środa, 22 października 2025

Od Mikleo CD Soreya

Nie byłem pewien, czy jego upór miał w ogóle jakikolwiek sens. Moim zdaniem powinien odpocząć, położyć się choć na chwilę, wziąć kilka głębokich oddechów, może nawet zasnąć. Może właśnie tego potrzebował jego organizm, zwykłego wytchnienia, chwili spokoju, możliwości zregenerowania się po wszystkim, co przeszedł. Nie potrafiłem jednak tego stwierdzić z całą pewnością, bo on nie chciał mi niczego powiedzieć. Cały czas ukrywał się za swoim „demonicznym ja”, jakby to miało stanowić tarczę, jakby prawda o jego słabości była czymś, czego nie wolno pokazać światu.
A ja przecież nawet nie postrzegałem go przez pryzmat tej demonicznej siły, lub słabości. Dla mnie był po prostu człowiekiem, zranionym, zmęczonym, potrzebującym wsparcia. Widziałem w nim kogoś, kto został skrzywdzony, i to nie z własnej winy. W końcu to mój brat, z premedytacją sprawił mu krzywdę. Osłabił go, fizycznie, psychicznie, a może nawet duchowo. I choć mój mąż uważa inaczej, ja wiem, że tamto zdarzenie odcisnęło na nim swoje piętno.
Nie chodzi mi o to, żeby mu coś udowodnić, pokazać, że jest słaby, czy sprawić, by poczuł się gorzej. Chodzi tylko o troskę. Martwię się o niego, bardziej, niż pozwala mi to okazać. Chciałbym, żeby choć raz pozwolił sobie odpocząć, odpuścił tę wieczną walkę z samym sobą i ze światem. Ale wiem też, że jeśli będę naciskał, on się zdenerwuje. A ja… cóż, wiem, jak smakuje jego złość. I nie chcę znów jej doświadczać.
Dlatego milczę. Zagryzam wargi, kiedy trzeba, udaję, że wszystko jest w porządku. Skoro on twierdzi, że jest dobrze, niech będzie dobrze. Nie będę tego negować. Choć w środku aż krzyczy we mnie to jedno pytanie: Czy naprawdę jest dobrze? Czy jednak mimo wszystko powinienem się odezwać? Chyba ten strach odczucia jego złości powoduje, że naprawdę nie chcę z tym walczyć. 
Obserwowałem uważnie mojego męża, który szedł przede mną powoli, lekko się chwiejąc. Każdy jego krok wydawał się wysiłkiem. Był wyraźnie zmęczony, widać to było w jego spojrzeniu, w sposobie, w jaki oddychał, w tym, jak ciężko stawiał stopy. Potrzebował odpoczynku, nie miałem co do tego wątpliwości. A jednak czułem, że jeśli teraz się odezwę i choćby wspomnę o tym, sprowokuję jego gniew. Wystarczy jedno nieostrożne słowo, a on mógłby wybuchnąć. I choć był osłabiony, wiedziałem, że wciąż potrafi być groźny.
Nie mogłem mieć pewności, co zrobi, odkąd stał się demonem, odkąd wrócił z piekła, jego zachowanie stało się jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż wcześniej. Czasami zdarza mu się uczynić coś, czego nie potrafię zrozumieć ani zaakceptować. Nie mówię wtedy nic. Milczę, bo wiem, że sprzeciw nie ma sensu.
W końcu to ja sam chciałem mieć przy sobie demona.
Ja sam otworzyłem mu drzwi do swojego świata. Ja sam czasem niepotrzebnie zachodzą mu za skórę. Mimo, że doskonale wiem jaki potrafi być... Więc jeśli teraz ponoszę tego konsekwencje… cóż, nie mogę obwiniać nikogo poza sobą.
W pewnym momencie mój mąż się zachciał i gdybym nie był obok pewnie upadł by na ziemię.
- Sorey, nie mów mi, że wszystko jest okej, kiedy widzę, że ledwo co się trzymasz, musisz odpocząć - Odparłem, czując że nie mogę już odpuścić. 

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz