sobota, 19 grudnia 2020

Od Yra'i CD Keya

Ciało drżało całe od spazm chichotu, widziałam obłęd w morskich oczach, a twarz zdobiona teraz szaleńczym uśmiechem powodowała u mnie zdezorientowanie. Nie wiedziałam, co się dzieje teraz w głowie Keyi, ale nie miałam co do tego dobrych przeczuć. Ucichła po chwili, a ja szybko odwróciłam wzrok, aby nie zauważyła mojego dziwnego wzroku, skierowanego prosto na jej osobę. Minione ostatnio wydarzenia prześmignęły mi przed oczami, przypominając każdą pokręconą sytuację. Sama dalej nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie o co tutaj chodzi? – nie dziwi mnie więc wcale, jeśli Keya również od tego wszystkiego po prostu oszalała. Spojrzałam na własne dłonie, czując, jak wolno bije mi serce. Niebieskooka ucichła i mamrocząc coś pod nosem, opadła z powrotem na łóżko, odwracając się do mnie plecami. Edwin stojący tuż przede mną, opierał się dostojnie o ścianę budynku i zamykał oczy, nie racząc na nas spojrzeć. Złapałam się za nasadę nosa i westchnęłam cicho, wykończona tym wszystkim. W którym momencie to wszystko tak bardzo się skomplikowało?

- Muszę się przewietrzyć – cichym głosem oznajmiłam, kierując się w stronę drzwi. W odpowiedzi otrzymałam jedynie pokiwanie głową czerwonowłosego. Wyszedłszy z budynku na świeże powietrze, napełniłam do pełna swoje płuca, orzeźwiając i dotleniając się. Stopy same poniosły mnie za zapachem bryzy, wkrótce ustawiając nad stromą skarpą, usytuowaną tuż nad rozległym aż po horyzont morzem. Zachodzące słońce malowało niebo na krwistą barwę, a wędrujące na nim chmury oświetlane były złoto-karmazynową poświatą. Powoli gasnący blask najjaśniejszej gwiazdy znikał, a ja wpatrywałam się w niego, pozwalając na tworzenie się mroczków przed oczyma. Wyciągnęłam dłoń ku światłu – co jeśli to wszystko nie jest nawet realne? Opuściłam rękę, odwracając się w stronę wielkiego, dostrzegalnego stąd budynku, w którym aktualnie leżała Keya. Kim tak naprawdę są i co tutaj robią? Co my tutaj robimy? Westchnąwszy cicho, skuliłam lekko ramiona pod wpływem oziębłego podmuchu wiatru. Wzdrygnęłam się, czując jak na moim ramieniu zaciskają się czyjeś palce. Zerknęłam kątem oka na towarzysza i dostrzegłam tę znajomą twarz czarnowłosego, teraz uśmiechającą się cynicznie.

- Rozwiązanie leży tak blisko. Sięgnij po nie… - wyszeptał prosto do mojego ucha, popychając zdecydowanym ruchem w dół klifu. Otworzyłam szeroko oczy, panika ogarnęła moim ciałem, machałam dłońmi, łapiąc się czegokolwiek popadnie. Sapnięcie wydobyło się z ust, w wyniku zetknięcia się z taflą wody, która podczas upadku przybrała formę mocnej tarczy. Wygięłam plecy od mocnego uderzenia, a oczy zaszły oślepiającą bielą. Krzyknęłam niemo pod wodą, czując jak ciecz wpełza do moich płuc, niczym najbardziej wygłodniały potwór. Ścisnął moje gardło, pozwalając się krztusić.

Łapiąc się za szyję, kaszlałam mocno, próbując pozbyć się wody z dróg oddechowych. Jak się okazało, wcale nie musiałam tego robić, dalej stojąc w tym samym miejscu co przedtem. Skamieniałam, powoli wdychając powietrze. Opuściłam dłonie, wstając o drżących nogach i zerknęłam w dół skarpy. Ujrzałam Keyę, tonącą w otchłani błękitnych fal, a z jej spojrzenia nie mogłam nic wyczytać. Próbowałam złapać ją i jej pomóc, sama nie wiedząc do końca w jakim celu, skoro znajdowałam się dobre dwadzieścia metrów nad morzem. Silne ramiona mężczyzny otuliły mnie mocno, zabierając w tył, abym nie mogła oglądać rudowłosej. Szarpnęłam całym ciałem, lecz nie uzyskując żadnego efektu. Kopnęłam nogą gdzie popadnie, mając marną nadzieję, że osoba mnie puści. Doskonale wiedziałam, kto to jest, mogłam rozpoznać Russusa od razu. Złapał mnie jeszcze bardziej, tym razem już zupełnie pozbawiając jakiejkolwiek możliwości ruchu. Krzyknęłam do niego z rozkazem, lecz ten zignorował go całkowicie, więc uciekłam do ostatecznej opcji. Syknął, po uderzeniu go centralnie w czoło tyłem głowy, na co zareagowałam kolejną próbą wydostania się z uścisku. Zdenerwowany już, wyciągnął zza pasa sztylet i przejechał po mojej szyi, raniąc ją głęboko. Ogniki wściekłości błyszczały w jego oczach, a ja znów zaczęłam się dławić.

Krew rozpryskiwała się dosłownie wszędzie, zalewając wszystko swoim bordowym odcieniem. Ledwo złapałam kolejny oddech, a dopadł mnie tym razem ogromny wilk, rzucając się z pazurami i kłami na moje wątłe przy nim ciało. Broniłam się rękoma jak mogłam, lecz jedyne co z tego wyszło to pogorszenie sytuacji. Czułam, jak własne tkanki się rozrywają, a szaleńcze ślepia zwierzęcia wcale nie gasną. W tle usłyszałam czyjeś krzyki, lecz docierały do mnie jakby przez mgłę.

- Kenji! – ten dziewczęcy głos doskonale rozpoznałam. Zerknęłam na bestię w postaci czworonożnego wilka i dostrzegłam w nim tak dobrze znaną mi postać. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak przerażająco wyglądałam pod kontrolą Visa. Ból przeszedł moje ciało, a dreszcze pojawiły się w momencie ataku czarnego potwora, drażniąc skórę. Kończyny zaczęły niebezpiecznie się trząść, ciało przechodziły jakieś dziwne drgawki, a z tętnic i żył czułam, jak wypływa karmazynowa ciecz. Spojrzałam we własne oczy, powodujące niepokój i strach – taki sam, jaki musiał odczuwać Kenji. Obraz przede mną całkowicie się zamazał.

Galopowałam na myszatym rumaku, czując orzeźwiający wiatr we włosach, wysuszający również moje przymrużone oczy, które pod jego wpływem oszkliły się nawilżającymi łzami. Trzymałam się mocno grzywy, a uśmiech zdobił moją twarz, tym razem będąc jednym z serdeczniejszych i po prostu szczęśliwych. Otarłam dłonią cieknące łzy, by po chwili zatrzymać się równo z Keyą przy brzegu morza. Szum fal uspokoił szybko bijące serce, napawając mnie spokojem, lecz nie zagłuszył mojego oszołomienia. Schowałam twarz w swoich rękach, zamykając oczy i widząc przez to wszechogarniającą mnie czerń.

Mozolnym, dostojnym krokiem wyłoniła się z ciemnego korytarza tajemnicza, wysoka postać. Teraz już wiedziałam, kto to dokładnie jest. Russus wszedł do pomieszczenia, w którym to byłyśmy przetrzymywane i uśmiechał się pobłażliwie na nasz widok. Ciemny płaszcz falował pod wpływem jego ruchów ciała, lecz niedługo później uspokoił się wraz z momentem zaprzestania kroków kruczowłosego. Leżałam związana na zimnej podłodze, usytuowana w naprawdę niewygodnej pozycji. Obserwując dokładnie ten dziwny pokój bądź coś podobnego do jaskini, zauważyłam w kącie ukrytego Kenjiego, przytrzymującego za ramiona drugiego, nieprzytomnego mężczyznę.

Russus mówił coś do nas, lecz kompletnie go nie słuchałam. Zastanawiałam się, co się tu dzieje. Przeskoki w czasie? O co tu chodzi? Może moje omamy? Zwykły sen? Westchnęłam ciężko, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Twarz oblała się potem na widok tej samej, długiej igły i strzykawki napełnionej tajemniczym płynem. Wszystko się powtarza… Podszedł do mnie z i uśmiechnął się półgębkiem, przybierając cwany wyraz twarzy. Wbił szybko i przelał substancję do mojego krwionośnego układu, powodując senność. Spojrzałam na Keyę, szepczącą do mnie pytanie i odpowiadając jej coś, czego teraz nie mogłam dosłyszeć, usnęłam porwana w otchłań mroku.

Pływałam powoli w tej otchłani, kołysząc się delikatnie. Sunęłam wzdłuż linii ciemności, jakby okryta przytulnym, ciepłym kocem. Uśmiechałam się lekko, opatulona ciepłem czerni i nienawiści. W oddali zauważyłam rudowłosą i podpłynęłam do niej, łapiąc ją delikatnie za twarz. Spała, głęboko oddychając – mogłam wyczuć jej wolne tętno i ujrzeć prawie niedostrzegalnie unoszącą się klatkę piersiową. Krzyknęłam do niej, lecz nie zbudziła się, nawet po powtórzeniu czynu. Puściłam dziewczynę, rozglądając się na boki. Edwin, Russus, ojciec i matka Visa, moi rodzice, starzec o długiej brodzie… Wszyscy pogrążeni byli we śnie, jakby zapadnięci w wiecznej śpiączce. Złapałam ich dłonie i uszczypałam w policzki, próbując otworzyć ich powieki. Próby były daremne, a ja zdążyłam jedynie pogrążyć się w niepokoju na widok ich niereagujących na nic buzi. Westchnęłam jedynie i sama zamknęłam oczy, pozwalając powoli spadać mojemu ciału w nieskończony mrok.

Nagle rozbudził mnie czyiś uścisk, unoszący następnie w powietrze i cięty skórę gwałtownymi ruchami. Szybko połapałam się, iż przybrałam nietypową postać starej katany. Co się dzieje? – pytanie echem odbijało się w głowie, a mój właściciel posługiwał się mną w bardzo profesjonalny, lecz niemoralny sposób. Zabijałam zmuszona przez Keyę, rozbryzgując krew na boki i plamiąc się nią przy okazji. Pozbawiałam ostatniego oddechu własnej matki – mojej nieskazitelnej, białowłosej rodzicielki. Nie mogłam nad sobą zapanować, nie mogłam kompletnie nic uczynić. Widziałam jedynie ulatniające się życie z oczu kobiety i oglądałam jej okrutną śmierć. Spowodowaną właśnie moim ostrzem. Nie chcąc więcej tego obserwować, zamknęłam oczy, a następnie przenosząc się… właśnie, gdzie ja w końcu jestem?

Podniosłam gwałtownie powieki, na co musiałam je przymrużyć od jarzącego światła zachodzącego słońca. Odwróciłam się i spojrzałam za siebie, nie dostrzegając niczego podejrzanego. To wszystko trwało jakby milisekundę, jakby w odległym, równoległym świecie. Musnęłam palcami po mojej szyi, sprawdzając, czy na pewno wszystko już jest w porządku. Bryza otuliła mnie, wiejąc na północ, przy okazji zahaczając o moją sylwetkę, rozwiewając moje białe, długie włosy.  Stałam w dokładnie tym samym miejscu co przed chwilą, roztargniona i zdezorientowana. Zerknąwszy ostatni raz w oślepiającą, ognistą gwiazdę, skierowałam się z powrotem do dużego, kamiennego budynku, wracając do pokoju, w którym przebywała Keya z tego chwilowego wyjścia. Nie wiedziałam, czy to zwykły sen, omamy, zwidy czy halucynacje…

- Naprawdę? Przez ten jeden powód nas opuściłeś? – klarowny głos ognistowłosej zatrzymał mnie, nie dając możliwości naciśnięcia na klamkę. Nie chciałam podsłuchiwać, lecz coś mówiło mi, by nie przeszkadzać w rozmowie, a zarazem nie odchodzić.

- To wszystko… wyszło niespodziewanie. Sam nie wiem, czy tak bym teraz postąpił. Czy chciałem dobra? Teraz już nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie… - cichy głos Edwina rozniósł się po pomieszczeniu, lecz przygłuszony przez drewniane drzwi. Odsunęłam się od nich, opuszczając dłonie wzdłuż ciała.

- Nawet nie wiesz, jak ciężko nam było… Te wszystkie lata, w których mogliśmy być razem jako szczęśliwa rodzina. Zwykła, szczęśliwa rodzina – Keya prychnęła, a ja stałam jak słup soli, słuchając i nie wiedząc, co dalej zrobić. Wiem, że było to złe, ja również nie chciałabym, aby ktokolwiek podsłuchiwał mojej prywatnej rozmowy. Z oddali korytarza usłyszałam czyjeś kroki, na co podskoczyłam, przestraszona tym, że zostałam złapana na podsłuchiwaniu. Cichy śmiech Russusa spowodował na mojej twarzy zażenowanie i wstyd, jednak nic na to nie powiedział. Wręczył do moich rąk jakiś napar, którego przyjemny zapach dotarł do mojego nosa. Sam na tacy niósł kilka kubków z identyczną substancją, więc zgaduję, iż było to również dla niego i pozostałych. Otworzyłam mu drzwi, widząc jak się męczy, na co mruknął ciche, aczkolwiek niezrozumiałe słowa. Weszliśmy do pokoju, a rudowłosa i jej ojciec umilkli. Upiłam łyka, jak się okazało, herbaty i musiałam szczerze przyznać, iż była ona naprawdę dobra. Przez chwilę miałam wrażenie, jakbym znajdowała się wśród grupki dobrych przyjaciół, z którymi nie mam żadnych napiętych relacji. Żal ścisnął moje serce, a gorzka gula nie pozwalała mojemu gardłu nic wypowiedzieć. Coś wypełniło po brzegi mój umysł, tajemnicze uczucie, które tworzyło we mnie szybszy rytm bicia serca. Uśmiechnęłam się jednak mimo tego i oparłam jednym ramieniem o ścianę. Dziwne zdarzenie nad klifem w dalszym ciągu mnie zastanawiało, lecz nie rozmyślałam nad tym zanadto, oddając się po prostu chwili.

Niedługo potem zostałam z Keyą w pomieszczeniu sama. Podobno znów miałyśmy sobie coś wyjaśnić – tak, jak wtedy, z tą różnicą, iż teraz już na spokojnie. Żadna z nas się jednak nie odzywała, pogrążona we własnych przemyśleniach. Cisza jednak nie była przytłaczająca, powiedziałabym nawet, że była ona bardziej potrzebna niż jakakolwiek rozmowa. Słyszałam oddech Reed, krótki, lecz spokojny. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć – po tym wszystkim czułam się zmieszana w jej towarzystwie, choć może tylko pozornie.

- Jak się teraz czujesz? – uciekłam więc do najprostszego, a zarazem najgłupszego pytania, jakie mogłam w tej chwili zadać. Miałam ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło, ale po prostu zamilkłam, nie próbując podjąć już tematu. Nie usłyszałam odpowiedzi na moje pytanie, ale może to i lepiej. Może po prostu nie miała najmniejszej ochoty na żadne dyskusje…

- Sama nie wiem. To wszystko wydaje się zbyt skomplikowane, by cokolwiek odczuwać – rzekła prawie, że szeptem, odpowiadając ostatecznie na moje pytanie. Wydałam z siebie jedynie ciche, ale bardziej serdecznie niż kpiące, prychnięcie. Spojrzałam na Keyę kątem oka, widząc jak popija napar, nie przejmując się zupełnie moją osobą. Przeniosłam wzrok na krajobraz za oknem i westchnęłam, patrząc na okolice spowitą coraz ognistszą pomarańczą, ale i ciemnością. Bladoczerwony blask przedzierał się przez szybę, kolorując pomieszczenie, w którym się znajdowałyśmy na taki sam kolor, co miało teraz słońce. Półmrok towarzyszył zachodowi, zastępując go powoli i zamieniając się z nim rolami. I choć kolejny raz go dziś oglądałam, czułam, że jest to jedyna okazja do spoglądania na tak piękną gwiazdę chowającą się za horyzontem i mogłabym oglądać ją dzisiaj godzinami.

- Nie myślałaś kiedyś, by to po prostu zakończyć? Cały ten spór i bezsensowne sprzeczki? – ciche słowa skierowane do rudowłosej wypłynęły z moich ust, tworząc zwykłe, luźne pytanie.

- Mam tego wszystkiego dość, więc jestem nawet w stanie stwierdzić, że byłaby to najlepsza opcja… - zerknęłyśmy na siebie w tym samym czasie, na co uśmiechnęłam się, a Keya odwzajemniła tę mimikę.

- Rozpocznijmy więc nowy rozdział – zakończyłam, patrząc spokojnym wzrokiem na kojący zachód słońca. Rozpocznijmy więc kolejny dzień.

A może to jedynie taki sam sen co tamte?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz