Na jego słowa prychnąłem
jedynie cicho pod nosem, obrażając się na niego jeszcze bardziej. Nie byłem ani
mały, ani chłopcem. I wcale nie musiał się mną zajmować, przecież wszystko było
ze mną w porządku, a byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy poszli na trening. Myślałem,
że dawałem mu bardzo jasne znaki; marudziłem, że mi zimno, że mi się nudzi nie
chce mi się spać, już jaśniej mówić nie mogłem. Znaczy, mogłem powiedzieć mu
wprost, że chcę iść na trening, ale to mu już mówiłem i nie zareagował. Wcale
nie byłem przeziębiony, miałem jedynie katar, który był po prostu bardzo
uciążliwy. I troszeczkę było mi zimno, ale przecież to przeszłoby mi po rozgrzewce.
- Nie jestem małym
chłopcem – wymamrotałem, poprawiając trochę drugi koc tak, aby było mi
wygodniej. Mimo wszystko czułem się nieco lepiej, kiedy Mikleo był tak blisko
mnie.
Chłopak nie
odpowiedział, a jedynie westchnął ciężko. Leżeliśmy tak w ciszy przez dobre
kilka minut przez które bardzo próbowałem zasnąć, a to było bardzo trudne.
Bliskość anioła, to przyjemne ciepło… gdyby
nie ten katar, dreszcze i chyba lekki głód sprawiały, że nie było to możliwe. Kiedy
zdałem sobie sprawę, że jednak nie zasnę, chciałem wstać i udać się do Lailah.
Myślałem, że Mikleo śpi, ale bardzo się myliłem – chciałem wstać i w tym samym
momencie anioł mocniej się do mnie przytulił i wymruczał:
- Nigdzie nie
idziesz.
Wymamrotałem pod
nosem ciche przekleństwo, ale już więcej się nie ruszałem. Wkrótce jednak anioł
podniósł się do siadu, a ja od razu odwróciłem się w jego stronę z nadzieją, że
wreszcie pójdziemy na ten trening. Zaraz jednak poczułem, jak Mikleo ściąga z
mojego czoła już ciepły okład i przykłada dłoń do czoła.
- Nadal jesteś
rozpalony – westchnął ciężko, patrząc na mnie ze zmartwieniem. – Sorey, zjedz
coś, i wypij tę herbatę. To tylko dla twojego dobra.
- A pójdziemy po tym
trenować? – spytałem, cicho pociągając nosem. Byłem odrobinkę głodny, czego
Mikleo nie wiedział, więc skoro mam coś zjeść, chcę coś utargować.
- Pójdziemy, kiedy
tylko zniknie ci gorączka – powiedział, łagodnie się do mnie uśmiechając.
- Nie mam gorączki –
wymamrotałem pusząc policzki, pozwalając mu położyć świeży okład. Dobra, mógł
mieć trochę racji i faktycznie mogłem mieć trochę racji i może miałem lekką
gorączkę, ale na pewno nie była ona wysoka i nie przeszkodziłaby mi ona w
treningu.
- Jesteś rozpalony,
drżysz i jest ci zimno, to oznacza, że masz gorączkę – mówił do mnie takim tonem,
jak do małego dziecka. – Jak poczujesz się lepiej, wrócimy do treningów. A
teraz zjedz i wypij, po tym poczujesz się lepiej.
Niechętnie wziąłem do
rąk miseczkę z owsianką i powoli, bez zbędnego zaangażowania zacząłem jeść.
Owszem, byłem głodny, ale przecież nie mogłem dać po sobie tego poznać, to
byłoby równoznaczne z poddaniem się. Powoli grzebałem łyżką w misce, od czasu
do czasu biorąc niewielkie porcje do ust. Owsianka nie była już gorąca, ale ciepła,
przez co nie była tak dobra, ale przynajmniej się nie parzyłem.
- Jak się poznaliśmy?
– spytałem w końcu, nieco bawiąc się jedzeniem.
- Nie wiem, nie
pamiętam, mam wrażenie, że znamy się od zawsze – odparł, zaczynając owijać moje
kosmyki wokół swojego palca.
- Wydaje mi się, że
chyba dzisiaj to sobie przypomniałem – wymamrotałem, pociągając nosem. Głupi
katar. – Przedstawił nas sobie dziadek. I kazał tobie być dla mnie miłym. I
chwilę później chciałeś zabrać mi książkę twierdząc, że to twoja kolej na czytanie.
- To brzmi całkiem
prawdziwie – przyznał chłopak i kątem oka zauważyłem, jak na jego twarzy
pojawił się piękny uśmiech. Odwróciłem głowę w jego stronę, tracąc całkowicie
zainteresowanie owsianką. Już byłem ciekaw jego reakcji na dalszą część. –
Naprawdę tego nie pamiętam.
- Ale później
zaczęliśmy rozmawiać i doszliśmy do porozumienia. Pod koniec dnia wspólnie stwierdziliśmy,
że w przyszłości weźmiemy ślub i obwieściliśmy to dziadkowi… Znaczy, ja
mówiłem, ty przytakiwałeś.
Chłopak wpatrywał się
we mnie z zaskoczeniem jeszcze przez kilka chwil, aż w końcu zaśmiał się cicho.
Widząc jego radość, sam się uśmiechnąłem pod nosem. Dopiero zaczynam go poznawać,
a to przez zadawanie setek niekiedy niezręcznych i żenujących pytań, a to
poprzez powoli powracające wspomnienia, a to przez samą obserwację. Nie znałem
go jeszcze tak dobrze, jak przed wypadkiem, a już zaczynało mi zależeć na nim i
na jego szczęściu. Skoro już teraz tak bardzo jestem z nim związany to pytanie
brzmiało, jak silna relacja łączyła nas przed moją amnezją.
- Jak widać
dopełniliśmy danego słowa – odparł, czochrając moje włosy. Fuknąłem cicho na
ten gest, czułem się jak dziecko. Co innego, kiedy bawił się moimi kosmykami, wtedy
to było bardzo przyjemne.
Chciałem się odezwać
i już otwierałem usta, ale w tym samym momencie poczułem, jak kręci mnie w
nosie. W ostatniej sekundzie zakryłem usta i po chwili kichnąłem. Ten katar naprawdę
powoli mnie wykańczał, powoli zaczynałem żałować tego, że jednak nie
posłuchałem się wtedy Mikleo i zdecydowałem się zostać na treningu. Gdybym
wiedział, że to się tak skończy, od razu uciekałbym do pokoju.
- Głupi katar – wymamrotałem,
odkładając miskę z owsianką z powrotem na tackę i sięgając po chusteczkę. Trochę
zazdrościłem Mikleo, że on nie musiał się męczyć z chorobami i miał tę pewność,
że nie udusi się podczas snu.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz