Powietrze wypełniał zapach spokoju i przyjemnie łaskotał twarz. Słońce ogrzewało każdy skrawek ciała, a wzrok próbował uchwycić piękno otaczającej mnie natury. Wciąż zielone drzewa, ostatnie kwitnienie kolorowych kwiatów i wdzięczny śpiew ptaków. Atmosfera sprawiała stan błogości i nadzwyczajnego spokoju. W takich chwilach przypominałam sobie dzieciństwo, a raczej skrawki pozostałe jeszcze w moich wspomnieniach.
Długie blond włosy, kierowane przez delikatny powiew i wyciągnięte w moją stronę dłonie, zachęcające do złożenia uścisku nadal pozostawały żywe w mojej głowie. Od dawna się zastanawiałam jak można być tak radosnym człowiekiem. Rodzicielka czerpała przyjemność z życia nawet, kiedy nie było do tego okoliczności. Mimo tego powoli znikała nawet z mojego serca.
Z biegiem czasu dostrzegałam w jej oczach ogrom zmęczenia i zmartwienia. Jako dziecko chyba zbyt wszystko koloryzowałam. Gdyby tylko dane mi było spotkać ojca i poznać jego perspektywę. Nie chciałam dopuścić do siebie możliwości, w której okaże się, że jednak bezczelnie nas zostawił. Mimo chęci nie liczyłam na nagłe jego spotkanie czy też piękne życie. Mężczyzna pozostawał dla mnie jedynie nasieniodawcą, który jest tchórzem.
Jeszcze raz powiodłam wzrokiem po niewielkim wzgórzu, nabierając w płuca czystego powietrza. W pewnym momencie z oddali dało usłyszeć się odgłos końskich kopyt niesiony przez wiatr.
Niestety nie dane mi było spędzić tu więcej czasu. Przyjechał po mnie Kenji, niesamowicie podekscytowany. Próbował coś do mnie powiedzieć, ale wciąż był za daleko. Dopiero kiedy zsiadł z konia i przystanął obok, mogłam cokolwiek zrozumieć.
- Nie masz ty czasem gorączki? – przystawiłam dłoń do rozpalonego czoła, ale zostałam odtrącona i zbyta wzrokiem.
- Zawsze musisz znikać w te swoje podejrzanie spokojne miejsca. – mruknął, krzywo się uśmiechając, nadal łapczywie nabierając powietrza. – Zachowujesz się wtedy jak jakaś staruszka, która doznała wszelkich…
Przerwałam jego mowę, mocnym kuksańcem w żebra. Kenji jęknął przeciągle i rzucił swoje najbardziej oskarżycielskie spojrzenie jakie zdążyłam poznać.
- Mógłbyś pogłaskać mnie po głowie i powiedzieć, że jestem grzeczną dziewczynką. – założyłam ręce na piersiach, odwracając obrażona głowę.
Towarzysz jedynie się zaśmiał i wykonał wywołany gest. Wystawiłam w odpowiedzi tylko język, przechodząc do spienionego konia. Złapałam za wodze i spokojnie dotknęłam rozgrzanej szyi.
- Nie musiałeś tak mocno go jechać. – oznajmiłam sucho.
- Musiałem, bo gdzieś sobie wybyłaś. – poprawił opadające włosy na twarz i stanął przed rumakiem. – Dostaliśmy nowe zlecenie i pomyślałem, że się tym zainteresujesz.
Podał mi skrawek papieru z pięknie napisaną czcionką. Uniosłam pytająco brwi, jednocześnie zapoznając się z treścią zawartą na kartce. Ogłoszenie pochodziło od samego Króla, który nagle stał się niezwykle zmartwiony o swoich obywateli. W pobliskiej wiosce pojawił się bazyliszek, zabijając każdą żywą istotę. Podejrzewałam, że robi to raczej dla zaspokojenia swojej własnej rządzy krwi istot magicznych, aniżeli dla pożytku wioski i jej mieszkańców. Mimo tego sama zainteresowałam się tym tematem i schowałam ogłoszenie do kieszeni w spodniach.
- Biorę. – zadecydowałam, długo się nie zastanawiając.
Nie spodziewałam się wielkich trudności, ani też zwykłej łatwizny. Mimo tego przyjemnie będzie zająć się czymś innym, niż tylko siedzeniem na trawie i udawaniem starca, jak ujął to blondyn.
- Wiedziałem, że nie odmówisz. – skwitował, ładując się w siodło. – Wracasz ze mną?
Pokiwałam przecząco głową, na co chłopak wzruszył ramionami, spinając mocniej wodze.
- Tylko go nie zajedź. – ostrzegłam, ostatni raz głaszcząc końskie chrapy.
Kenji mocniej ścisnął wałacha łydkami i po chwili ruszył spokojnym kłusem. Parzyłam na nich do momentu, kiedy całkowicie zniknęli za drzewami. Wtedy rozpoczęłam planowanie i rozeznanie w sytuacji, której miałam stawić czoła.
Pierwsze co postanowiłam to udanie się do Lorena. Z pewnością znajdę tam opisy tegoż zwierzęcia, co z kolei pozwoli mi na lepsze przygotowanie. Raczej oczywistą sprawą był fakt, że jedyne co mogę zrobić to wyeliminować stwora. Zważywszy na podobno agresywną postawę, będę zmuszona podjąć takie działania, nawet jeśli tak naprawdę było to jedynie zwierzę.
Spędziłam na łące jeszcze kilka chwil, ale zaraz potem ruszyłam w kierunku domu nauczyciela. Na miejscu otrzymałam jego cenną pomoc. Opisał mi go wygląd i nieco się zdziwił jego pojawieniem. Według niego stwory te żyły raczej w ukryciu i nie narażały się na rozpoznanie.
- Załatw sobie jakieś zatyczki do nosa. Słyszałem, że sam jego odór jest trujący. – uprzedził. – I pod żadnym pozorem nie patrz mu w oczy. Tego też nie jestem pewien, ale legendy mówią, że samym spojrzeniem zabija swoich wrogów.
Przytaknęłam, notując wszystko w małym zeszycie. Każda uwaga i rada była na wagę złota. Tym bardziej, że pierwszy raz będę miała do czynienia z czymś takim. Zwykle walczyłam z kreaturami podobnymi do ludzi lub tymi mniejszymi.
Podziękowałam Lorenowi i udałam się tym razem do wioski, w której szarżował bazyliszek. Nie miałam zamiaru jeszcze atakować, potrzebowałam więcej informacji. Nie znałam jego wielkości i sposobu poruszania.
Kiedy wkroczyłam do wioski ogarnęło mnie zdziwienie i złe przeczucie. Weszłam przez główny wjazd, a mimo tego nie zastałam żadnej żywej osoby. Wyglądało to nawet tak, jakby czas stanął w miejscu. Im bardziej dochodziłam w głąb, tym mocniej czułam zaniepokojenie. Co jakiś czas zauważyłam nieznaczne ruchy za oknami zniszczonych czasem domów. Stwierdziłam, że mieszkańcy muszą się mnie obawiać, albo zwyczajnie przez całą tą sytuację nie ufają obcym.
- Kim jesteś? – nagle przede mną wyrósł bardzo stary mężczyzna.
Jego postawa zdradzała wrogie nastawienie, a spojrzenie wyrażało niesamowitą nienawiść. Był nieznacznie wyższy ode mnie, a ciało ozdobione zostało mnóstwem zmarszczek zdradzających wiek. W prawej dłoni kurczowo trzymał siekierę, jakby ostrzegając, że nie służy jedynie do rąbania drewna.
- Przyszłam w sprawie bazyliszka. – zmrużyłam oczy, obserwując jak jego mimika nieco się rozluźnia.
- Było tutaj kilka takich, którzy próbowali coś z tym zrobić, ale żaden nie dał radę. Kilka dobrze zbudowanych mężczyzn.
Jego oczy momentalnie zirytowały całe moje ciało. Zdanie, które wypowiedział wprowadziło mnie w stan zirytowania. Byłam pewna, że sugeruje mi brak kompetencji.
- Gdzie on jest? – nie zamierzałam dłużej bawić się tę rozmowę.
- Ukrywa się w jaskini niedaleko, ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć kiedy się tutaj zjawi.
Pokiwałam rozumiejąco głową i wzięłam głęboki wdech. Rozglądnęłam się na boki i dostrzegłam zbierającą się za starcem grupkę. Kady z nich patrzył ciemnym wzrokiem, oskarżając mnie o zło, które się tutaj dokonało.
- Królowi chyba brakuje ludzi. – dobiegł do mnie kobiecy głos, który niemal od razu znikł wśród innych.
Zaczęłam poważnie się zastanawiać czy może to oni sami nie są jakimiś potworami. Nawet nie kryli się ze swoimi obrażającymi opiniami.
- Chodź ze mną. – nagle za mną wyrósł kolejny mężczyzna, ciągnący moją rękę do siebie.
Gwałtownie się wyrwałam, zirytowana bezczelnym dotykiem. Jednak napotkałam przepraszający wzrok młodego człowieka i zarumienione policzki. Miał dłuższe, czarne włosy i równie ciemne oczy, w których pojawiał się czerwony pigment. Jego urok sprawił, że mimowolnie przygryzłam wargę.
- Przyszłaś go zabić, prawda? – postawił pytanie, na które nawet nie oczekiwało odpowiedzi. – Chcę pomóc.
Bez słowa ruszyłam za nim, wciąż będąc maksymalnie ostrożna. Z pewnego punktu widzenia, rozumiałam postawę mieszkańców. Byli przerażeni i tracili swoich bliskich, a przy tym cały swój dobytek. Tym bardziej zależało mi na pomocy, choć liczyłam, że nie bezpłatnej.
Dotarliśmy na skraj wioski, gdzie znajdował się mały magazynek. Weszliśmy do środka, gdzie znajdowały się jedynie porozrzucane graty. Stare garnki, dziwne łańcuchy, kilkanaście śmieci i równie wiele śrubek.
- Widziałeś stwora? – zapytałam, przerywając cisze. – Skąd w ogóle chęci pomocy?
Czarnowłosy poprzestawiał kilka gratów i odgonił butem mniejsze śmieci. Spojrzał na mnie wymownie, a na jego ustach malował się cwaniacki uśmiech.
- W końcu to mój dom i moi bliscy. Sam nie dam sobie z nim radę. – nachylił się, po czym nagle pociągnął podłogę w górę, odkrywając ukryte wejście do podziemi. – Jest wielki i silny. Uczy się ruchów przeciwnika i wcale nie zachowuje się jak bezmózgi stwór.
Przedstawił mi krótki opis i wskazał ręką, abym udała się za nim. Jeżeli naprawdę jest do tego inteligentną formą, bardzo utrudni to walkę.
- Gdzie idziemy? – zapytałam niepewnie, odtrącając wyciągniętą ku mnie dłoń.
- Chcesz walczyć bez broni? – zaśmiał się, unosząc nieznacznie brwi.
- Przyszłam wybadać sprawę. Walka z przeciwnikiem, którego się nie zna zawsze jest trudniejsza.
Czerwonooki przytaknął, ruszając w dół. Powoli zrobiłam to samo, trzymając dłoń na schowanym pod ubraniami sztylecie. Podróż po schodach nie trwała długo. Dotarliśmy do dużego pomieszczenia, które oświetlała jedynie pochodnia w dłoniach nieznajomego. Okazało się, że jest to zbrojownia, a broń jest bardzo dobrej jakości. Było to dziwne i podejrzane, ale stwierdziłam, że nie będę zbytnio się nad tym rozwodzić.
- Oh – mruknął, znów przeszywając mnie tajemniczym spojrzeniem. – Nazywam się Fyodor. Pomyślałem, że taka drobna dziewczyna potrzebuje towarzysza broni.
Prychnęłam, marszcząc czoło. Mówił to takim tonem, że nie bardzo rozumiałam jak mam to odebrać.
- Akurat. – mruknęłam. – Keya Reed, znana wojowniczka.
Zironizowałam, żartobliwie się śmiejąc. Zaczynałam go lubić. Jego sposób bycia przyjemnie na mnie działał, a tajemniczość dodawał mu smaczku.
Po chwili każdy z nas wybrał odpowiednią broń. Moim wyborem była pięknie zdobiona, czerwona katana z idealnie ostrym zakończeniem. Moją uwagę zwróciło wyryta na ostrzu przy rączce litera F, ale nie zamierzałam dłużej się nad tym zastanawiać.
- Skąd wiesz, że zaatakuje właśnie dzisiaj? – rzuciłam, kiedy wróciliśmy na górę.
- Przeczucie. – zaśmiał się, chowając własny miecz.
Fyodor trzymał rękojeść w sposób, który zdradzał doświadczenie w jego używaniu. Musiał znać się na rzeczy, przez co totalnie nie rozumiałam skąd zainteresowanie moją osobą. Być może potwór był na tyle silny, że sam nie miał szans, ale z pewnością nie był to jedyny powód.
Nagle z oddali dobiegł potężny ryk i krzyki ludzi. Zaraz potem przeraźliwe rżenie, które mocno złapało mnie za serce. Nawet nie czekałam na towarzysza, od razu skierowałam się do okropnych odgłosów. Gotowa w każdej chwili zaatakować, przybyłam na miejsce.
Moim oczom ukazał się wysoki na około czterech metrów stwór przypominającego koguta z ogonem jaszczurki. Miał potężny dziób, ostro zakończony, wprost stworzony do zabijania. Jego skrzydła zakończone były pazurami, ale pokryte kolorowymi piórami. Był zarówno przerażający jak i piękny.
https://www.olabloga.eu/wp-content/uploads/bazyliszek.png
Jeszcze przed chwilą była tutaj stajnia, a teraz leżały jedynie porozrywane końskie ciała. Wszystko skąpała świeża krew, odganiając skutecznie każdego, kto tutaj był. Ptako-gad zajęty był pałaszowaniem jednego ze zwierząt, co pozwoliło mi na natychmiastową akcję.
Ruszyłam na przód, zbliżając się do celu. Dotarłam do lewej nogi, skutecznie przecinając ważne ścięgna. Bazyliszek ponownie rozdarł się na cały głos, wydając żałosne jęki. Parłam na przód zatapiając katanę w jego twardej skórze. Stwór rozpoczął wędrówkę, próbując nade mnie nadepnąć. Zajęta unikami, nie spostrzegłam ogona, który z wielką siłą uderzył we mnie od przodu.
Czułam tylko jak lecę w tył, a zaraz potem spotykam się z ziemią. Kiedy ciało przestało się toczyć, wydałam z siebie jęk bólu. Poczułam silne rwanie w jeszcze niedawno zranionym przez Morimera ramieniu i próbowałam złapać oddech w mocno stłuczone płuca.
Obok mnie zjawił się Fyodor, pomagając wstać. Złapał mnie za podbródek i odgarnął włosy, pozostawiając na mojej twarzy przyjemne ciepło. Uśmiechnęłam się zadowolona, patrząc na zmierzająca na nas bestię. Ku mojej uciesze udało mi się go spowolnić, a zwierzę wyraźnie kuśtykało. Ból ustąpił narastającej ekscytacji i chęci zabicia ptaka. Czarnowłosy mężczyzna wypruł do przodu, atakując drugą kończynę. Tak jak podejrzewałam był szybki i znał się na sztuce władania mieczem. Jego ruchy były wręcz naturalne, a ciało zgrabnie się poruszało.
Nie czekałam na zaproszenie. Powróciłam pod gada, który coraz szybciej reagował. Nie pozwalał mi się do siebie zbliżyć, nawet z Fyodorem u boku. Czarnowłosy musiał mieć rację, bo ptak potrafił przewidzieć jaki cios zadam. Nie znał jednak wszystkich moich ruchów.
Kiedy potwór upadł, wgramoliłam się na grzbiet, wbijając ostrze kilkanaście razy. Niestety to nie było wystarczające, bo ptak ponownie mnie zrzucił. Udało mi się naciąć skrzydło, które teraz zwisło bezwładnie. Jego oczy wyrażały ból i cierpienie, które przechodziło również w jego głosie. Nagle poczułam piszczenie w uszach i wielką słabość. Zrozumiałam błąd, który nie powinnam nigdy popełnić. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, a mowa Lorena okazała się w połowie prawdą. Jego wzrok zadziałał na mnie jak trucizna, ale na szczęście nie wytwarzał zabójczego odoru.
Ponownie spotkałam się z Fyodorem, który wyraźnie był zmęczony. Widziałam jak przez mgłę, nie mogąc wydusić ani słowa. Chłopak zabrał mnie na ręce i przemieściliśmy się w bezpieczniejsze miejsce.
- Połknij to. – rozkazał, wsadzając mi coś gorzkiego do ust. – Za chwilę zadziała.
Zrobiłam jak kazał, nadal ciężko łapiąc powietrze. Potwór przemieszczał się, rujnując kolejne budynki, ale na razie nas nie znalazł. Za to ja powoli odzyskiwałam stan normalności i w końcu nabrałam w pełni powietrza. Spojrzałam na towarzysza, który nagle gwałtownie mnie pociągnął, unikając tym samym spotkania z gadem.
Jeszcze lekko słaba stanęłam na nogi i zacisnęłam mocno zęby. Mieliśmy jedyną szansę na zabicie potwora. Ścisnęłam mocniej katanę i rozpoczęłam bieg ku bestii. To samo zrobił Fyodor, odcinając niebezpieczny ogon bazyliszka. Ryk rozniósł się po okolicy, jeszcze mocniej denerwując zwierzę. Kiedy zamierzało mnie zaatakować stanęłam w miejscu i poczekałam na odpowiedni moment. Kiedy jego głowa była wystarczająco blisko, zrobiłam unik, ale na tyle mały, aby wsadzić ostrze w oko i przebić czaszkę. Było to ryzykowne, ale na szczęście udało mi się wyczuć odpowiedni moment. Puściłam broń, kiedy zwierzę po raz ostatni uniosło łeb, upadając na ziemię.
Chwilę potem jego ogromne ciało opadło obok mnie, obficie krwawiąc. Wydał z siebie ostatnie tchnienie, dostając przy tym mocnych drgawek. Podniosłam się podchodząc do martwego bazyliszka i wyciągnęłam czerwoną katanę. Obdarzyłam zwierzę przepraszającym spojrzeniem, przecinając grubą szyję. Musiałam zrobić kilka zamachów, aby głowa ostatecznie oddzieliła się od pozostałej części ciała.
- Faktycznie był silny. – upadłam na kolana, chowając głowę w zakrwawionych dłoniach.
Poczułam ciepłą dłoń na ramieniu, która zaraz przeczesała moje zabrudzone włosy.
- Uprzedzałem. Ale wcale nie zabiło go twoje ostrze. Zrobiło to jego własne odbicie, które zobaczył w momencie, w którym wbiłaś katanę. – zaśmiał się, kucając obok. – Uratowałem Ci życie. Co dostanę w zamian?
Uniósł sugestywnie brwi, pokazując swój cudowny uśmiech.
- Ważne, że już nie żyje. – przewróciłam oczami, mając wrażenie, że się wymądrza. – Połowę nagrody od króla.
Fyodor pokręcił niezadowolony głową, łapiąc za pióra na głowie stwora. Uniósł ją do góry i pokazał ludziom, którzy zdążyli przybyć, aby zobaczyć co się stało. Ktoś krzyknął pokrzepiająco, a ktoś inny zaczął radośnie płakać. Misja została wykonana, a wyrządzone szkody nie były wielce poważne.
Dano nam na dzisiejszą noc schronienie i wyprawiono ucztę. Nie była to obfita biesiada, a raczej symboliczna impreza. Cieszyła mnie radość na twarzach mieszkańców, ale byłam zbyt słaba na pozostanie przy stole.
Udałam się do obiecanego pokoju, gdzie zamierzałam odzyskać siły. Ukojeniem okazał się ciepły prysznic, pozwalający na zmycie brudu dnia dzisiejszego. Wychodząc z łazienki, owinięta w ręcznik, położyłam się wygodnie na łóżku. Nie były to luksusowe warunki, ale wdzięczność okazana przez wieśniaków rozgrzewała serce. Spojrzałam na głowę bestii, spoczywająca na stole na środku pomieszczenia.
Nagle do pokoju wkroczył czarnowłosy, który na chwilę przystanął nad moim łożem. Jego oczy błyszczały, kiedy próbowałam zakryć się kołdrą.
- Wyjdź, muszę się ubrać. – nadęłam policzki, odwracając wzrok.
Wtedy poczułam, że jest bliżej niż powinien. Zmysłowo wkroczył na łóżko, łapiąc w ciepłą dłoń mój podbródek i zbliżając usta do moich. Jego ręka powędrowała na pierś kiedy nasze wargi rozpoczęły wspólny taniec. Nawet nie próbowałam stawiać oporu, całkowicie oddałam się jego tajemniczej grze.
Otwierając oczy spodziewałam się mężczyzny przy moim boku. Kiedy usiadłam, szukając jego gorącego ciała, zrozumiałam jak bardzo zostałam oszukana.
Głowa bazyliszka zniknęła wraz z Fyodorem, a czerwonooki pozostawił po sobie jedynie małą karteczkę z podziękowaniami i zapewnieniem, że tak spłacam swój dług.
- Głupek. – warknęłam, lekko się uśmiechając.
Liczba słów: 2467
ZADANIE ZALICZONE