę. 
Podczas poszukiwania wierzchowca czasem słyszałem, jak Miki cicho coś bluźni pod nosem, co również było nowością. Mikleo nigdy, ale to przenigdy nie przeklął, nawet „cholera” nie powiedział. Ta cała sytuacja staje się dziwna. Za dziwna. 
Ku naszemu szczęściu, koń został znaleziony po godzinie poszukiwań, co było bardzo dobrym wynikiem. Mikleo od razu do niego podszedł, by pewnie go złapać, ale wtedy zwierzak stał się bardzo nerwowy, co też mnie zaskoczyło. Do tej pory nasz koń nigdy nie reagował negatywnie na jego obecność, powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie, bardzo go lubił. Może to przez krew na ubraniu, czuje ją i się denerwuje. Tak, to jest dobre wytłumaczenie. 
- Poczekaj Miki, spróbuję go uspokoić – odezwałem się, wysuwając się naprzód. 
- Możesz przestać mnie tak nazywać? – odparł gniewnie, krzyżując ręce na piersi. – Mam imię, jakbyś nie pamiętał. 
- Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, to dobrze – zgodziłem się, głaszcząc konia uspokajająco po pysku. – Weź ubrania i jedziemy, trochę czasu straciliśmy. 
- W końcu mówisz z sensem – odpowiedział zadowolony, biorąc potrzebne mu rzeczy i idąc się przebrać. 
Wystarczyło, że Mikleo tylko się przybliżył, a koń od razu zaczął panikować. Trzymałem go mocno, starając się robić wszystko, by go uspokoić. Myślałem, że przebranie się Mikleo pomoże, ale nie, koń nadal był zdenerwowany. Jeżeli mu to nie minie, podróż powrotna będzie bardzo ciężka, ale mam nadzieję, jakoś uda mi się nad nim zapanować. I także mam nadzieję, że Mikleo również przejdzie ten dziwny humor. 

<Miki? Czy może już Mormo? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz