Uśmiechałem się do niego zwycięsko, obserwując powoli pojawiające się oburzenie na jego twarzy. Zachowywał się dokładnie tak, jak w moich wspomnieniach; miał napuszone policzki, był oburzony moją wygraną i nie chciał przyznać się do swojej porażki. Wiedziałem, że jedynie udawał swój gniew, po prostu, ale nie potrafiłem wytłumaczyć, skąd. Po prostu w głębi duszy wiedziałem, że on nie potrafił być na mnie zły, nie za takie głupoty. Zresztą, na to też wskazywały moje wspomnienia.
- Oszukuję? Niby w jaki sposób? – spytałem, bardzo rozbawiony jego zachowaniem, jednak starałem się to ukrywać. Jeszcze naprawdę obrazi się i tyle z tego będzie.
- Gdybym to wiedział, nie pozwoliłbym ci wygrać. Puść mnie wreszcie, bardzo cię proszę – wymamrotał, niespecjalnie zadowolony. Tak naburmuszony był według mnie jeszcze słodszy.
- Puszczę, kiedy tylko przyznasz, że wygrałem – odparłem zadziornie, przybliżając się do niego na tyle blisko, aby nasze twarze dzieliły jedynie milimetry.
Mikleo nic nie odpowiedział. Prychnął jedynie cicho i przymknął oczy, dając mi wyraźny znak pod tytułem nie rozmawiam z tobą. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że odwracając głowę daje mi idealny dostęp do jego szyi. Uśmiechnąłem się pod nosem na tą myśl i delikatnie ucałowałem jego obojczyk. Po wspólnych doznaniach i tych dziecinnych wygłupach czułem się znacznie lepiej i pewniej. Nadal nie potrafiłem uwierzyć w to, że Mikleo darzy mocnym i szczerym uczuciem takiego grzesznika, jak ja. Jestem największym szczęściarzem, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi.
Z jego obojczyków zacząłem powoli sunąć ustami ku górze, czasami delikatnie podgryzając jego skórę bądź zostawiając czerwone ślady oraz puściłem jego ręce, by móc przenieść moje dłonie na jego biodra. Mikleo nadal hardo trzymał się swego i nawet nie raczył na mnie spojrzeć. Gdyby nie to, że jego ciało drżało, a policzki były przyjemnie różowe, pomyślałbym że nadal jest na mnie obrażony. I jeszcze zagryzał usta, prawdopodobnie powstrzymując się od wydawania z siebie jakichkolwiek dźwięków… niepotrzebnie się powstrzymywał i udawał, bo dość marnie się mu to wychodziło, ale absolutnie na to nie narzekałem.
- Owieczko, nie gniewaj się – wymruczałem mu wprost do ucha, by po chwili delikatnie ugryźć jego płatek.
Zawsze takie drobne pieszczoty sprawiały, że był później trochę bardziej udobruchany i z powrotem lądowaliśmy w łóżku. Nie, żebym na to narzekał, teraz czułem się już znacznie lepiej i nie miałbym nic przeciwko temu. Mikleo nagle odwrócił głowę w moją stronę, co chciałem od razu wykorzystać. Ale moje usta nie natrafiły na jego wargi, a na zewnętrzną część jego dłoni. Spojrzałem na niego zaskoczony i zamrugałem kilkukrotnie powiekami, kompletnie nie rozumiejąc jego postępowania. Chłopak wydawał się być zadowolony ze swoich czynów.
- Masz bardzo duży problem ze sobą, skoro uważasz mnie za zwierzę – wyburczał, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi. Próbował udawać wkurzonego, ale nie wychodziło mu to. Odsunąłem się od niego i posłałem mu najszerszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
- Ale nie za byle jakie zwierzę – odparłem wyszczerzony i bardzo z siebie dumny. Anioł prychnął cicho i pstryknął mnie w nos, na co lekko mnie zdekoncentrowało.
- Zejdź ze mnie, chciałbym już wstać, podłoga do miękkich nie należy – powiedział w końcu rozbawiony, poruszając się niepewnie.
Zamiast spełnić jego prośbę jedynie bardziej docisnąłem jego biodra do ziemi i naparłem na jego ciało bardziej. Nie zamierzałem go puszczać, dopóki nie przyzna mi racji, w końcu wygrałem z samym aniołem. Ufając moim wspomnieniom, to nie jest pierwszy raz, w którym wygrywam… jeszcze nie powiedziałem Mikleo, że przypomniałem sobie coś więcej, ale do tego jeszcze dojdziemy. Zresztą, to nie było nic ważnego, po prostu przypomniałem sobie króciutką chwilę, podczas której siłowaliśmy się i to ja, oczywiście, wygrałem.
- Najpierw przyznaj, że uczciwie wygrałem – uśmiechnąłem się do niego zadziornie.
Chłopak prychnął cicho i już otworzył usta, aby mi odpowiedzieć, ale wbiegający do pokoju Yuki wraz ze swoim już całkiem sporych rozmiarów towarzyszem mu to uniemożliwił. Spojrzeliśmy zaskoczeni w jego stronę, nadal leżąc na ziemi. Szybko zdjąłem ręce z bioder Mikleo i pospiesznie wstałem z ziemi, powstrzymując się od śmiechu. Ja byłem rozbawiony, a Mikleo… cóż, chyba lekko zawstydzony.
- Co robiliście na ziemi? – spytał zaciekawiony Yuki, wpatrując się w nas z niezrozumieniem.
- Siłowaliśmy się. I ja wygrałem – powiedziałem z dumą, otrzepując spodnie z kurzu i podchodząc do szafki, by upić łyk herbaty.
- Ponieważ oszukiwałeś – prychnął Mikeo, siadając na łóżku i rozczesując swoje włosy.
- Ale to niemożliwe, aby Sorey kłamał, przecież jest pasterzem – odparł wesoło chłopiec, podchodząc do mojego męża. Uśmiechnąłem się pod nosem na te słowa, co za mądre dziecko. – A co to takie czerwone na szyi? Coś cię ugryzło?
Doskonale wiedziałem, że Yuki pytał o malinki, które zrobiłem mojemu ukochanemu mężowi dosłownie kilka minut temu. Zignorowałem mordercze spojrzenie Mikleo i schowałem się za kubkiem, wymownie popijając herbatę. Ja już odpowiedziałem na jedno niewygodne pytanie, teraz pora na niego. Śmiało jednak mogę przyznać, że niczego nie żałuję.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz