czwartek, 6 sierpnia 2020

Od Soreya CD Mikleo

Byłem trochę zaniepokojony, kiedy Mikleo skrzywił się po spróbowaniu tego… czegoś. To na pewno był lek? Miał taki dziwny, nieprzyjemnie mulisty kolor i pewnie jeszcze gorszy zapach – jak dobrze, że miałem zatkany nos! – a smak… jak bardzo obrzydliwe to musiało smakować, skoro nawet anioł po tym się krzywił? Niepewnie wziąłem do rąk buteleczkę, przyglądając się jej zawartości z przesadną nieufnością. I jeszcze miałem po tym zasnąć… Przecież to wszystko brzmi bardziej niż podejrzanie, co, jeżeli się nigdy nie obudzę?
- Możemy powrócić do jedzenia owsianki i picia herbaty? – poprosiłem, patrząc na Serafina błagalnym wzrokiem, ale już w tamtej chwili zrozumiałem, że go nie przekonam.
- Nie marudź tylko pij – usłyszałem jego lekko rozbawiony głos. – Nic ci się nie stanie, po tym poczujesz się tylko lepiej.
- Jak umrę, to będziesz miał mnie na sumieniu – wymamrotałem, odkręcając buteleczkę.
Jeszcze przez dobrych kilka minut wahałem się, czy to wypić czy nie. Miałem co do tego lekarstwa mieszane uczucia i zerowe chęci do wypicia go. Może oni wszyscy mieli rację i byłem przeziębiony, ale przecież od tego nie umrę i nie muszę pić tej głupiej mikstury. Od razu podzieliłem się ze swoimi spostrzeżeniami z Mikleo, ale ten jedynie westchnął ciężko i odparł: Po prostu to wypij.
W końcu się przełamałem i wypiłem całą zawartość buteleczki. Przez zatkany nos miałem trochę zniekształcony smak, ale doskonale poczułem okropność tego lekarstwa. Od razu się skrzywiłem i odłożyłem buteleczkę na stolik, czując nieprzyjemne dreszcze przebiegające po moich plecach. Czemu lekarstwa muszą być tak bardzo obrzydliwe, a nie chociaż raz dobre? Albo przynajmniej bez smaku, też byłoby miło.
- Widzisz? Nie było tak źle – odparł łagodnie Mikleo, gładząc mnie po włosach. Chyba chciał mnie trochę pocieszyć, ale marnie mu to wychodziło. Nadal miałem ten obrzydliwy posmak na języku, i pewnie jeszcze długo będzie się on utrzymywał. Sięgnąłem po herbatę, która była chłodna, ale i ona przez to lekarstwo nie smakowała najlepiej. Chciałem przepić ten posmak, ale coś mi wyszło.
- Było jeszcze gorzej – wymamrotałem, kładąc się na łóżku i ciaśniej owijając się kocami.
Miałem poczuć się lepiej po tym lekarstwie, ale wcale tak nie było. Mogłem nawet pokusić się o stwierdzenie, że było jeszcze gorzej; miałem wrażenie, że jest mi jeszcze zimniej niż dotychczas, a do tego dochodzą jeszcze mdłości spowodowane tym okropnym smakiem. Nigdy więcej tego nie wypiję, nie ma takiej opcji, za żadne skarby świata. Westchnąłem cicho, przymykając oczy, obrażając się zarówno na Alishę, jak i Mikleo. Nawet gdyby to faktycznie miało mi pomóc, nie ma mowy, abym zażył tego czegoś raz jeszcze. Gdybym czuł się jeszcze gorzej, też bym tego nie wypił. Okropieństwo.

***

Otworzyłem oczy, czując się nieco lepiej. Musiałem zasnąć i nawet się nie zorientowałem się, kiedy. Podniosłem się do siadu i przetarłem zaspaną twarz, zsuwając przy tym ze swojego ciała jeden z koców. Katar pozostał, ale nie tak uciążliwy jak przedtem, i jeszcze najchętniej posiedziałbym trochę pod kocem, ale pod jednym, a nie pod dwoma. I nadal pozostał ten straszny posmak na języku.
- Obudziłeś się! – usłyszałem wesoły, chłopięcy głos i nim się spostrzegłem, Yuki znalazł się obok mnie. – Jak się czujesz? – spytał, patrząc na mnie z uwagą, wdrapując się na łóżko, by zająć miejsce obok mnie.
- Dobrze – wymamrotałem zachrypniętym głosem, rozglądając się po pokoju nieobecnym wzrokiem w poszukiwaniu Mikleo. Mój mąż siedział w fotelu i odkładał jakąś książkę na bok, najwidoczniej musiał czytać Yuki’emu. Zaraz jednak wstał i podszedł do mnie, cały czas przyglądając mi się z uwagą. – Długo spałem?
- Bardzo długo, jest już dawno po obiedzie – odparł beztrosko Yuki, a na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech. Westchnąłem cicho niezadowolony ze swojego postępowania. Spałem nawet i za długo, ile zmarnowałem czasu na głupim śnie, jestem naprawdę żałosny. – Skoro czujesz się dobrze, to możemy się teraz pobawić?
- Sorey nadal jest osłabiony i powinien wypoczywać – wytłumaczył mu Mikleo, czochrając jego włosy, ale po chwili skupił się na mnie. – Nie jesteś już tak rozpalony, to dobrze – wymruczał anioł do siebie, kładąc mi dłoń na czole. – Przynieść ci coś do jedzenia?
Zagryzłem dolną wargę i pokiwałem niepewnie głową. Jeszcze parę godzin temu twierdziłem, że nie będę nic jadł ani pił, ale chyba będę musiał sam sobie odpuścić. Byłem głodny, jednak ta owsianka nie wystarczyła, oraz chciałem pozbyć się nieprzyjemnego posmaku lekarstwa. Poza tym czułem się źle z tym, że zmarnowałem tyle czasu na bezsensownym leżeniu. Beznadziejnie słaby ze mnie człowiek, dałem się pokonać zwykłemu przeziębieniu.

<Mikleo? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz