sobota, 12 grudnia 2020

Od Yra'i CD Keya

Chłodny wiatr owiał nasze sylwetki, wplatając się między grzywy koni, falując nimi majestatycznie. Mocniejsza bryza wzbudziła fale, które wydawały z siebie szumy spokoju, a promienie popołudniowego słońca odbijały się od tafli morza, tworząc rażące blaski. Dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie, rozchodząc się wnet po całym ciele. Stałam na rozdrożu dróg o skrzyżowanych drogowskazach – która tabliczka mówiła prawdę? Którą powinnam się kierować? Uśmiechnęłam się pobłażliwie na własne czyny – co ja tak właściwie wyrabiam? Zamknęłam oczy, prychając cicho, by następnie otrzeć rękoma swoją twarz – kim ja w ogóle jestem?! Zacisnęłam dłonie, wbijając sobie paznokcie boleśnie w twarz. Nie jadę dalej – postanowiłam.

- Wracamy do punktu wyjścia? – zapach krwiożerczego demona otulił mnie, dając wyraźny znak o obecności bestii – Znów będziesz żyć, uciekając, by budzić się co parę dni przy wodospadzie? – nie widziałam go, czułam jego byt, zapach, słyszałam warczący głos. Zaśmiałam się perfidnie.

- Nie wiem, o czym ty do mnie mówisz. Nie wiem nic, więc niczego też nie oczekuj. Skoro tak szczycisz się wiedzą, pochwal się, jakie tajemnice o mnie skrywasz. Co ukrywasz o przeszłości – rzekłam po chwili. Cisza przytłoczyła mnie, lecz nie na długo.

- Powiedziałbym ci nawet teraz, w tym momencie. Wyśpiewałbym to, co siedzi głęboko w moim wnętrzu. Uchyliłbym ci zasłonę, zerwał i wyrzucił. Ale wiem, że to dla ciebie za dużo, droga damo. Jesteś tylko pionkiem w naszej durnej grze. Ofiarą, którą się pomiata. Ty nie masz prawa, by cokolwiek wiedzieć. Żyjesz dla mnie, nawet jeśli to ja miałem żyć dla ciebie. Jesteś zwykłym ciałem – zmarszczyłam brwi – Nie masz własnych wspomnień, nie masz własnego rozumu, to wszystko jest moje, podarowane – zaśmiał się gorzko, a jego niski baryton podrażnił uszy – Nigdy nie było żadnej Yry. Jesteś tylko wymysłem. Od zawsze byłaś planem. Zwykłym, nic nie wartym eksperymentem. Powiedz mi szczerze, chcesz wiedzieć wszystko? – spoważniał, oczekując odpowiedzi. Niepokój ogarnął moje ciało, nic z tego nie rozumiałam. Miałam dość wiecznych zagadek i nieporozumień.

- Tak  – rzekłam stanowczo, wahając się przez sekundę, lecz nie zmieniając swojej decyzji. Długie, ostre kły Visa wbiły się w moje wiotkie ciało, przebijając mnie na wylot. Zaczęłam krztusić się krwią, dławić własnymi oddechami. Nie miałam czasu na oglądanie reminiscencji, ból pochłaniał każdą komórkę mojego ciała i czułam się, jakbym miała wybuchnąć.

- Yra - usłyszałam zirytowany szept Keyi. Spojrzałam na nią zamglonym wzrokiem, skanując obojętną twarz Reed. Ciężki oddech podrażniał moje płuca, a ponaglające spojrzenie rudowłosej wcale nie pomagało. Wiedziałam już, co mam robić. Wszystko stało się takie jasne. A jednak dalej tak tajemnicze…

- Wracam. Do podziemi – dziewczyna zmarszczyła brwi, być może prześmiewczo. W końcu przecież przed chwilą mnie stamtąd wydarła, a teraz oznajmiam jej, że tam wracam. To się wydaje aż nadto śmieszne. Kiwnęła tylko głową na zgodę, w końcu sama mówiła, że to wyłącznie moja decyzja. Widziałam w jej oczach jedynie niepewność, ten rodzaj niepewności, w którym obawiasz się, co dalej będzie. Zeszłam z myszatego wierzchowca, podając wodze Keyi. Od razu po nie sięgnęła, wiedząc, dlaczego to zrobiłam. Wymieniłyśmy ostatnie spojrzenie i odeszłyśmy, rozstając się w milczeniu – przerywając dalszą, wspólną historię. Rozdzieliłyśmy się – być może już ostatecznie…

Wracałam, używając mojego wyostrzonego zmysłu węchu, dzięki któremu mogłam podążać tą samą ścieżką. Idąc wzdłuż brzegu morza, doskonale wyczuwałam poprzednie kroki naszych zimnokrwistych koni. Nie będę ukrywać, jak bardzo źle się czułam – wyprana z jakichkolwiek emocji. Choć może ich nigdy nie posiadałam? Nie, każdy ma swoje instynkty. Gdzieś w oddali moich myśli przewiercał mnie pogardliwy śmiech Visa, który patrzył tylko na mnie żałośnie swoimi władczymi ślepiami. Toczyliśmy niemą wojnę, nad którą zdobył przewagę. Ale nie mogę pozwolić, by zakończyła się ona moim fiaskiem – nawet jeśli byłam jedynie naczyniem. Każdy toczy swoją wewnętrzną bitwę, a ja stoję w tym momencie na froncie.

Nie wiem, czy bardziej mnie to przeraziło, czy zaskoczyło, lecz teraz nie czułam się już tak źle, przywołując kolejno wspomnienia z przeszłości. Ba, nie czułam nic, oprócz lekkiego szoku z powodu tak głupich postąpień moich… no właśnie, nawet nie byliśmy spokrewnieni. Rodziców? Moich? Można ich tak w ogóle nazwać? Choć to jasne, że skoro to tylko przeszłość Visa, nie będę czuła się z nią silnie powiązana. Nawet jeśli bestia jest po części mną, on też przecież był kiedyś zwykłym człowiekiem, prawda? Tyle pytań, a nic nie jest wyjaśnione… - pomyślałam z irytacją i wkładając dłonie do kieszeni, szłam nieśpiesznym krokiem w kierunku miejsca, skąd uciekłyśmy. Nie zastanawiałam się zbytnio, ani nie martwiłam tym, jak dotrę do Podziemi – miałam Visa, a byłam więcej niż pewna, że on znał aż nadto do nich wejść. Nic mnie już po nim nie zdziwi, zresztą, sama mogę to ujrzeć na własne oczy.

- Jesteś tu nawet szybciej, niż sądziłem – mruknął szyderczo, rozciągając usta w cynicznym uśmiechu. Czarne pukle opadły mu na oczy, ale nie poprawił ich, łapiąc mnie szybko za rękę i wbijając w zgięcie łokcia tajemniczy płyn, który wkrótce uśpił mój organizm na parę chwil. Wydaje się, że Russus na mnie czekał.

Młody mężczyzna krążył po pomieszczeniu z zaplecionymi ramionami na klatce piersiowej. Prychnął cicho, patrząc na wyróżniający się brzuch przyszłej matki. Ta zasłoniła się dłońmi przed jego wzrokiem, a on wywrócił oczami na ten gest.

- Każdy wie, że to jest co najmniej dziwne – partner ciężarnej przerwał napiętą atmosferę – Jednego dziecka się pozbyliśmy, a drugie skażemy na wieczne potępienie – kobieta położyła ciepłą dłoń na ramieniu męża – Nie tacy powinniśmy być, prawda? – markotna mina małżonki dała wszystkim obecnym do zrozumienia, że również targały nią silne emocje. Wysoka, czerwonowłosa postać wzięła głos, rozpowiadając:

- Im szybciej to zrobimy, tym mniej będzie nas to kosztować. Klamka zapadła, drodzy, czas wynieść konsekwencje swoich czynów – powiedział dostojną intonacją. Każdy wiedział, że Edwin chciał po prostu informacji, więc wcale nie zdziwiły ich ponaglające słowa, płynące z ust niebieskookiego. Nie, inaczej, tutaj nikt nawet nie myślał o innych – wszyscy widzieli jedynie własne potrzeby.

- Za dwa dni jest pełnia i narodziny dziecka. Albo wtedy, albo nigdy. Przygotujcie się dobrze, bo będzie to jedyna szansa. Vis, jak się czujesz? – starzec o długiej, siwej brodzie skierował pytanie do nerwowo tupiącego stopą młodego mężczyzny. W głównej mierze to Vis był teraz w najgorszej sytuacji. Ten uśmiechnął się sarkastycznie.

- Świetnie, ojcze. Najlepiej na świecie – pytający obdarował syna pobłażliwym wzrokiem i spojrzał przez okno na oświetloną blaskiem wschodzącego księżyca wioskę. „A co potem?”- wilkołak zacisnął zęby, nie wiedząc, jak o tym wszystkim myśleć. „Nie chciałem nigdy być egoistą, a wyszedłem na jednego z najgorszych” – podsumował, a jego myśli umilkły, przyćmione buzującą krwią w żyłach. Rozpoczyna się zabawa.

- Zawsze chciałem oglądnąć przemianę wilkołaka – z trudem wysapał, już teraz wymęczony – Ale los zawsze bywa przewrotny. Nawet nie wiesz, kiedy to ty stajesz się wilkołakiem.

Byłam przez kogoś niesiona, a powieki były jeszcze na tyle ciężkie, że nie mogłam spokojnie otworzyć oczu. Wiotkie kończyny luźno opadły w dół, a ja spod przymrużonych ślepi zdążyłam zauważyć twarz Russusa, nie przedstawiającą żadnych emocji. Mruknęłam coś niezrozumiałego i poprawiłam się, na co czarnooki sapnął.

- Chuda nie jesteś, wiesz o tym? – ziewnęłam w odpowiedzi, a ten postawił mnie na podłożu, niezbyt delikatnie się ze mną obchodząc. Znowu byliśmy w tym samym pomieszczeniu, do którego pierwszy raz nas zaniesiono – w którym to dowiedziałam się o morderczyni przyjaciółki Visa. W tym wszystkim zastanawia mnie tylko relacja Russusa z Edwinem. Przecież ojciec Keyi musiał mu wszystko mówić…

- Po co tu jesteśmy? – zapytałam. Russus spojrzał na mnie, podszedł do biurka, na którym dalej stała gruba księga i wziął ją do rąk. Przekartkował do którejś strony i podając ją mi – zaczął tłumaczyć:

- Wilkołakość nie jest cechą dziedziczną, lecz tylko w jednym wypadku może narodzić się czystej krwi wilkołak. Gdy w rocznicę dnia zrzucenia klątwy rodzicom, wypadnie pełnia księżyca i w ten sam dzień narodzi się dziecko ludzi, na których spadła klątwa wilkołakości – przerwał na chwilę, dokańczając zaraz potem – Takim dzieckiem jest Vis. Lecz klątwa, jak sama na to wskazuje, musi pełnić rolę kary. Tak więc wszyscy, dotknięci klątwą, z każdym kolejnym rokiem życia tracą wydolność jednego ze swojego organu. Domyślasz się zapewne, że to już zwykła loteria, kiedy wypadnie na serce, płuca, bądź dojdzie do zaburzenia krążenia mózgowego. Tak więc jesteś wtedy skazany na pewną śmierć. Lecz i tak za łatwo by było dla Całkowitych, czyli takich, do których właśnie należy twój ukochany demonek. Oni żyją jedynie do określonego wieku, który zostaje zapisany w genach już podczas poczęcia – wziął wdech, szybko kontynuując – Nigdy nie wiesz, ile mają lat do przeżycia. Ich zdrowie pogarsza się z każdą przemianą, czyli wraz z pełnią, bez wyjątków. Choć dalej nie wiesz, czy to już ta ostatnia pełnia, czy może zdążysz jeszcze się pożegnać. Dla Visa było łatwiej – gdy tylko spotkano Edwina i się z nim dogadano, od razu było wiadome, co należy zrobić, by przeżył. Zapytasz: skoro śmierć jest jego przeznaczeniem, dlaczego nie zostawili go na śmierć? Właśnie tutaj do akcji wkracza cała rodzina Reedów – zerknął na mnie, badając moją reakcję – Nawet nie wiesz, jak wielką walkę ze sobą toczycie – wziął z moich rąk księgę, na którą i tak nie zdążyłam nawet zerknąć i odłożył na poprzednie miejsce – To jak walka między złotem a czerwienią. Identyczne, królewskie role, a jednak toczące spór – spojrzał na mnie z góry – Rozstrzygniesz to, Yra? – wielka gula utknęła mi w gardle. Nie z przerażenia, może bardziej z szoku z wypowiedzianych informacji. Spór? Wojna? Walka? Bitwa? Czy może zwykła kłótnia? – Keya niedługo będzie na arenie. Być może nawet nie wie, że się tam kieruje, ale wiedz, że dopiero teraz nastał początek. Początek pogmatwanej opowieści, choć może finalnie wyjaśni się parę kwestii – mrugnął okiem, krzyżując ramiona na piersi. Podniosłam lewą brew i stanęłam na jednej nodze.

- W takim razie, co robisz w niej ty? – pytanie automatycznie wypłynęło z moich ust.



<Keyaaa? XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD dobra, będziesz miała mózg 10000iq jak się domyślisz o co mi chodzi, bo jak to czytam to nawet ja bym się nie domyśliła :)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz