niedziela, 9 sierpnia 2020

Od Shōyō CD Taiki

Przez całą nasza interakcję uszy miałem płasko położone, czego ciemnowłosy nie mógł dostrzec. Od dawna tak bardzo chciałem kogoś poznać, a teraz, kiedy już pojawiła się taka sytuacja zapragnąłem, aby w ogóle jej nie było. Nie wiedziałem, jak się miałem zachować. Miałem mu zaufać? A może mnie zdradzi? Albo mnie skrzywdzi? Wyglądał na zdecydowanie bardziej silniejszego ode mnie i to trochę mnie przerażało. I jeszcze do tego wszystkiego dochodziły ciche piski mojej lisiej towarzyszki, które ani trochę mi nie pomagały. Cierpiała, a to wszystko tylko i wyłącznie z mojej winy. 
Na szczęście chłopak nie przyszedł tutaj, aby zrobić nam krzywdę, ale aby nam pomóc. On otworzył pułapkę, ja przytrzymałem Vivi i wyjąłem jej łapkę. Lisica była przerażona i wcale jej się nie dziwiłem, była ranna i bardzo blisko niej znajdował się jakiś obcy wygnaniec. Kiedy tylko była wolna, ostrożnie wziąłem ją na ręce i obejrzałem jej ranę. Musieliśmy wrócić do domu jak najszybciej, by ciocia mogła to obejrzeć i jej pomóc. 
- Shōyō – wymamrotałem cicho swoje imię, ale chłopak był już na tyle daleko, że nie mógł tego usłyszeć… albo mógł, skoro był wygnańcem, tak jak ja. Zresztą, czy to było takie ważne? On miał swoich znajomych, ja miałem Vivi. I pewnie i tak się już więcej nie spotkamy. – Spokojnie, wracamy do domu, ciocia cię opatrzy – powiedziałem uspokajająco do zwierzaka, który zaraz wtulił pysk z zgięcie mojego ramienia. 
Zanim odszedłem z tamtego miejsca zdołałem jeszcze usłyszeć, jak Taiki wyjaśniał swoim znajomym, że to nie było nic takiego. Więc faktycznie mnie nie zdradził. Mama mówiła mi, że w tych czasach nawet wygnańcy potrafią stanąć przeciwko sobie. Cieszyłem się, że on taki nie był. 
Droga do domu na pieszo i z małym ciężarem na rękach dłużyła mi się niesamowicie. Dotarłem do rezydencji wieczorem, czyli w sumie tak, jak prosiła ciocia. Kiedy tylko wszedłem do domu, od razu do mnie podeszła i wzięła ode nie zwierzaka. Nie dziwiłem się temu ani trochę, musiała wyczuć krew już z daleka. 
- Co się stało? – spytała, kładąc ją na stole i oglądając jej ranę. 
- Wpadła w pułapkę – wytłumaczyłem, siadając na krześle obok. – Wszystko będzie z nią w porządku?
- Nie wygląda to najgorzej, wyliże się. Przytrzymasz ją? – spełniłem jej prośbę, dzięki czemu ciocia mogła oczyścić i opatrzyć jej ranę. Vivi nie była z tego powodu zadowolona i kiedy tylko bandaż pojawił się na jej łapie, a ja ją puściłem, zeskoczyła ze stołu i kulejąc schowała się gdzieś w głębi domu. – Prosiłam cię, abyś uważał.
- Wiem, to moja wina. Nie sprawdziłem otoczenia – wymamrotałem, spuszczając wzrok. Zaraz poczułem, jak kobieta czochra z czułością moje włosy, wyraźnie chcąc poprawić mi humor. 
- Na szczęście nic wielkiego się nie stało, mogło być o wiele gorzej, za parę dni już będzie mogła biegać. A teraz idź się wykąpać, śmierdzi od ciebie smokiem. 
Zmarszczyłem brwi na jej słowa. Było to aż tak czuć? Ta interakcja, bo rozmową tego nazwać nie mogłem, trwała najwyżej pięć minut. I zaraz, czy ciocia wyczuwała smoka? Więc Taiki był smokiem?  Nie potrafiłem jeszcze rozpoznawać zapachów poszczególnych ras, wiedziałem jedynie, że ludzie pachnęli zupełnie inaczej. Cóż, teraz się nawet nie dziwiłem się, czemu chłopak czuł się tak swobodnie w towarzystwie ludzi. Smoki są potężne i w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa na pewno by sobie poradziły. I nie uważałem, aby to był zły zapach; był całkiem przyjemny. Może był trochę zbyt intensywny, ale bardzo przypominał zapach piżmu. 

***

Przez parę następnych dni nie wychodziłem z domu, chcąc dotrzymać towarzystwa rannej lisicy. To przeze mnie była ranna, więc chociaż tak mogę się jej odwdzięczyć. Poza tym musiałem kontrolować, aby nie zdjęła opatrunku, doskonale wiedziałem, jak bardzo swędzi gojąca się rana i jak bardzo korci, aby się podrapać. 
I dopiero po kilku dniach od tego incydentu zdałem sobie sprawę, że nie podziękowałem chłopakowi, co sprawiło, że poczułem się głupio. A dziękować miałem za co. Gdyby nie on, nie wiadomo, co by było z Vivi. Naprawdę powinienem się mu jakoś odwdzięczyć, ale nie wiedziałem, jak. I czy kiedykolwiek się jeszcze raz spotkamy… znaczy, ja go widywałem. Problem w tym, że zawsze był w czyimś towarzystwie. Rany, gdybym mu podziękował od razu, teraz nie miałbym takich wyrzutów sumienia. Ale wtedy wszystko działo się tak szybko, i byłem przerażony zarówno stanem Vivi, jak i nieznajomym. 
Z czasem moja lisia towarzyszka czuła się lepiej i któregoś dnia wczesnym rankiem chciała koniecznie wyjść na dwór. Towarzyszyłem jej w tym, by w razie czego móc jej pomóc, nadal nie była w pełni sprawna, a ja znałem parę sztuczek, które mogłyby pomóc w ucieczce przed myśliwymi oraz ich psami. Poza tym, wczesna pora nie była dla mnie problemem, i tak wstawałem wraz ze słońcem.
Podczas tego spaceru byłem w swojej ludzkiej postaci i po prostu rozkoszowałem się chwilą. Trochę czasu minęło, odkąd ostatni raz wyszedłem z domu i brakowało mi trochę ruchu. Nie chciałem jednak nadwyrężać jeszcze nie do końca wyleczonej łapki Vivi, a bardzo łatwo było ją sprowokować do zabawy, zwłaszcza po tak długim bezruchu. 
W pewnym momencie zniknęła mi z pola widzenia, ale nie przejąłem się. Czułem, że była ona blisko, więc nie miałem o co się martwić. Problem pojawił się, kiedy wyczułem w pobliżu zapach psa. I jeszcze jeden, intensywny i piżmowy. To był Taiki? Cóż, to nie było w tym momencie najważniejsze, musiałem znaleźć Vivi i wracać do domu, póki tamten pies jest w miarę daleko.

<Taiki? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz