środa, 5 sierpnia 2020

Od Soreya CD Mikleo

Na jego słowa prychnąłem jedynie cicho pod nosem, obrażając się na niego jeszcze bardziej. Nie byłem ani mały, ani chłopcem. I wcale nie musiał się mną zajmować, przecież wszystko było ze mną w porządku, a byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy poszli na trening. Myślałem, że dawałem mu bardzo jasne znaki; marudziłem, że mi zimno, że mi się nudzi nie chce mi się spać, już jaśniej mówić nie mogłem. Znaczy, mogłem powiedzieć mu wprost, że chcę iść na trening, ale to mu już mówiłem i nie zareagował. Wcale nie byłem przeziębiony, miałem jedynie katar, który był po prostu bardzo uciążliwy. I troszeczkę było mi zimno, ale przecież to przeszłoby mi po rozgrzewce.
- Nie jestem małym chłopcem – wymamrotałem, poprawiając trochę drugi koc tak, aby było mi wygodniej. Mimo wszystko czułem się nieco lepiej, kiedy Mikleo był tak blisko mnie.
Chłopak nie odpowiedział, a jedynie westchnął ciężko. Leżeliśmy tak w ciszy przez dobre kilka minut przez które bardzo próbowałem zasnąć, a to było bardzo trudne. Bliskość anioła, to przyjemne ciepło…  gdyby nie ten katar, dreszcze i chyba lekki głód sprawiały, że nie było to możliwe. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jednak nie zasnę, chciałem wstać i udać się do Lailah. Myślałem, że Mikleo śpi, ale bardzo się myliłem – chciałem wstać i w tym samym momencie anioł mocniej się do mnie przytulił i wymruczał:
- Nigdzie nie idziesz.
Wymamrotałem pod nosem ciche przekleństwo, ale już więcej się nie ruszałem. Wkrótce jednak anioł podniósł się do siadu, a ja od razu odwróciłem się w jego stronę z nadzieją, że wreszcie pójdziemy na ten trening. Zaraz jednak poczułem, jak Mikleo ściąga z mojego czoła już ciepły okład i przykłada dłoń do czoła.
- Nadal jesteś rozpalony – westchnął ciężko, patrząc na mnie ze zmartwieniem. – Sorey, zjedz coś, i wypij tę herbatę. To tylko dla twojego dobra.
- A pójdziemy po tym trenować? – spytałem, cicho pociągając nosem. Byłem odrobinkę głodny, czego Mikleo nie wiedział, więc skoro mam coś zjeść, chcę coś utargować.
- Pójdziemy, kiedy tylko zniknie ci gorączka – powiedział, łagodnie się do mnie uśmiechając.
- Nie mam gorączki – wymamrotałem pusząc policzki, pozwalając mu położyć świeży okład. Dobra, mógł mieć trochę racji i faktycznie mogłem mieć trochę racji i może miałem lekką gorączkę, ale na pewno nie była ona wysoka i nie przeszkodziłaby mi ona w treningu.
- Jesteś rozpalony, drżysz i jest ci zimno, to oznacza, że masz gorączkę – mówił do mnie takim tonem, jak do małego dziecka. – Jak poczujesz się lepiej, wrócimy do treningów. A teraz zjedz i wypij, po tym poczujesz się lepiej.
Niechętnie wziąłem do rąk miseczkę z owsianką i powoli, bez zbędnego zaangażowania zacząłem jeść. Owszem, byłem głodny, ale przecież nie mogłem dać po sobie tego poznać, to byłoby równoznaczne z poddaniem się. Powoli grzebałem łyżką w misce, od czasu do czasu biorąc niewielkie porcje do ust. Owsianka nie była już gorąca, ale ciepła, przez co nie była tak dobra, ale przynajmniej się nie parzyłem.
- Jak się poznaliśmy? – spytałem w końcu, nieco bawiąc się jedzeniem.
- Nie wiem, nie pamiętam, mam wrażenie, że znamy się od zawsze – odparł, zaczynając owijać moje kosmyki wokół swojego palca.
- Wydaje mi się, że chyba dzisiaj to sobie przypomniałem – wymamrotałem, pociągając nosem. Głupi katar. – Przedstawił nas sobie dziadek. I kazał tobie być dla mnie miłym. I chwilę później chciałeś zabrać mi książkę twierdząc, że to twoja kolej na czytanie.
- To brzmi całkiem prawdziwie – przyznał chłopak i kątem oka zauważyłem, jak na jego twarzy pojawił się piękny uśmiech. Odwróciłem głowę w jego stronę, tracąc całkowicie zainteresowanie owsianką. Już byłem ciekaw jego reakcji na dalszą część. – Naprawdę tego nie pamiętam.
- Ale później zaczęliśmy rozmawiać i doszliśmy do porozumienia. Pod koniec dnia wspólnie stwierdziliśmy, że w przyszłości weźmiemy ślub i obwieściliśmy to dziadkowi… Znaczy, ja mówiłem, ty przytakiwałeś.
Chłopak wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem jeszcze przez kilka chwil, aż w końcu zaśmiał się cicho. Widząc jego radość, sam się uśmiechnąłem pod nosem. Dopiero zaczynam go poznawać, a to przez zadawanie setek niekiedy niezręcznych i żenujących pytań, a to poprzez powoli powracające wspomnienia, a to przez samą obserwację. Nie znałem go jeszcze tak dobrze, jak przed wypadkiem, a już zaczynało mi zależeć na nim i na jego szczęściu. Skoro już teraz tak bardzo jestem z nim związany to pytanie brzmiało, jak silna relacja łączyła nas przed moją amnezją.
- Jak widać dopełniliśmy danego słowa – odparł, czochrając moje włosy. Fuknąłem cicho na ten gest, czułem się jak dziecko. Co innego, kiedy bawił się moimi kosmykami, wtedy to było bardzo przyjemne.
Chciałem się odezwać i już otwierałem usta, ale w tym samym momencie poczułem, jak kręci mnie w nosie. W ostatniej sekundzie zakryłem usta i po chwili kichnąłem. Ten katar naprawdę powoli mnie wykańczał, powoli zaczynałem żałować tego, że jednak nie posłuchałem się wtedy Mikleo i zdecydowałem się zostać na treningu. Gdybym wiedział, że to się tak skończy, od razu uciekałbym do pokoju.
- Głupi katar – wymamrotałem, odkładając miskę z owsianką z powrotem na tackę i sięgając po chusteczkę. Trochę zazdrościłem Mikleo, że on nie musiał się męczyć z chorobami i miał tę pewność, że nie udusi się podczas snu.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz