Na jego słowa rozpostarłem swoje skrzydła, wyciągając ręce w jego stronę. Byłem... cóż, chyba gotów. Nie, nie chyba, na pewno. Nie mam pojęcia, jak daleko dotrę. Jeśli bym się pospieszył, już byśmy wrócili do domu. Tylko... czy Miki mi na to pozwoli? Wydaje się być o mnie bardzo zmartwiony. No i psiaki, one też będą potrzebowały przecież przerwy. Może więc... tak by się nie forsować? Co to w końcu jeden dzień różnicy? Jeszcze nie wiem, jak będę się czuł po tych kilkudziesięciu kilometrach. Wyraźnie czułem, że jeszcze coś w moim organizmie się znajduje, chociaż jest znacznie lepiej ze mną, niż wczoraj, to z pewnością, więc trzeba z tego korzystać. Też miałem już zresztą dosyć. Chciałem wrócić do domu, gdzie było miło, bezpiecznie, i ciepło. Czułem, że jeżeli ktoś by nas w tej chwili zaatakowałbym, nie byłbym w stanie go obronić, co mnie chyba najbardziej przerażało. Gdyby coś mu się stało... przeze mnie... nawet nie chcę o tym myśleć. Musimy znaleźć się w domu, tam będzie bezpieczny, a ja w końcu odetchnę z ulgą.
- Wszystko w porządku. No chodź do mnie, wracajmy już do domu. Trochę też już mam dosyć tej wyprawy – powiedziałem, czekając aż do mnie podejdzie, bym mógł porwać go w swoje ramiona.
- Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać, nie nalegałbym na ten wylot – odpowiedział, a w jego głosie usłyszałem wyrzuty sumienia.
- A gdyby babka miała wąsy to by była dziadkiem. Nie patrz tak na mnie, zasłyszałem to w pracy. I wiem, że to brzmi głupio, ale czy tak nie brzmi każde gdybanie? Oczywiste jest to, że gdybyśmy wiedzieli, nigdzie byśmy się nie ruszali. Ale stało się. Nie ma co się zadręczać. Czegoś się nauczyliśmy, jesteśmy mądrzejsi, wiemy już pewne rzeczy... i tyle. Nic więcej nic z tym nie zrobimy – uspokoiłem go, podchodząc do niego, by go przytulić, ucałować w czoło i go wziąć w ramiona. Moje leciutkie maleństwo... on powinien być taki lekki? Czy może po prostu mi siły wróciły? Oby to drugie. Najwyższa pora, bym zaczął wracać do siebie. Ileż to ja w końcu mogę leżeć? W końcu, jestem demonem, silną istotą, nie mogę dać się pokonać jakiemuś narkotykowi.
- Szkoda, że ty swoich wyrzutów sumienia tak nie starasz się tłumaczyć. Dobrze by ci to zrobiło – odpowiedział, podczas kiedy w końcu opuściłem tę zatęchłą jaskinię. Świeże powietrze w płucach to coś, czego zdecydowanie potrzebowałem.
- Ja to coś zupełnie innego. I sytuacje, przez które czułem wyrzuty sumienia, też są zupełnie inne – powiedziałem, unosząc się ponad koronami drzew. Jak dobrze pójdzie, uda nam się wrócić do domu. Jak nam źle pójdzie... no to wrócimy jutro późnym porankiem. Zobaczymy, co to takiego będzie i na ile mi pozwoli mój mierny organizm.
<Owieczko? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz