sobota, 30 października 2021

Od Mikleo CD Soreya

Bez marudzenie grzecznie leżałem przy mężu, starając się zasnąć, co z powodu zmęczenia nie powinno być wcale takie trudne, jednak z powodu dźwięków wody już było, nie mogłem spać, słysząc przyjemny szum wody, w której spędziłem zdecydowanie za mało czasu, uspokajając moje skołatane nerwy. Im dłużej jest przy mnie, tym gorzej się czuję, strach przed mówieniem i traktowaniem mnie jak zwierzę w niczym mi nie pomaga. O ile na początku miałem siłę, by to wszystko znosić, tak teraz z dnia na dzień czuję się gorzej, nie mając siły nigdzie już iść, potrzebuję spokoju, którego już od dawna przy nim nie mam.
Cicho westchnąłem, wsłuchując się przez chwilę w spokojny oddech męża, trochę mocniej się do niego przytulając, nim w końcu zasnąłem.
Następny dzień był chyba jeszcze gorszy niż ten poprzedni, gdy tylko otworzyłem oczy, czułem straszliwy ból głowy, którego nie mogłem znieść, a do tego ból wszystkich kości w niczym mi nie pomagał.
Markotny i bez chęci do życia siedziałem bez słowa, na kocu patrząc w wodę, gdy mój mąż przygotowywał sobie posiłek, zerkając na mnie, tak jakby się w ogóle o mnie martwił i może tak było, lecz ja wcale tego nie czułem, mając po prostu tego dość, najchętniej w tej chwili pozwoliłbym Mormo wrócić, by teraz on męczył się z tym którego sam sprowokował do powrotu.
- Zjesz coś? - Gdy zadał to pytanie, skrzywiłem się lekko, nie mając ochoty ani jeść, ani z nim rozmawiać mam dziś gorszy dzień i wolałbym, aby dał mi święty spokój.
- Nie - Krótko odpowiadając, położyłem głowę na kolanach, poprawiając swoje włosy, które po wczorajszej kąpieli całkowicie się zniszczyły, co dziś wyjątkowo mi nie przeszkadzało.
Sorey westchnął cicho, pozostawiając jedzenie na ogniu, podchodząc do mnie, by siadając za mną, zająć się moim włosami, na co mu pozwoliłem i tak za bardzo nie mając wyboru, zrobi co zechce, a ja mam siedzieć cicho.
- Lepiej ci? - Zapytał, związując moje włosy w kok, przytulając się delikatnie do mojego ciało, składając pocałunek na policzku.
Kiwnąłem głową, by nie powiedzieć czegoś, czego później będę żałował, dając mężowi tę chwilę, która była mu tak potrzebna i uspokajająca. - Jesteś dziś strasznie markotny - Znów przerwał ciszę, najwidoczniej bardzo chcąc rozmawiać, co w jego wypadku nie było niczym dziwnym, on zawsze musi mówić i to dużo mówić, gdy ja nie specjalnie nawet miałem na to ochotę.
- Jestem zmęczony - Przyznałem, czym mogłem lekko zaskoczyć mojego męża, w końcu dopiero wstałem, śpiąc więcej niż zazwyczaj, a i tak nie miałem na nic siły.
- Zmęczony? Dopiero wstałeś - Powiedział właśnie to o czym pomysłem, czy on czyta w moich myślach? Nie raczej nie, po prostu pomyślał o tym samym, o czym pomyślałem je.
Nie odpowiedziałem już nic, nie mając ochoty na dyskusje i tak nie wygram, a on nie będzie mnie słuchał, bo taki już jest I nie zrobię z tym nic.
Sorey widząc moje apatyczne, podejście odpuścił rozmowę, dając mi spokój, którego potrzebowałem, wracając do śniadania, którego czekało tylko na niego aż je zje, a wtedy będziemy mogli znów ruszyć w podróż.
Mój mąż zjadł posiłek, szybciej niż na początku podejrzewałem gotowy do podróży, czekając tylko na mnie, nim w końcu ruszę się do drogi.
Niechętnie i bardzo opornie szło mi wstawanie z koca, a nawet jego składnie nie mówiąc już o wyruszeniu w dalszą podróż, z trudem podchodząc do konia, nie mając siły nawet chodzić. Czy tak właśnie wygląda stan wegetacyjny anioła? Cóż, jeśli tak to postępuje szybko, nawet za szybko, może gdybym miał częstszy kontakt z wodą, wszystko postępowałoby powoli a tak, no cóż, przynajmniej jeszcze mogę chodzić, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- Dobrze się czujesz? - Zirytowany słysząc pytanie męża, oparłem się o konia, patrząc na męża.
- Doskonale, jestem okazem zdrowia - Burknąłem, naprawdę starając się być opanowanym i miłym, niestety w tej chwili nie było na to szans, miałem już dość tego wszystkiego nie wiedząc, już co mogę mówić i robić by było, jak on chce, szkodząc tym wszystkim tylko i wyłącznie sobie. - Przepraszam, po prostu ruszajmy, już nie ma czasu do stracenia - Musiałem przeprosić, aby się na mnie nie gniewał, nie chcąc przypadkiem oberwać za swoje słowa już i tak mam kłopoty, nie chcę mieć jeszcze większych.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz