Zadowolony odwróciłem się w stronę męża, ciesząc się z wyrażenia zgody na spotkanie się z nowym pasterzem. Wiem, że nie robi tego z własnej woli, a jedynie bym dał mu spokój, co nie stawia mnie w najlepszym świetle. Mimo to czuję, że się dogadają, z tego, co mówiła mi Lailah, są w tym samym wieku, nie trudno więc będzie im złapać wspólny język, przynajmniej taką mam nadzieję.
- Nie mów hop, póki nie przeskoczysz, życie lubi płatać nam figle, jeszcze możesz się zdziwić, poznając nowego pasterza - Odparłem, kładąc dłoń na jego policzku, nim przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, tak by nasze twarze dzieliło kilka centymetrów.
- Skąd wiesz, że mogę się zdziwić? - Spytał, mrużąc oczy, zaczynając najwidoczniej wyciągać błędne wnioski, co w jego wypadku nie było niczym nadzwyczajnym.
- Lailah mi o nim opowiedziała troszeczkę, gdy od nas uciekłeś. Ten chłopak jest bardzo podobny do ciebie.. Dawnego ciebie daj mu szanse, nie zawiedziesz się. Dobre uczynki powracają do nas ze zdwojoną siła - Wyszeptałem, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku, nim schowałem się w jego ramionach, zamykając swoje oczy, czując zmęczenie po spotkaniu z Rachel, pierwszy raz od dawna czułem się jak dziecko, miło było, choć na chwilę zapomnieć o wszystkich troskach żyjąc chwilą. Odkąd wróciłem, wszystko się zmieniło, ta wieczna radość, która wydobyła się z Soreya, zniknęła i może już nigdy nie powróci. Radość tę jednak udało mi się odnaleźć w mojej przyjaciółce, której byłem za to wdzięczny, jednak mimo wszystko zdecydowanie wolę przebywać z moim mężem.
Mówi się, tam twe serce gdzie twój dom, mój dom jest tam, gdzie jest i on, tego nie zmieni już nic, na zawsze razem puki śmierć nas nie rozłączy.
Sorey chciał o coś jeszcze zapytać, czułem to, choć nie byłem chętny na słuchanie, było już późno, sam w końcu chciał iść już spać to nie pora na rozmowę nie w tej chwili, jutro też jest dzień i on o tym doskonale wie.
- Dobrano - Były to ostatnie wypowiedziane słowa, nim odpłynąłem do krainy morfeusza.
Późną nocą a wczesnym porankiem obudziło mnie szturchanie w ramie, co nie specjalnie mnie zadowalało, było tak wcześnie i wyjątkowo późno jednoczenie, dlaczego Sorey mnie budzi?
- Sorey śpij - Burknąłem, przez sen wtulając się mocniej w przyjemnie ciepłe ciało męża, nie łącząc nawet zbyt wiele faktów i tego, co działo się wokół mnie.
- Mamo to ja obudź się - Słysząc głos Yuki'ego otworzyłem oczy, odwracając twarz w jego stronę, coś się stało, jego twarz była czerwona a policzki mokre od łez.
- Co się dzieje? - Podnosząc się do siadu, niechcący obudziłem jego ojca, który również niepocieszony podniósł się do siadu, przecierając zaspane oczy.
- Yuki co tu robisz? - Nim chłopiec zdążył odpowiedzieć na moje pytanie, zostało mu zadane następne pytanie zmuszające chłopca do wyjaśnień.
- Miałem koszmar, mogę spać dziś z wami? - Spytał, a jego dłonie delikatnie drżały. To było troszeczkę niepokojące, chłopiec już od dawna nie miał koszmarów, a przynajmniej nic nam na ten temat nie wiadomo, może to jednorazowy koszmar, każdy z nas w końcu je miewa.
- Tak chodź, połóż się między nami - Odboje troszeczkę się przesunęliśmy na boki, robiąc miejsce chłopcu, który od razu wskoczył pomiędzy nas, kładąc się na poduszkę. Natomiast Codi widząc, co robi jego pan, również wskoczył nam na łóżko, kładąc się w nogach, co nie do końca nam odpowiadało, nie mieliśmy jednak siły na zganianie go z łóżka, chcąc po prostu wrócić do snu, wciąż czując zmęczenie i nie tylko ja tak myślałem, sądząc po minie Soreya, również potrzebował jeszcze trochę snu, aby jutro pełen energii i sił ruszyć na spotkanie z nowym pasterzem.
***
Wyspany jak nigdy otworzyłem oczy, rozciągając się leniwie. Zauważając, że Yuki i Sorey jeszcze śpią, rozejrzałem się po pokoju, zatrzymując swój wzrok na oknie. Słońce znajdowało się już wysoko na niebie, co oznaczało, że za chwilę spóźnimy się na spotkanie z Lailah i Arthurem a na to pozwolić przecież nie mogłem, Sorey mi coś obiecał i czy tego chciał, czy nie musi dotrzymać danej mi obietnicy.
- Sorey wstawaj - Szturchnąłem go w ramie, wybudzając ze snu.
- Jeszcze pięć minut - Burknął, nakrywając twarz poduszką,
- Spóźnimy się na spotkanie z pasterzem - Zauważyłem, wstając z łóżka, chcąc przygotować się do wyjścia, na noc związałem włosy w wysoko umieszczonego na górze koka, więc nimi najmniej musiałem się przejmować, najważniejsze było ubranie się, nie mogę przecież wyjść w koszuli męża, choć mu samemu w ogóle by to ni przeszkadzało, a przynajmniej tak sądzi.
Westchnąłem cicho, wchodząc do łazienki, gdzie powoli przebrałem się w swoje ubrania, skupiając się na wykonywanej czynności, nawet nie zauważyłem Soreya, wchodzącego do łazienki sam nie wiem, jak długo stał przy drzwiach, przyglądając się moim poczynaniom.
- Długo tu stoisz? - Spytałem, podając mu jego koszulę.
- Wystarczającą, aby móc nacieszyć oczy - Uśmiechnął się do mnie zadziornie, odbierając swoją własność.
- Szykuj się wychodzimy - Ponagliłem go, poprawiając swoje ubranie.
- Naprawdę muszę? - Chociaż wczoraj się zgodził, dziś już nie był tak chętny na to spotkanie.
- Nie musisz, jeśli to dla ciebie aż tak kłopot pójdę sam, będzie mi jednak bardzo miło, jeśli jednak dotrzymasz słowa, a kto wie, może ci się spodoba, a ja w zamian zostanę dziś z tobą cały dzień, nigdzie bez ciebie nie wychodząc - Wyszeptałem, uśmiechając się delikatnie do męża. Możliwe, że moja propozycja wcale go nie zachęci mam jednak nadzieję, że mimo wszystko pójdzie ze mną. Chciałbym, aby go poznał jedno spotkanie nic więcej, naprawdę później nie będę nalegał na kolejne, jedno czy to tak wiele?
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz