Ciężkie łańcuchy, trawione powoli przez rdzę, oplotły zwinnie moje łapska, docierając do gardła i mocno je ściskając. Krztusząc się własną śliną, przebierałam pazurami w powietrzu, próbując dosięgnąć postacie przede mną, przedstawiające się bardziej niczym czarna, poruszająca się maź niż faktyczne sylwetki ludzi. Wszystko wkoło zamazane było czerwienią, jakby ktoś krwistą farbą zamalował moje oczy i tylko krążące gdzieś osoby odznaczały się czernią z niewyrazistymi konturami. Taki widok na świat był dla mnie zupełnie obcy, miałam wrażenie, że nie widzę niczego, tylko jakieś płomyki – większe, mniejsze, ostrzejsze lub bardziej zamazane. Zmysł słuchu wychwytywał nawet najmniejszy szmer brunatnej myszki, chowającej się gdzieś w kącie pomieszczenia, a do nosa napływały miliony zapachów, mieszające się ze sobą i tworzące obrzydliwą kompozycję.
Jak w amoku obserwowałam wszystko wokół, a raczej próbowałam cokolwiek ujrzeć i przecierałam co chwilę oczy, jakby miało to w jakiś sposób pomóc. Byłam zamknięta, a jednocześnie byłam z nim, może nawet nim. Czułam się jak opatulona miękką jak puch mgłą i utulona przez ciepłe, duże, puchate ciało. Ktoś do mnie mówił, szeptał, potem krzyczał. Ale nie chcieliśmy ich słuchać. Teraz byliśmy razem, tylko we dwoje, w ciszy, którą gwarantował mi, zatrzymując wszystkie dźwięki swoim bestialskim cielskiem. W cztery oczy, widząc się twarzą w twarz.
Głęboki głos rozszedł się, odbijając się jakby
od ścian i tworząc przy tym echo grozy. Ciężki baryton warknięcia wyszedł z ust
czarnej zjawy. Owiał moją twarz swoim głębokim wydechem, rozwiewając moje białe
włosy.
- Vis…
– drżący głos wypłynął spomiędzy moich warg.
- Nie jestem tym, kim myślisz – objął ogonem
moje tak wątłe ciało w porównaniu do jego i wyszeptał wprost do mojego ucha: -
Wiem o tobie wszystko, a ty o mnie nic.
- Więc opowiedz mi wszystko – drobną dłonią
pogładziłam jego czarną kitę i zerknęłam prosto w czerwone oczy, robiące
wrażenie apodyktycznych.
- Chodziłem kiedyś jak ty. Choć ja nie
dosięgałem nigdy świeżej trawy. Stąpałem po ogniu, będąc jednym z tych demonów,
którzy bawili się ludźmi jedynie dla swojej przyjemności. I nawet nie wiesz,
jak uroczo jest bawić się tak słabymi istotami – wywarczał do mojego ucha,
uszczypliwie i z nutką agresji, budząc we mnie niemały strach. W dalszym ciągu
to ja byłam na straconej pozycji - i w tej dyskusji, i w naszej walce – Twoi
rodzice chcieli jedynie kogoś silnego, przewyższającego wszystkich swoich
rówieśników. A tamci chcieli kogoś, kto byłby ich królikiem doświadczalnym.
Chyba każdy wie, że z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego, nie sądzisz? Oboje
na tym ucierpieliśmy, lecz wiedz, że nigdy nie połączę swoich sił z kimś tak... słabym – zbliżył
pysk do mojej twarzy i powtórzył jeszcze raz, wywołując dreszcz na plecach –
Przenigdy.
I rozpłynął się jak dym, pozostawiając mnie samą w
głuchym lesie. Identycznym jak wtedy, gdy pierwszy raz spotkałam
Keyę. Ale teraz widziałam wszystko jakby z trzeciej osoby. Jakbym była
narratorem w całej tej opowieści.
- Zejdź mi
z drogi. Chyba, że masz do mnie jakiś interes to masz jedyną szansę na rozmowę.
Trochę mi się śpieszy.
- Wybacz…
Piękny koń. Pasujecie do siebie.
- To tyle? Myślałam, że masz coś ciekawszego do powiedzenia...
Przysłuchiwałam się tej rozmowie z lekkim ściskiem serca. W Keyi widziałam już jedynie mordercę. Zwykłego przestępcę, który nie zasługuje na życie. Zupełnie takiego samego, jakim stałam się niedawno ja. Ciemna, ogromna łapa zgniotła dwie rozmawiające ze sobą kobiety oraz konia, wydającego z siebie jęki bólu. Słyszałam ich krzyk, lecz nawet nie zdążyły zareagować. Czułam się, jakbym przeskoczyła w czasie, a bestia nawet nie wzruszyła się całą sytuacją.
- Podły kłamca – wycharczał, robiąc pazurem
długą szramę przechodzącą przez serce rudowłosej – Nawet nie odważyła się ci
powiedzieć – wydumał Vis, oblizując swoje długie pazury. Westchnęłam zmęczona
całą tą sytuacją i padłam bezsilnie na kolana.
- Czego ode mnie chcesz?! – krzyknęłam z
desperacją, chowając twarz w dłoniach. Szeroki uśmiech, jeśli można tak to
nazwać, zagościł na jego pysku i znów umieścił nas w zupełnie innej sytuacji.
Obdarte ściany wyglądały paskudnie, a zapach
unoszący się w pomieszczeniu drapał gardło. Pięcioro osób stało,
prowadząc między sobą dyskusję. Panowała tutaj ciemność, którą rozjaśniała jedynie stojąca gdzieś
w kącie na stoliku niewielka świeczka.
- Tak. Zgadzam się – wysoki, barczysty
mężczyzna oznajmił stanowczo i westchnął, opierając się o stół. Vis nabił
wszystkich na swoje pazury, po czym strzepał z łap, uderzając sylwetkami o
ściany. Tylko białowłosą, ciężarną kobietę wziął w pysk i zatopił w niej swoje
kły. Szarpała się, miotała, krzycząc i błagając. Aż w końcu wydała bezsilny
dech. Ostatni oddech i ostatnie spojrzenie mojej matki skupione na mnie wzbudziły we mnie niepokój, w którym zatraciłam się przez chwilę.
– Kim są rodzice, pozwalając, aby ich dziecko
zostało żywą ofiarą? – zagaił i zamieniając się w czarny dym, oplótł moją
sylwetkę, tworząc wokół mnie aurę mroku.
Aż w końcu znikł bezpowrotnie, żegnając się
cicho. Zostawił mnie samą, zdezorientowaną, pod wpływem silnych emocji. I w
takim stanie powróciłam do rzeczywistości, znów przyodziana w formę człowieka –
z mętlikiem i tysiącami pytań w głowie. Tylko o jedno wspomnienie więcej.
***
Pustka drążyła mój umysł, a dłonie pociły się.
Miałam wrażenie, że mam gorączkę, a przecież wcale nie miałam wysokiej temperatury.
Cisza panowała między mną a ognistowłosą i był to ten rodzaj ciszy, której boją
się wszyscy i nikt nie odważy się jej przerwać. Stałyśmy tak, kompletnie na
siebie nie patrząc. Ona zabiła moją matkę, ja zabiłam jej przyjaciela. Skoro
tak dobrze ukrywała ten fakt, co jeszcze mogła zataić? Pierwsza odezwała się Keya,
choć bynajmniej mnie to nie dziwi.
- A więc obie nie oznajmiłyśmy sobie
najważniejszych informacji – rzekła cicho,
nie spodziewając się ode mnie żadnej reakcji. Wypuściłam krótki wydech nosem,
naśladujący prychnięcie. Ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu – obie byłyśmy
zbyt poruszone dzisiejszymi wydarzeniami, aby być zdolnym do ciężkiej rozmowy.
- Racja, pewnie wszystko inaczej by się potoczyło…
- oznajmiłam słabo i niepewnie. Atmosfera była tak napięta, że ktokolwiek by
nas nie mijał, z łatwością by ją wyczuł.
Stałyśmy tak dalej w ciężkiej jak głaz ciszy,
od czasu do czasu słuchając jedynie głosów dochodzących z zewnątrz budynku, w
którym aktualnie byłyśmy. Lecz naszą uwagę przykuł w pewnym momencie harmider,
widoczny na ulicach podziemi. Nie widziałyśmy nic konkretnie, lecz z
pewnością coś wzbudziło chaos w mieście. Ludzie biegali, uciekali przez zatłoczone miasto, panikując i targając
za sobą jakieś rzeczy. Wszystko stało się jasne, gdy Keya wskazała mi szybko
rozprzestrzeniający się ogień między budynkami podziemia. Chłonął wszystko i wszystkich jak
wygłodniały potwór, szukający pożywienia. Otworzyłam szerzej oczy i wpatrywałam
się tak w jaskrawy żywioł. Na dźwięk gwałtownego otwarcia drzwi podskoczyłam, lecz dalej nie mogłam oderwać wzroku od pożaru – co się tutaj stało?
<Keyaaa? :’’’’)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz