Zmrużyłam oczy, kiedy tylko dziewczyna wkroczyła do
pomieszczenia. Nienawiść i gniew wypełniał mój umysł, ale nie udało mu się
przyćmić umysłu, który nakazał zachować spokój. Sytuacja była abstrakcyjna do
tego stopnia, że nie potrafiłam połączyć całości w logiczną spójność.
Z tego, co powiedział Edwin, wiedziałam jedynie, że Yra jest eksperymentem i
zawiodła. Nikt nie chciał mi powiedzieć więcej ani nawet nie próbował nakierować,
o co może chodzić. Strategiczny umysł wyczerpał pomysły, a nawet sam sobie
przeczył. Jestem mordercą i wcale nie jest mi z tym źle. Ona zakończyła żywot
Kenjiego. Chłopaka, którego przyjacielsko kochałam i zawsze mogłam liczyć na
jego pomoc. Był kimś, kto dostarczał informacji, a jednocześnie sprawiał, że
czułam się ważnym elementem w tym świecie. Zabrała mi to w ramach zemsty, ale jedyne,
co zrobiła to nakręciła błędne koło. Doskonale wiedziałam jak to działa.
Myślisz i wierzysz, że ukoi to ból, ale staje się całkowicie na odwrót i wciąż
pozostajesz głodny. Ostatecznie tracisz wszystko, a kiedy nie masz już nic do
stracenia stajesz się szaleńcem, który robi to, co chce. Nie uważałam tego za
coś złego, bardziej zabawnego i nielogicznego. Życie uwielbia być przewrotne i
upokarzające.
- A więc obie nie oznajmiłyśmy sobie najważniejszych informacji. – rozpoczęłam,
przerywając dławiącą ciszę.
- Racja, pewnie wszystko inaczej by się potoczyło… - mruknęła. Nie potrafiłam
określić czy mówiła to z żalem czy może nienawiścią.
Byłam pewna, że w myślach uśmierca mnie raz za razem w coraz to gorszych okolicznościach.
Cisza ponownie zapanowała w tym pomieszczeniu, jednak nagle została przerwana
przez gwar i uniesione głosy. Uniosłam się z krzesła, podchodząc do okna.
Obserwowałam jak panika ogarnia podziemia i lekko się do siebie uśmiechnęłam.
Drzwi gwałtownie się otworzyły, a Yra aż podskoczyła, co wydało mi się zabawne.
Wciąż pozostawała przerażona i najwyraźniej niezapoznana z sytuacją.
Do pomieszczenia wparował Edwin z poważnym wyrazem twarzy. Jego oczy lustrowały
mnie na wylot, a kiedy przeniósł wzrok na moją rozmówczynie, delikatnie uniósł
brwi i zakasłał.
- Chodź ze mną. – zwrócił się do mnie, po czym momentalnie wyszedł z pokoju.
Westchnęłam, ruszając za mężczyzną. W drzwiach minął mnie Russus, który najwyraźniej
miał sprawować opiekę nad Yra’i. Odkąd zginął Kenji minęły zaledwie dwa dni.
Poznałam już nieco to miasto i zauważyłam, że ludzie tutaj są niezwykle
małomówni. Nikt nie chciał się do mnie odezwać, a wręcz czasem uciekali.
Sytuacja miała się podobnie tylko w momencie, w którym pojawiał się gdzieś
Edwin. Czerwono włosy wyglądał na niewzruszonego i raczej obojętnego na taką
postać rzeczy.
Był wysoki i dobrze zbudowany. Idąc za nim wyglądałam jak mała i bezbronna
dziewczyna. Prowadził mnie teraz przez ścieżkę, jeszcze nieopanowaną przez
ogień. Podziemia były duże i dobrze rozplanowane. Ściany odpowiednio
spoziomowane i utworzone w osobne płaszczyzny, tak, że całe zbocza tworzyły
ogromne schody. Domy wykonane z drewna bardzo szybko się podpaliły, a ciepło
rozpowszechniało się niesamowicie szybko i już po chwili czułam krople potu na
mojej twarzy. Zapach dymu dławił, ale szmata przyłożona do ust wystarczyła, aby
nieco swobodniej oddychać i się przy tym nie potruć.
- Gdzie idziemy? – zapytałam, ale nie dostałam odpowiedzi.
Westchnęłam milknąc na dłuższy czas. Rozglądnęłam się na większy obszar i
dostrzegłam, że źródło płomieni pochodzi z jednego punktu. Wyglądało to na wybuch, albo specjalnie
podłożone ładunki, bo w pobliżu tego miejsca domy zostały całkowicie
roztrzaskane. Nagle nie patrząc pod nogi, runęłam na ziemię. Pech chciał, że
stało się to dość niefortunnie i moje ciało zsunęło się w lewą stronę,
ściągając mnie jeszcze głębiej. Kiedy w końcu się zatrzymałam, ze strachem
zobaczyłam, że jestem niebezpiecznie blisko ognia. Edwin coś krzyknął, ale
totalnie tego nie zrozumiałam.
Wstając, otrzepałam się ze zbędnego pyłu i poprawiłam włosy. Dym skutecznie
wkradał się do płuc, a kaszel coraz bardziej je męczył. Niespodziewanie przede
mną pojawiło się światło, a do uszu wkradł się bolący pisk. Czułam jak
niewidzialna siła mnie popycha, a nogi samoczynnie ruszając za nieznajomym
płomieniem.
- Vis maior, vis maior, vis maior… - dwa słowa wypełniły mój umysł i
nieprzerwanie się powtarzały.
W momencie, kiedy stanęłam, zobaczyłam przed sobą palące się zwłoki.
Przybierały różne postacie, a wszystkie były mi znane. Wszystkie płakały i
widocznie pałały do mnie nienawiścią, a ja nieubłagalnie zmierzałam w ich
stronę.
- Keya! – donośny głos Edwina otrząsnął umysł i sprowadził na ziemię. Dym
podciął mi nogi, a ja runęłam na mężczyznę, który mnie złapał i delikatnie
uniósł w górę, kładąc następnie na rękach.
Jego zapach wydawał się tak bardzo znajomy, wywoływał we mnie poczucie
bezpieczeństwa. Miałam wrażenie, że już nie muszę się niczego obawiać, nie w
jego obecności. Jego broda porośnięta była zadbanym zarostem, a długie włosy
prezentowały się naprawdę dobrze. Oczy były tak nieznane, a zarazem bliskie.
Wtuliłam się w jego ciepłe ciało, pozwalając na przejęcie kontroli.
Kiedy nieco bardziej się ocknęłam, zorientowałam się gdzie jestem. Siedziałam
na kanapie zaraz obok Erwina, który wyglądał na poważnie zamyślonego. Dopiero
po chwili dostrzegłam, że jest tu również Yra, a obok niej stoi Russus.
Zmarszczyłam brwi i mocniej naparłam wzrokiem, kiedy tylko nasze oczy się
spotkały. Ta odpuściła z posępnym wyrazem twarzy, odwracając się w inną stronę.
Zagryzłam dolną wargę, przeklinając pod nosem.
- Czego wy tak naprawdę chcecie? – syknęłam przez zęby. – Chce wracać do domu.
Założyłam ręce na piersi i skierowałam zmęczone oczy na starszego mężczyznę.
- Zostajesz tutaj. – zaśmiał się cierpko, co spowodowało u mnie nasilenie
złości.
Wstałam z kanapy, gniewnym krokiem udając się ku drzwi. Zostałam jednak
zatrzymana przez silną dłoń Edwina i jego pusty wzrok.
- Po co tak naprawdę tutaj jestem? – próbowałam nieskutecznie się oswobodzić.
- Dowiesz się w odpowiednim momencie. – surowy głos przeszył moje ciało i
pozostawił w ustach gorzki smak. Zacisnęłam mocno szczękę, napinając mięśnie. Czy ja wymagam tak wiele? Chcę jedynie
spokoju.
- Najpierw nas sprowadzasz, potem niewytłumaczalnie gdzieś zabierasz, a na
końcu doprowadzasz do rozmowy, która i tak nie ma większego sensu. – wyrzuciłam
z siebie, ale pozostał niewzruszony.
Nabrałam więcej powietrza, nagle wyszarpując mocno rękę z jego uścisku, a
następnie szybko przenosząc siłę w nogi, aby z dużą szybkością zatopić łokieć w
jego brzuchu. Słyszałam jęknięcie, ale nie zamierzałam się zatrzymać. Czułam
jak szaleństwo wypełnia mój umysł. Kolejne ciosy przyjmował z godnością i
niełatwo było mi go zranić. Yra i Russus stali gdzieś obok i potwornie wkurzali
mnie swoją bezczynnością. Zastanawiałam się, czy jako jedyna nic nie wiem, czy
po prostu nie umiem się domyślać i dlatego nie rozumiem całej tej sytuacji.
- To bezcelowe. – wysyczał przez zaciśnięte zęby Edwin, kiedy po dłużej chwili
udało mu się mnie skutecznie zatrzymać i zatrzasnął mnie w mocnym uścisku. –
Jedziecie ze mną na arenę.
Rozkazał, a ja zostałam całkowicie unieruchomiona. Unosiłam niespokojnie klatkę
piersiową i czułam jak do oczu napływają łzy złości. Nie mogłam patrzeć na
białowłosą, ani jej towarzysza. Gdybym
tylko jej nie spotkała, nikogo bym nie straciła, nikt nie miałby pretensji.
Starszy mężczyzna mocno na mnie napierał, a przy wyjściu nałożono na moje oczy
opaskę i straciłam orientację. Szliśmy przez korytarze, a zapach dymu i krzyki
nie miały już miejsca. Tak, jakby to nigdy nie istniało. Następnie poprowadzono
mnie w nieznane miejsce i usadzono. Posadzono mnie na twardych deskach, a kiedy
tylko poczułam, że przesuwamy się naprzód jasnym się stało, że jesteśmy na
wozie.
Stukot kopyt, powiew zimnego wiatru i stłumiony szum, który działał
uspokajająco. Po chwili opaska, która ukryła mój wzrok została zabrana i mogłam
dokładnie wszystko obejrzeć. Przede mną siedziała ze spuszczoną głową Yra’i, a
obok trzymał ją Russus. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Nie było tutaj
Edwina, a cisza stała się niezwykle nieznośna. U boku ciemnowłosego zauważyłam
sztylet, który zresztą miał przy sobie przy pierwszej wizycie. W głowie
rozpoczął się bieg myśli. Nie miałam skrępowanych kończyn, co mocno mnie
zdziwiło i ucieszyło zarazem.
- Gdzie tym razem jedziemy? – zagadałam, rozpoczynając wykonanie planu, który
pojawił się przed chwilą w głowie.
- Powinno Ci się spodobać. – wzruszył ramionami chłopak, a Yra ostrożnie
zerknęła w moją stronę i napotkała lodowate spojrzenie z mojej strony.
Ostrożnie uniosłam ciało, kierując się ku młodemu mężczyźnie. Przygryzłam dolną
wargę, a kiedy straciłam równowagę upadłam na jego tors z niewinną miną.
Sięgnęłam dłonią ku jego zdezorientowanej twarzy i przejechałam kciukiem po
pełnych ustach, ostrożnie unosząc się jeszcze wyżej, tak, że mogłam patrzeć na
niego od góry. Wplotłam dłoń w czarne włosy i natychmiast mocno złapałam,
szukając jednocześnie drugą ręką sztyletu. Nim się zorientowałam, to ja byłam
pod ścianą. Ostrze dotykało mojego gardła i coraz mocniej się w nim zatapiało.
Poczułam jak delikatnie rozcina mi skórę i się zatrzymuje, a gardłowy śmiech
oprawcy wypełnił otoczenie. Zbliżył twarz do mojej, ukazując białe żeby i pewny
siebie wzrok.
- Myślałem, że nie jesteś taka głupia. – dogryzł mi, na co nieco się obruszyłam
i wydęłam jedynie policzki jak mała dziewczynka. Bardzo ostrożnie przesuwałam
się naprzód, a Russus poddał się i nieco odpuścił, uważnie mnie obserwując. Chłopak
przez moment stracił czujność, kiedy nasze usta niemal się spotkały, a ja
momentalnie to wykorzystałam. Złapałam za ostrze, wyrywając mu z dłoni i
jednocześnie raniąc swoją. W jeden chwili złapałam również białowłosą, która
nawet nie oponowała. Jej ciało poddało się mojemu uścisku, a otrze tym razem
spoczęło na jej tętnicy, skutecznie ją unieruchamiając.
Gniewny wzrok Russusa zdradzał wszystko, na co jedynie się zaśmiałam. Ja tu nie
miałam żadnego znaczenia, chodziło tylko o Yra’i.
- Nie zrobisz tego. – warknął przez zaciśnięte zęby, na co wzruszyłam
ramionami.
- Jestem mordercą. – gorzko się zaśmiałam. To była jedyna prawda i fakt. –
Zatrzymaj powóz.
Rozkazałam, a kiedy się nie ruszał, nacięłam delikatnie obojczyk jasnowłosej. Wydała
z siebie cichy jęk i napięła mięśnie. Dopiero po tym czarnowłosy wstał i
krzyknął w obcym języku do woźnego.
Słychać było prychanie koni i niespokojne grzebanie kopytami.
- Twój ojciec będzie wściekły. – zamarłam, otwierając nieco buzię. Skąd mógł go
znać i dlaczego o nim wspomina? Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że
widziałam dopiero pierwszy raz równie ogniste włosy jak moje i przeszedł mnie
niespokojny dreszcz. Yra to wyczuła, bo próbowała się poruszyć, ale robiła to
na darmo. Byłam silniejsza.
Potrzebowałam teraz szybko kolejnego planu. Mogłyśmy uciec i to też chciałam
wykonać, ale co potem? Potrzebowałam punktu, w którym będę mogła się odnieść do
sytuacji, poznać prawdę i otrzymać w końcu spokój. Nerwowo zmarszczyłam czoło,
czując, że tracę czas.
Ostrożnie i powoli zaczęłam cofać się do tyłu. Potem wszystko działo się dość
szybko. Nasz powóz nie był prawie w ogóle chroniony, a woźnicą okazał się
straszy mężczyzna. Prawdopodobnie nieświadomy tego, co się dokładnie dzieje. Na
szczęście siedział w miejscu, nie zamierzając mi przeszkadzać. Białowłosa
również potulnie reagowała na moje rozkazy. Russus w pewnym momencie tylko
ciężko westchnął i oparł się o ramę wozu, przestając cokolwiek robić.
- Odpinaj konia i wsiadaj. – zarządziłam. Dwa potężne, zimnokrwiste konie
nerwowo prychały, a dziewczyna przez moment się wahała. Ponagliłam ją ruchem
głowy, obserwując oprawcę, który wydawał się wręcz rozbawiony.
- Nie uciekniecie. – krzyknął, kiedy oba konie zostały uwolnione. Pomogłam
dosiąść myszatego olbrzyma dziewczynie, po czym sama szybko dosiadłam karego,
potężnego wałacha. Natychmiast spięłam łydki i ruszyliśmy naprzód. – Zawsze będziemy obok. – krzyknął, kiedy
zaczęłyśmy się oddalać.
Tak jak myślałam, Russus był bardzo pewny siebie i nie zamierzał nas gonić. Yra
złapała się grzywy, ale zauważyłam na jej ustach nieśmiały uśmiech. Wydawało mi
się, że dosiada konia pierwszy raz, ale jak na razie dobrze się trzymała.
Czekałam jedynie na moment, w którym się odezwie, bo jej milczenie zaczynało
coraz bardziej mnie irytować.
Dopiero po chwili zorientowałam się w jak pięknym jesteśmy miejscu. Droga,
którą podążałyśmy znajdowała się niemal na skraju olbrzymiego klifu. Szum morza
lub oceanu, bo nie byłam do końca pewna, gdzie się znajdujemy przyjemnie
wypełniał ciało. Morskie, mocne powietrze orzeźwiało płuca i nieco rozjaśniało
umysł. Woda uderzała o nagie skał we własnym rytmie, zbyt pochłonięta tym
zadaniem, aby cokolwiek jej przeszkodziło.
Wstrzymałam nieco wodze, zwalniając do spokojnego kłusu. Przełknęłam nerwowo
ślinę, równając do boku zwierzęcia Yra’i.
- Znasz tą okolicę? – zapytałam ostrożnie dobierając słowa.
Nie miałam pojęcia, co teraz dzieje się w jej głowie i nie zamierzałam
dociekać.
- Nie. – odparła rzeczowo, wyraźnie się zastanawiając.
Stukot kopyt przerywał milczenie i rozluźniał napiętą do granic wytrzymałości
atmosferę.
- Masz w tym momencie wolność wyboru. – zaczęłam, szukając słów. – Jedziesz ze
mną, albo od teraz radzisz sobie sama. Żeby było jasno, sama decydujesz. Nie
obchodzi mnie, jakie żywisz do mnie uczucia i co chciałabyś mi wytknąć. Śmierć
jest dla mnie czymś naturalnym, bo z tym się wychowałam. Kenji stracił życie z
twojej ręki i nigdy Ci tego nie wybaczę, ale nie szukam zemsty. Sprawiedliwość
i tak nie istnieje. – westchnęłam, odpychając od siebie czarne myśli i nie
dopuszczając do głosu dziewczyny. – Będę jechać dopóki nie trafię do jakiejś
wioski lub nie napotkam ludzi. Potem nie wiem, co będzie, dopiero będę myśleć.
Zakończyłam przemowę, oblizując suche od wiatru usta i kierując wzrok na zdezorientowaną towarzyszkę. Czekałam na odpowiedź i może sugestie, choć nie liczyłam na pomoc z jej strony. Gdzieś w głębi było mi jej żal, bo sama doświadczyłam bólu odebrania rodzica. Widziałam śmierć matki bardzo dobrze i wciąż doskonale potrafiłam odtworzyć widok jej martwych oczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz