Lailah rozmawiała głównie z Mikleo, ciekawa tego, jak udało mu się wrócić do życia. Mnie też zapytała, jak się czuję, więc z grzeczności odpowiedziałem, że wszystko jest ze mną w porządku. Bo było, oczywiście, nie rozumiałem, dlaczego wszyscy się o to pytali. Mam Mikleo przy sobie, Yuki jest cały i zdrowy, czy mogłoby być ze mną lepiej? Co prawda, czasem czułem panikę, owszem, ale przecież nie trwała ona długo.
Nie wtrącałem się za bardzo w rozmowę Serafinów wiedząc, że pewnie mają między sobą trochę do obgadania. Mój mąż się cieszył ze spotkania z panią jeziora, widziałem to, był znacznie żywszy, albo raczej powinienem rzecz bardziej ożywiony niż zazwyczaj. Zapewne się za nią stęsknił, co nie za bardzo mnie dziwiło, w końcu łączyła ich swego rodzaju więź. Pozwoliłem im w spokoju nacieszyć się swoim towarzystwem, z początku skupiając się na Yukim a później pozwalając swoim myślom krążyć wokół jutrzejszego dnia. Mam nadzieję tylko, że będzie będę mógł w całości rozkoszować się jutrzejszym dniem, a nie, że będzie tak, że Yuki nas wyciągnie na cały dzień na dwór. Właśnie, Yuki… z tego, co zrozumiałem, chłopiec wyciągnął Lailah z katedry już wczoraj, ponieważ „bardzo stęsknił się za ciocią”.
- Nad czym tak myślisz? – usłyszałem cichy głos Mikleo, który przybliżył się do mnie, kiedy Lailah uległa prośbom chłopca i weszła na lód. Myślę, że nazwanie jej „ciocią” chyba ją troszkę rozczuliło, czemu się wcale nie dziwiłem. Ja też byłem zaskoczony, kiedy Yuki nazwał mnie „tatą”. Kompletnie nie rozumiałem, skąd mu się to wzięło, nadal w sumie nie rozumiem, ale skoro chłopcu to odpowiada, nie będę mu tego zabraniać.
- Nad tym, że tylko ciebie Yuki jakoś specjalnie nie nazywa – odpowiedziałem, może niekoniecznie zgodnie z prawdą.
- Specjalnie? – spytał chłopak, chyba nie rozumiejąc mnie za bardzo.
- No wiesz, ja jestem tatą, Alisha i Lailah ciocią, a ty jesteś po prostu Mikleo – wzruszyłem ramionami, uśmiechając się do niego delikatnie.
- Niby jak ma mnie inaczej nazywać? To moje imię – chłopak albo naprawdę mnie nie rozumiał, albo za bardzo się tym faktem nie przejął. Faktycznie, może nie było w tym niczego do żałowania, ale miło by było tak usłyszeć, jak dziecko określa cię mianem jednego z członków rodziny.
- Wiesz, skoro ja jestem tatą, to ty mógłbyś być… - urwałem chcąc, aby mój mąż sam wysnuł wniosek.
- Ha ha, bardzo śmieszne – burknął, chyba nie do końca zadowolony z mojego toku rozumowania.
- Ja tam uważam to za niezwykle urocze, gdyby Yuki nazwał cię mamą – wymruczałem mu do ucha, przytulając się do niego z szerokim uśmiechem.
- Nie jestem kobietą – bąknął, chyba leciutko na mnie obrażony.
- Ale masz taki odrobinkę kobiecy charakter, myślę, że to wystarczy – dodałem, posyłając mu najniewinniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać. Oj, gdyby spojrzenie mojego męża mogło zabijać jestem pewien, że padłbym martwy na ziemię. – Oj, skarbie, przecież wiesz, że tylko sobie żartuję. Kocham cię – wymruczałem, całując go w linię żuchwy. Musiałem go odrobinkę udobruchać, by nie był na mnie za bardzo obrażony, przecież to oczywiste, że tylko tak sobie odrobinkę żartowałem, nie uważałem tak na serio… no dobra, odrobinkę uważałem, że mój mąż ma kobiecy charakter, ale on nie musi o tym wiedzieć.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz