Chłodny wiatr owiał nasze sylwetki, wplatając się między grzywy koni, falując nimi majestatycznie. Mocniejsza bryza wzbudziła fale, które wydawały z siebie szumy spokoju, a promienie popołudniowego słońca odbijały się od tafli morza, tworząc rażące blaski. Dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie, rozchodząc się wnet po całym ciele. Stałam na rozdrożu dróg o skrzyżowanych drogowskazach – która tabliczka mówiła prawdę? Którą powinnam się kierować? Uśmiechnęłam się pobłażliwie na własne czyny – co ja tak właściwie wyrabiam? Zamknęłam oczy, prychając cicho, by następnie otrzeć rękoma swoją twarz – kim ja w ogóle jestem?! Zacisnęłam dłonie, wbijając sobie paznokcie boleśnie w twarz. Nie jadę dalej – postanowiłam.
- Wracamy do punktu wyjścia? – zapach krwiożerczego demona otulił mnie, dając wyraźny znak o obecności bestii – Znów będziesz żyć, uciekając, by budzić się co parę dni przy wodospadzie? – nie widziałam go, czułam jego byt, zapach, słyszałam warczący głos. Zaśmiałam się perfidnie.
- Nie
wiem, o czym ty do mnie mówisz. Nie wiem nic, więc niczego też nie oczekuj.
Skoro tak szczycisz się wiedzą, pochwal się, jakie tajemnice o mnie skrywasz.
Co ukrywasz o przeszłości – rzekłam po chwili. Cisza przytłoczyła mnie, lecz
nie na długo.
-
Powiedziałbym ci nawet teraz, w tym momencie. Wyśpiewałbym to, co siedzi
głęboko w moim wnętrzu. Uchyliłbym ci zasłonę, zerwał i wyrzucił. Ale wiem, że
to dla ciebie za dużo, droga damo. Jesteś tylko pionkiem w naszej durnej grze.
Ofiarą, którą się pomiata. Ty nie masz prawa, by cokolwiek wiedzieć. Żyjesz dla
mnie, nawet jeśli to ja miałem żyć dla ciebie. Jesteś zwykłym ciałem –
zmarszczyłam brwi – Nie masz własnych wspomnień, nie masz własnego rozumu, to
wszystko jest moje, podarowane – zaśmiał się gorzko, a jego niski baryton
podrażnił uszy – Nigdy nie było żadnej Yry. Jesteś tylko wymysłem. Od zawsze
byłaś planem. Zwykłym, nic nie wartym eksperymentem. Powiedz mi szczerze,
chcesz wiedzieć wszystko? – spoważniał, oczekując odpowiedzi. Niepokój ogarnął
moje ciało, nic z tego nie rozumiałam. Miałam dość wiecznych zagadek i
nieporozumień.
- Tak – rzekłam stanowczo, wahając się przez sekundę,
lecz nie zmieniając swojej decyzji. Długie, ostre kły Visa wbiły się w moje
wiotkie ciało, przebijając mnie na wylot. Zaczęłam krztusić się krwią, dławić
własnymi oddechami. Nie miałam czasu na oglądanie reminiscencji, ból pochłaniał
każdą komórkę mojego ciała i czułam się, jakbym miała wybuchnąć.
- Yra -
usłyszałam zirytowany szept Keyi. Spojrzałam na nią zamglonym wzrokiem,
skanując obojętną twarz Reed. Ciężki oddech podrażniał moje płuca, a
ponaglające spojrzenie rudowłosej wcale nie pomagało. Wiedziałam już, co mam
robić. Wszystko stało się takie jasne. A jednak dalej tak tajemnicze…
- Wracam.
Do podziemi – dziewczyna zmarszczyła brwi, być może prześmiewczo. W końcu
przecież przed chwilą mnie stamtąd wydarła, a teraz oznajmiam jej, że tam
wracam. To się wydaje aż nadto śmieszne. Kiwnęła tylko głową na zgodę, w końcu
sama mówiła, że to wyłącznie moja decyzja. Widziałam w jej oczach jedynie
niepewność, ten rodzaj niepewności, w którym obawiasz się, co dalej będzie. Zeszłam
z myszatego wierzchowca, podając wodze Keyi. Od razu po nie sięgnęła, wiedząc,
dlaczego to zrobiłam. Wymieniłyśmy ostatnie spojrzenie i odeszłyśmy, rozstając
się w milczeniu – przerywając dalszą, wspólną historię. Rozdzieliłyśmy się –
być może już ostatecznie…
Wracałam,
używając mojego wyostrzonego zmysłu węchu, dzięki któremu mogłam podążać tą
samą ścieżką. Idąc wzdłuż brzegu morza, doskonale wyczuwałam poprzednie kroki
naszych zimnokrwistych koni. Nie będę ukrywać, jak bardzo źle się czułam –
wyprana z jakichkolwiek emocji. Choć może ich nigdy nie posiadałam? Nie, każdy
ma swoje instynkty. Gdzieś w oddali moich myśli przewiercał mnie pogardliwy
śmiech Visa, który patrzył tylko na mnie żałośnie swoimi władczymi ślepiami. Toczyliśmy
niemą wojnę, nad którą zdobył przewagę. Ale nie mogę pozwolić, by zakończyła
się ona moim fiaskiem – nawet jeśli byłam jedynie naczyniem. Każdy toczy swoją
wewnętrzną bitwę, a ja stoję w tym momencie na froncie.
Nie wiem,
czy bardziej mnie to przeraziło, czy zaskoczyło, lecz teraz nie czułam się już
tak źle, przywołując kolejno wspomnienia z przeszłości. Ba, nie czułam nic,
oprócz lekkiego szoku z powodu tak głupich postąpień moich… no właśnie, nawet
nie byliśmy spokrewnieni. Rodziców? Moich? Można ich tak w ogóle nazwać? Choć
to jasne, że skoro to tylko przeszłość Visa, nie będę czuła się z nią silnie powiązana.
Nawet jeśli bestia jest po części mną, on też przecież był kiedyś zwykłym
człowiekiem, prawda? Tyle pytań, a nic
nie jest wyjaśnione… - pomyślałam z irytacją i wkładając dłonie do
kieszeni, szłam nieśpiesznym krokiem w kierunku miejsca, skąd uciekłyśmy. Nie
zastanawiałam się zbytnio, ani nie martwiłam tym, jak dotrę do Podziemi –
miałam Visa, a byłam więcej niż pewna, że on znał aż nadto do nich wejść. Nic
mnie już po nim nie zdziwi, zresztą, sama mogę to ujrzeć na własne oczy.
- Jesteś
tu nawet szybciej, niż sądziłem – mruknął szyderczo, rozciągając usta w
cynicznym uśmiechu. Czarne pukle opadły mu na oczy, ale nie poprawił ich,
łapiąc mnie szybko za rękę i wbijając w zgięcie łokcia tajemniczy płyn, który
wkrótce uśpił mój organizm na parę chwil. Wydaje się, że Russus na mnie czekał.
Młody mężczyzna krążył po pomieszczeniu z
zaplecionymi ramionami na klatce piersiowej. Prychnął cicho, patrząc na
wyróżniający się brzuch przyszłej matki. Ta zasłoniła się dłońmi przed jego
wzrokiem, a on wywrócił oczami na ten gest.
- Każdy wie, że to jest co najmniej dziwne – partner
ciężarnej przerwał napiętą atmosferę – Jednego dziecka się pozbyliśmy, a drugie
skażemy na wieczne potępienie – kobieta położyła ciepłą dłoń na ramieniu męża –
Nie tacy powinniśmy być, prawda? – markotna mina małżonki dała wszystkim obecnym
do zrozumienia, że również targały nią silne emocje. Wysoka, czerwonowłosa postać
wzięła głos, rozpowiadając:
- Im szybciej to zrobimy, tym mniej będzie nas
to kosztować. Klamka zapadła, drodzy, czas wynieść konsekwencje swoich czynów –
powiedział dostojną intonacją. Każdy wiedział, że Edwin chciał po prostu
informacji, więc wcale nie zdziwiły ich ponaglające słowa, płynące z ust
niebieskookiego. Nie, inaczej, tutaj nikt nawet nie myślał o innych – wszyscy widzieli
jedynie własne potrzeby.
- Za dwa dni jest pełnia i narodziny dziecka.
Albo wtedy, albo nigdy. Przygotujcie się dobrze, bo będzie to jedyna szansa.
Vis, jak się czujesz? – starzec o długiej, siwej brodzie skierował pytanie do
nerwowo tupiącego stopą młodego mężczyzny. W głównej mierze to Vis był teraz w
najgorszej sytuacji. Ten uśmiechnął się sarkastycznie.
- Świetnie, ojcze. Najlepiej na świecie –
pytający obdarował syna pobłażliwym wzrokiem i spojrzał przez okno na
oświetloną blaskiem wschodzącego księżyca wioskę. „A co potem?”- wilkołak
zacisnął zęby, nie wiedząc, jak o tym wszystkim myśleć. „Nie chciałem nigdy być
egoistą, a wyszedłem na jednego z najgorszych” – podsumował, a jego myśli
umilkły, przyćmione buzującą krwią w żyłach. Rozpoczyna się zabawa.
- Zawsze chciałem oglądnąć przemianę wilkołaka
– z trudem wysapał, już teraz wymęczony – Ale los zawsze bywa przewrotny. Nawet
nie wiesz, kiedy to ty stajesz się wilkołakiem.
Byłam
przez kogoś niesiona, a powieki były jeszcze na tyle ciężkie, że nie mogłam
spokojnie otworzyć oczu. Wiotkie kończyny luźno opadły w dół, a ja spod
przymrużonych ślepi zdążyłam zauważyć twarz Russusa, nie przedstawiającą
żadnych emocji. Mruknęłam coś niezrozumiałego i poprawiłam się, na co czarnooki
sapnął.
- Chuda
nie jesteś, wiesz o tym? – ziewnęłam w odpowiedzi, a ten postawił mnie na
podłożu, niezbyt delikatnie się ze mną obchodząc. Znowu byliśmy w tym samym
pomieszczeniu, do którego pierwszy raz nas zaniesiono – w którym to dowiedziałam
się o morderczyni przyjaciółki Visa. W tym wszystkim zastanawia mnie tylko
relacja Russusa z Edwinem. Przecież ojciec Keyi musiał mu wszystko mówić…
- Po co tu
jesteśmy? – zapytałam. Russus spojrzał na mnie, podszedł do biurka, na którym dalej
stała gruba księga i wziął ją do rąk. Przekartkował do którejś strony i podając
ją mi – zaczął tłumaczyć:
- Wilkołakość
nie jest cechą dziedziczną, lecz tylko w jednym wypadku może narodzić się czystej
krwi wilkołak. Gdy w rocznicę dnia zrzucenia klątwy rodzicom, wypadnie pełnia
księżyca i w ten sam dzień narodzi się dziecko ludzi, na których spadła klątwa
wilkołakości – przerwał na chwilę, dokańczając zaraz potem – Takim dzieckiem
jest Vis. Lecz klątwa, jak sama na to wskazuje, musi pełnić rolę kary. Tak więc
wszyscy, dotknięci klątwą, z każdym kolejnym rokiem życia tracą wydolność
jednego ze swojego organu. Domyślasz się zapewne, że to już zwykła loteria,
kiedy wypadnie na serce, płuca, bądź dojdzie do zaburzenia krążenia mózgowego.
Tak więc jesteś wtedy skazany na pewną śmierć. Lecz i tak za łatwo by było dla Całkowitych, czyli takich, do których
właśnie należy twój ukochany demonek. Oni żyją jedynie do określonego wieku,
który zostaje zapisany w genach już podczas poczęcia – wziął wdech, szybko
kontynuując – Nigdy nie wiesz, ile mają lat do przeżycia. Ich zdrowie pogarsza
się z każdą przemianą, czyli wraz z pełnią, bez wyjątków. Choć dalej nie wiesz,
czy to już ta ostatnia pełnia, czy może zdążysz jeszcze się pożegnać. Dla Visa
było łatwiej – gdy tylko spotkano Edwina i się z nim dogadano, od razu było wiadome,
co należy zrobić, by przeżył. Zapytasz: skoro śmierć jest jego przeznaczeniem,
dlaczego nie zostawili go na śmierć? Właśnie tutaj do akcji wkracza cała
rodzina Reedów – zerknął na mnie, badając moją reakcję – Nawet nie wiesz, jak
wielką walkę ze sobą toczycie – wziął z moich rąk księgę, na którą i tak nie
zdążyłam nawet zerknąć i odłożył na poprzednie miejsce – To jak walka między
złotem a czerwienią. Identyczne, królewskie role, a jednak toczące spór –
spojrzał na mnie z góry – Rozstrzygniesz to, Yra? – wielka gula utknęła mi w
gardle. Nie z przerażenia, może bardziej z szoku z wypowiedzianych informacji.
Spór? Wojna? Walka? Bitwa? Czy może zwykła kłótnia? – Keya niedługo będzie na
arenie. Być może nawet nie wie, że się tam kieruje, ale wiedz, że dopiero teraz
nastał początek. Początek pogmatwanej opowieści, choć może finalnie wyjaśni się
parę kwestii – mrugnął okiem, krzyżując ramiona na piersi. Podniosłam lewą brew
i stanęłam na jednej nodze.
- W takim
razie, co robisz w niej ty? – pytanie automatycznie wypłynęło z moich ust.
<Keyaaa?
XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD dobra, będziesz miała mózg 10000iq jak się domyślisz o co mi chodzi, bo jak to czytam to nawet ja bym się nie domyśliła :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz