Mój mąż spojrzał na mnie niepewnie nie wiedząc, co mam na myśli. Uśmiechnąłem się do szeroko, starając się nie ponosić negatywnym emocjom; ile można być niezdecydowanym? Niechże się wreszcie pospieszy, nie chciałbym go szarpać za smycz. W końcu, po kilku długich chwilach Mikleo chwycił moją dłoń, co bardzo mnie ucieszyło. Pociągnąłem go w stronę niewielkiego jeziorka, w której pobliżu rozbiliśmy obóz i to nie bez powodu. Od samego początku miałem zamiar go tu zabrać, by jego zdrowie choć troszkę się poprawiło. Mówił mi, że to nie tylko przez wodę tak wyglądał i się czuł, ale skoro to nie przez wodę, to przez co? Przeze mnie...? Nie no, dlaczego przeze mnie, przecież nie zrobiłem niczego złego.
- Proszę – powiedziałem, puszczając jego dłoń. Nie zamierzałem jeszcze odpinać smyczy, bo nie do końca mu ufałem, więc sobie posiedzę tutaj na brzegu i dopilnuję, by wszystko było z nim w porządku.
- Mogę... mogę wejść do wody? – spytał, patrząc na mnie niepewnie.
- Oczywiście. Inaczej bym cię tutaj nie przyprowadzał – odpowiedziałem, gładząc go po policzku. – Ale zasady są takie same, jak ostatnio. Nie możesz się oddalać i masz się mnie słuchać – dodałem chcąc, by wszystko było jasne. Nie chciałbym posuwać się do bezsensownej przemoc, skoro można jej uniknąć.
Mój mąż uśmiechnął się do mnie uroczo, a następnie ucałował mnie w usta i powoli wszedł do wody. Nie chcąc stać jak kołek usiadłem na brzegu, nie spuszczając wzroku. Co go doprowadziło do takiego stanu? Przecież jeszcze niedawno było z nim dobrze, w końcu kochałem się z nim i niczego nie zauważyłem. Coś się musiało się stać, tylko... co? Dostęp do wody miał, przez chwilę, ale miał, więc to może nie wina wody...? Coś w środku podpowiadało mi, że to moja wina. I ten głupi głos nie chciał się uciszyć. Niech on się wreszcie zamknie, doskonale wiem, że to nie moja wina, ja mu pomagam, nie szkodzę. Skąd więc bierze się ten głupi głos...?
- Sorey? – usłyszałem zaniepokojony głos mojego męża. Zaskoczony zamrugałem oczami zdając sobie sprawę, że troszeczkę odpłynąłem. – Wszystko w porządku? – dodał, przybliżając się do mnie.
- Ty się nie mną nie przejmuj, w końcu to nie ja wyglądam jak skóra i kości – zauważyłem, poprawiając jego włosy przylepione do jego czoła.
- Przesadzasz, nie wyglądam tak źle – powiedział chyba chcąc mnie pocieszyć.
- Właśnie, że wyglądasz. A ja nie wiem, co się stało, że tak jest – odparłem, nie przestając bawić się jego mokrymi kosmykami. Coś czułem, że z warkocza, który mu zrobiłem, już niewiele zostało. Miałem nadzieję, że nie zgubił gumki, która była jedna na nas obu. – I coś mi mówi, że to moja wina. Czy to prawda? – spytałem, intensywnie się w niego wpatrując.
- Nie, to nie twoja wina – odpowiedział, a ja nie wiedziałem, czy mam mu uwierzyć czy też nie. Chciałem uwierzyć w jego słowa, bardzo, ale jakaś cząstka mnie nie mogła tego zaakceptować. Chyba za dużo myślę... tak, to musi być to.
- Chodź, najwyższy czas się położyć – powiedziałem, podnosząc się na równe nogi. Tak, jak się troszkę prześpię, na pewno mi przejdzie.
Mikleo pokiwał głową i również wyszedł z wody. Dobrze, że nie wspominał nic o jedzeniu, bo aktualnie nie miałem ochoty na nic poza snem. Coś wywoływało we mnie wyrzuty sumienia i nie miałem pojęcia, co takiego. Mało dzisiaj spałem, więc... może to przez to? Zresztą, to nie miało znaczenia, rano na pewno poczuję się lepiej. Poczekałem, aż Miki osuszy się z lodowatej wody i położy się na posłaniu, po czym przytuliłem się do niego, ale nie za mocno – nie chciałem go w końcu skrzywdzić, a był aktualnie taki chudziutki i drobniutki, że zrobienie mu krzywdy wydało się bardzo prawdopodobne.
<Miki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz