Z trudem otworzyłem oczy, czując się okropnie. Ostatnim, co pamiętałem, to była woda. I to dużo wody, była ona wszędzie. Zdecydowanie wskoczenie do tej rzeczy było najgorszym pomysłem, na jaki kiedykolwiek mógłbym wpaść, nigdy więcej nie zbliżę się do żadnej rzeki. Bolała mnie głowa, żebra, prawe ramię i lewa noga, a żeby tego było mało, to czułem się tak strasznie ociężale, otworzenie powiek było szczytem moich możliwości.
Po kilku długich minutach zauważyłem, że jestem w miejscu kompletnie mi nieznanym, co sprawiło, że serce zabiło mi szybciej ze strachu. Próbowałem się podnieść z łóżka, ale wystarczyło tylko, że poruszyłem nogą, a tą od razu przeszył niewyobrażalny ból. Jęknąłem cicho z bólu czując, jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy. Zerknąłem w dół, by zobaczyć, co takiego stało się z moją nogą, ale nie było to możliwe, ponieważ byłem przykryty kocem.
- Na twoim miejscu nie ruszałbym się za bardzo, twoja noga jest w okropnym stanie. Ledwo udało mi się cię uratować – słysząc kolejny nieznany mi męski głos zadrżałem i przerażony odwróciłem głowę w kierunku, z którego on dobiegał. Bałem się, że to znowu będzie ktoś, kto będzie chciał mnie sprzedać. Przecież przed chwilą uciekłem od jednych i dużo mnie to kosztowało, nie chciałem znowu przez to wszystko przechodzić. – Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy – dodał po chwili mężczyzna w podeszłym wieku, uśmiechając się do mnie delikatnie. Wizualnie nie wyglądał na nikogo złego, ale i tak mu nie ufałem.
- Gdzie jestem? – wyszeptałem, ponieważ na nic lepszego nie było mnie stać. – I co się stało?
- U mnie w domu. Znalazłem cię na brzegu rzeki, ledwo żywego i bardzo... pokiereszowanego. Musiałem użyć bardzo dużo mocy, byś pozostał przy życiu – wyjaśnił ostrożnie, podchodząc do mnie z czymś z jakimiś ziołami w ręce. – Proszę, pożuj przez chwilę, uśmierzy troszkę ból. Powinieneś wtedy poczuć się lepiej.
Pokiwałem głową i wyciągnąłem rękę, by wziąć te zioła, dzięki czemu zauważyłem bardzo ważną rzecz; na moim palcu nie było pierścionka zaręczynowego. Rozejrzałem się dookoła, nerwowo go szukając, ale nigdzie go nie było. Nie, nie, nie... nie mogłem stracić i tego, zabrali mi już naszyjnik, a pierścionek jest dla mnie jeszcze ważniejszy... czy to oznaczało, że nasze zaręczyny są zerwane? Nie mam pojęcia, nie znałem się na takich rzeczach, ale wiedziałem jedno; chciałbym, aby Taiki przy mnie był. Chciałbym wtulić się w jego ciało i ukryć się w jego ramionach. Czy naprawdę proszę o zbyt wiele? Miałem już serdecznie dosyć tych wszystkich sytuacji, ja chcę tylko Taiki’ego.
- Nie brał pan przypadkiem pierścionka? Delikatny, srebrny i z pomarańczową cyrkonią – zapytałem, patrząc na niego z nadzieją. Może go zdjął, bo musiał, albo gdzieś leżał obok mnie i wziął go ze sobą...? Miałem taką nadzieję, jeżeli go zgubiłem, nie wybaczę sobie tego.
- Nie. I nie widziałem w pobliżu żadnego pierścionka – odpowiedział niewzruszony, odbierając mi wszelką nadzieję. Szczerze mówiąc, to byłem o krok od wybuchnięcia płaczem, co było pewnie dla innych bardzo głupie, by tak płakać z powodu zgubionego pierścionka. Nie chciało mi się płakać tylko z tego powodu, po prostu psychicznie miałem już tego dosyć. – Jesteś głodny? Pewnie tak, byłeś nieprzytomny przez kilka dni.
- Nie, nie mogę tu zostać, muszę wracać do Taiki’ego, on się o mnie strasznie martwi – powiedziałem, próbując się jakoś ruszyć z tego łóżka, ale znowu moja noga dała się we znaki. Głupia noga, czemu ona mnie tak właściwie boli? Nie pamiętałem za bardzo swojej wodnej trasy, co chwila traciłem i odzyskiwałem przytomność i sam już nie jestem pewien, co się tam działo.
- Nie możesz chodzić, masz poważnie złamaną nogę, w twoim stanie nawet nie możesz się przejść po chacie i jeszcze ci długa droga do tego – słysząc jego słowa, zagryzłem nerwowo wargi, ledwo co powstrzymując się od płaczu. Jak to złamana noga...? To ile ja tutaj będę musiał siedzieć? I czemu musiałem złamać akurat nogę? Gdyby to była ręka, mógłbym iść i pewnie bym właśnie już bym sobie stąd poszedł, nie ujmując temu miłemu panu oczywiście, ale ja już chciałem po prostu iść do domu.
- Jak daleko jest stąd do stolicy? – spytałem, ocierając wierzchem dłoni swoje oczy.
- Gościńcem to będzie jakieś dwa tygodnie pieszo. Dosyć długa i trudna droga, dlatego nie puszcze cię stąd, dopóki kość całkowicie ci się nie zrośnie. Jak znalazłeś się w tej rzece? – dopytał, siadając na krześle naprzeciwko mnie i kładąc na stoliczku obok kubek z jakimś gorącym naparem. Nie mając nic innego do roboty, zacząłem prowadzić z nim luźną konwersację, starając się nie myśleć za bardzo o Taikim i o tym, jak daleko się ode mnie w tym momencie znajduje. Teraz już nawet nie miałem żadnych nadziei, że mnie tu odnajdzie, w końcu sam zamaskowałem swój trop, wskakując do wody. Zresztą nawet nie wiem, czy wcześniej mnie szukał...
<Taiki? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz