poniedziałek, 6 października 2025

Od Haru CD Daisuke

Trochę obawiałem się tego leżenia obok niego. Nie dlatego, że się go bałem, ale nie byłem pewien, czy za chwilę nie postanowi wyrzucić mnie z łóżka w przypływie złego humoru. Trudno mi go w tej chwili zrozumieć, czasem złości się na mnie za nic, za to, że jestem zbyt miły. Choć w rzeczywistości powinien raczej cieszyć się i doceniać to, jaki dla niego jestem i co dla niego robię.
- Jeśli sprawi ci to przyjemność i nie będziesz się złościł za to, że oddycham, to jak najbardziej mogę się położyć obok - Powiedziałem pół żartem, pół serio, bo naprawdę nie chciałem za chwilę zostać zrugany tylko dlatego, że mój oddech będzie zbyt głośny jak na jego standardy.
- Nie musisz się o to martwić, nie wygonię cię - Zapewnił cicho, uparcie wpatrując się w kubek z gorącym napojem.
Kiwnąłem łagodnie głową, choć wiedziałem, że i tak na mnie nie patrzy. Może lepiej byłoby coś powiedzieć, ale nie zrobiłem tego. Milczałem, zajmując swoją połowę łóżka tak, by przypadkiem nie przeszkadzać mu swoją obecnością.
Moja panienka, po wypiciu gorącego, a jednocześnie tak pięknie pachnącego napoju, położyła się obok mnie, wtulając się w moje ciało. Czułem, jak jej mięśnie powoli się rozluźniają, a ja delikatnie gładziłem jej ramię, pomagając jej odpłynąć do krainy snów. Coś podpowiadało mi, że właśnie tego teraz potrzebuje, spokoju i odpoczynku, którego w tej chwili tak bardzo jej brakowało.
Patrzyłem, jak jej oddech staje się równy, jak ciało odpręża się całkowicie, a w moim sercu rosło ciche poczucie ulgi wiedziałem, że mogę dać jej choćby odrobinę wytchnienia. Gdy Daisuke zasnął, ja również pozwoliłem sobie na sen, czując, że oboje tak bardzo potrzebujemy tego spokoju, tej chwili wytchnienia, w której świat na chwilę przestaje istnieć.
Obudziłem się po niespełna godzinie, mając już dość odpoczynku i snu. Musiałem wstać, rozprostować kości, czuć, jak wewnątrz mnie buzująca energia domaga się ujścia. Mój umysł stawał się coraz cięższy do zniesienia, musiałem opuścić pokój, ruszyć się, wykorzystać tę kłębiącą się we mnie siłę, żeby nie zwariować i nie zrobić czegoś głupiego, czego później mógłbym żałować.
Nie było wyboru, musiałem iść do lasu. Pobiegać, pochodzić, zrobić cokolwiek, by w końcu pozwolić ciału i umysłowi wyrównać oddech. Każdy krok, każdy ruch miał rozpraszać napięcie, które rościło sobie prawo do całej mojej uwagi. Las stał się moim ratunkiem, jedynym miejscem, gdzie mogłem nie zwariować, jedyną przestrzenią, w której mogłem odnaleźć choć odrobinę spokoju.
W lesie czułem się jak w domu. To tutaj naprawdę oddychałem, to tutaj mogłem uwolnić się od ciężaru codzienności. Mogłem wykorzystać swoją energię nie tylko na bieganie czy gonitwę za zwierzyną, ale też na to, by być sobą, wyzwolić tę bestię, którą po części jestem i którą, wiem to, będę do końca swoich dni. To się nie zmieni.
W tym wszystkim miałem jednak jedną, cichą nadzieję. Że nasze dziecko, a może kiedyś dzieci, jeśli moja panienka będzie chciała więcej potomstwa, nie odziedziczą tego „daru” po mnie. Bo to nie jest nic przyjemnego. To nie jest coś, czego bym im życzył. Niech ich życie będzie spokojniejsze, wolne od ciężaru, który ja noszę.

<Paniczu? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz