Mikleo ze zdartym gardłem brzmiał śmiesznie, i to był fakt, któremu trudno zaprzeczyć. Mimo wszystko jednocześnie martwiłem się o niego, miałem nadzieję, że wkrótce wyzdrowieje. Jak miałbym się z nim droczyć, skoro ledwo potrafił mówić, a jak już się odzywał, to ja nie potrafiłem powstrzymywać się od śmiechu… Teraz będę się musiał powstrzymywać od zaczepek i pilnować, aby wykurował swoje gardło.
Uśmiechnąłem się do niego szeroko i następnie poczochrałem jego i tak już splątane kosmyki. Szczere mówiąc, czułem się świetnie, w porównaniu z wczorajszym rankiem. Nadal miałem jeszcze katar, ale był on znacznie mniejszy. Ale zniknęły dreszcze i temperatura, a to było najważniejsze. To prawdopodobnie wszystko dzięki temu obrzydliwemu lekarstwu, ale i tak w życiu nie wypiłbym tego świństwa. Już wolałbym przeleżeć to przeziębienie i męczyć się z tym przeziębieniem przez parę dni, zresztą miałbym bardzo dobrą opiekę pod postacią mojego kochanego i najcudowniejszego męża, którym teraz ja będę musiał się zająć.
- Czuję się bardzo dobrze – przyznałem, szczerząc się do niego. – Ale problem jest z tobą, a konkretniej z twoim gardłem. Teraz ty powinieneś wyzdrowieć – dodałem, również podnosząc się do siadu.
Jakimś cudem udało mi się wstać przed moim aniołem i ogarnąć się. Byłem nawet na śniadaniu, z początku chciałem z tym poczekać, aż Mikleo się obudzi, ale głód był silniejszy. Poza tym, Serafiny niby nie potrzebują jedzenia do normalnego funkcjonowania organizmu… ale w takim razie jak on miał przytyć? Był szczuplutki i ani trochę mi to nie przeszkadzało, absolutnie, był cudowny i idealny w każdym calu, ale nie obraziłbym się, gdyby odrobinkę przytył. Wyglądałby zdrowiej, i pewnie nawet taki by był.
- Mną się nie przejmuj, to nic takiego. Niedługo mi przejdzie – drugie zdanie wypowiedział szeptem, najwidoczniej już nie mógł mówić normalnym głosem.
- Właśnie słyszę – odparłem z cichym westchnięciem, zaczynając od niechcenia bawić się końcówkami jego włosów. – Przyniosę ci gorącej herbaty z miodem, dobrze? Chcesz coś może do jedzenia?
Z piersi Mikleo wydobyło się ciche westchnie i pokiwał przecząco głowo. Przybliżyłem się do niego i odgarniając grzywkę ucałowałem go w czoło, tuż nad jego złotą opaską. Teraz czas, abym ja się trochę nim zaopiekował i popilnował.
Wróciłem po kilkunastu minutach niosąc tacę z kubkiem gorącej herbaty i dodatkami takimi jak miód czy cukier, oraz z Yukim i jego psim towarzyszem, którzy wesoło dreptali obok mnie. Napotkałem chłopca w drodze do naszego pokoju, szedł właśnie nas odwiedzić. W sumie, to nawet lepiej, że obudziłem Mikleo wcześniej, może zdążył się ubrać. Lepiej, aby siedmiolatek nie pytał, dlaczego jego autorytet oraz mentor leży nagi w łóżku. Tym razem niełatwo byłoby znaleźć na to wymówkę, chociaż... skoro duża mysz go ugryzła, to może i ta sama mysz zjadła ubrania? Rany, o czym ja myślę.
- Mikleo? – spytał Yuki od razu po wejściu do pokoju, kiedy nigdzie nie zauważył mojego męża. Zza drzwi łazienki dobiegło ciche i zachrypnięte: Zaraz wyjdę. – Co mu się stało? Czemu tak brzmi? – dopytywał mnie chłopiec, usłyszawszy głos Mikleo.
- Podczas wczorajszych śmiechów zdarł sobie gardło – wytłumaczyłem siedmiolatkowi, odstawiając tacę na szafkę obok.
- Ale ty też się śmiałeś, a mówisz normalnie – zauważył, wdrapując się na łóżko.
- Ale ja nie śmiałem się tak bardzo, jak on. I teraz oboje musimy go pilnować, by pił dużo ciepłej herbaty, dzięki temu szybko wróci do siebie – odparłem, a chłopiec pokiwał gorliwie główką.
Uśmiechnąłem się do niego łagodnie i poczochrałem jego przydługie włoski. Może wypadało mu je trochę skrócić…? Chyba Mikleo się w tym specjalizuje, dzisiaj wróciło do mnie kolejne wspomnienie w którym to chyba jeszcze nie mój mąż skracał moją grzywkę. Musiałem też być chyba jeszcze chory, bo kiedy przyglądałem się w lustrze wyglądałem trochę bardzo jak zbity pies, i także czułem się marnie. Nie wiedziałem tylko, dlaczego miałem brązowe włosy… wtedy się przefarbowałem, czy jak?
Mikleo nagle wyszedł z łazienki, ubrany już w swoje ubrania i z nadal rozpuszczonymi włosami, od razu natrafił na wesołego Codi’ego, który od samego początku czatował przy drzwiach do łazienki. Serafin początkowo zastygł w bezruchu, a następnie niepewnie poklepał go po łbie i ostrożnie go wyminął. Na niewiele się to zdało, bo psiak zaczął truchtać obok niego, merdając jednocześnie swoim króciutkim ogonem. Już jakiś czas temu przypomniałem sobie, że Mikleo bał się psów, ale zapewniał mnie, że do Codi’ego się już przyzwyczaił. Ta reakcja jednak na to nie wskazywała, przez co lekko się zmartwiłem.
To zmartwienie szybko odeszło; wystarczyło, że Mikleo do mnie podszedł i pstryknął mnie w nos, a szeroki uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy.
- Przyniosłem ci herbatę, wypij, póki jest ciepła. I rozmawiałem z Lailah o treningu, zgodziła się i dzięki temu będziesz mógł odpocząć. O ile nie masz nic przeciwko – odparłem wesoło, owijając ręce wokół jego pasa i przyciągając go do siebie. Chciałem ucałować jego usta, ale moje wargi natrafiły na wierzch jego dłoni. Zaskoczony spojrzałem na mojego męża, a ten w odpowiedzi delikatnym, prawie niezauważalnych ruchem głowy wskazał na Yuki’ego siedzącego na łóżku i głaskającego psa, który stał przy nim oparty przednimi łapami o jego kolana. Kompletnie nie rozumiałem jego zachowania, przecież nawet nie chciałem zrobić nic złego ani niestosownego, a po prostu delikatnie i krótko ucałować jego usta.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz