Od razu pokręciłem przecząco głową, chcąc stawiać krok za krokiem. Tego ode mnie wymaga, tak? I ja te wymagania spełnię. Pokonamy jak największy dystans na piechotę, jak się pośpieszę, to może nawet jutro by się udało jutro wrócić? Gdybym teraz podróżował do wieczora... dam radę. Miki chce wrócić do domu, co rozumiem, i dlatego też spełnię jego zachciankę. Nie mogę odpuścić. To byłaby porażka z mojej strony, a ja takiego słowa nie znam.
- Jestem... demonem. Muszę iść dalej – wymamrotałem, chcąc się od niego odsunąć, ale jakoś tak średnio mi to wyszło. Mikleo nie chciał mnie puścić, a ja nie potrafiłem wydostać się z tak słabego uścisku. Jestem beznadziejny. Gdybym nie był, jego opór nic by mi nie zrobił.
- Jesteś osłabiony. Ten narkotyk wyrządził ci więcej krzywdy niż jesteś w stanie przyznać przede mną i sobą samym. Już, siadaj tutaj na pieńku, a ja już rozkładam koc – zarządził, pomagając mi usiąść na powalonym drzewie i też jednocześnie zabrał ode mnie torbę. Kiedy to zrobił? Ten ruch wykonał tak gładko, tak subtelnie, przecież on to by był idealnym złodziejem. W sumie, to jest, bo skradł moje serce. - Chyba masz gorączkę. Znaczy, twój odpowiednik gorączki. Jesteś zimny, pot... niedobrze – powiedział zmartwiony, przyglądając mi się przez chwilę.
- Nie musisz nic rozkładać. Wezmę jeden wdech, drugi, i możemy iść dalej – wymamrotałem, przyglądając się się, co on tam takiego robi.
- Właśnie widzę. Chodź, porządnie wypoczniesz i wtedy wrócimy do podróży – zdecydował, chwytając za moją dłoń i prowadząc mnie w stronę tego rozłożonego koca.
- Ale... - zacząłem, ale Mikleo mi nie pozwolił dokończyć.
- Nie ma żadnego ale. Dopóki naprawdę, ale to naprawdę nie poczujesz się lepiej – odpowiedział, bez większego problemu kładąc mnie na plecach. Wystarczyło tylko, by delikatnie mnie popchnął i przytrzymał, bym nie wstał. Czemu ja tak bardzo nie miałem siły? Co to się ze mną działo? Co to takiego mi zostało podane?
Widząc, że coś kombinuję, położył się obok mnie, przytulając do mojego ramienia. Teraz to ja już w ogóle nie miałem jak wstać. Czemu tak musi kombinować? Czemu nie może dać sobie pomóc?
- Przecież chciałeś już wrócić do domu – powiedziałem cicho, z jakąś chrypką. Skąd się w ogóle mnie chrypka wzięła? Kiedy ja ostatni raz miałem chrypkę?
- I dalej chcę. Ale z tobą, całym i zdrowym – odpowiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Szkoda, że nie mogę już leczyć... może bym mógł ci jakoś pomóc – dodał bardziej do siebie, niż do mnie. Czyżby... żałował, że się mnie nie wyrzekł? Bo jakby się wyrzekł, miałby wszystkie swoje moce, i skrzydła, i by nie był ode mnie zależny.
- Może... może nie jest dla ciebie za późno? Może dalej możesz odzyskać to, co przeze mnie straciłeś? - spytałem cicho, niepewnie, delikatnie go do siebie przytulając, póki jeszcze mogłem przy nim być.
<Owieczko? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz