Byłem trochę
zaniepokojony, kiedy Mikleo skrzywił się po spróbowaniu tego… czegoś. To na
pewno był lek? Miał taki dziwny, nieprzyjemnie mulisty kolor i pewnie jeszcze
gorszy zapach – jak dobrze, że miałem zatkany nos! – a smak… jak bardzo
obrzydliwe to musiało smakować, skoro nawet anioł po tym się krzywił? Niepewnie
wziąłem do rąk buteleczkę, przyglądając się jej zawartości z przesadną
nieufnością. I jeszcze miałem po tym zasnąć… Przecież to wszystko brzmi
bardziej niż podejrzanie, co, jeżeli się nigdy nie obudzę?
- Możemy powrócić do
jedzenia owsianki i picia herbaty? – poprosiłem, patrząc na Serafina błagalnym wzrokiem,
ale już w tamtej chwili zrozumiałem, że go nie przekonam.
- Nie marudź tylko
pij – usłyszałem jego lekko rozbawiony głos. – Nic ci się nie stanie, po tym
poczujesz się tylko lepiej.
- Jak umrę, to będziesz
miał mnie na sumieniu – wymamrotałem, odkręcając buteleczkę.
Jeszcze przez dobrych
kilka minut wahałem się, czy to wypić czy nie. Miałem co do tego lekarstwa
mieszane uczucia i zerowe chęci do wypicia go. Może oni wszyscy mieli rację i
byłem przeziębiony, ale przecież od tego nie umrę i nie muszę pić tej głupiej
mikstury. Od razu podzieliłem się ze swoimi spostrzeżeniami z Mikleo, ale ten jedynie
westchnął ciężko i odparł: Po prostu to wypij.
W końcu się
przełamałem i wypiłem całą zawartość buteleczki. Przez zatkany nos miałem trochę
zniekształcony smak, ale doskonale poczułem okropność tego lekarstwa. Od razu
się skrzywiłem i odłożyłem buteleczkę na stolik, czując nieprzyjemne dreszcze
przebiegające po moich plecach. Czemu lekarstwa muszą być tak bardzo obrzydliwe,
a nie chociaż raz dobre? Albo przynajmniej bez smaku, też byłoby miło.
- Widzisz? Nie było tak
źle – odparł łagodnie Mikleo, gładząc mnie po włosach. Chyba chciał mnie trochę
pocieszyć, ale marnie mu to wychodziło. Nadal miałem ten obrzydliwy posmak na
języku, i pewnie jeszcze długo będzie się on utrzymywał. Sięgnąłem po herbatę,
która była chłodna, ale i ona przez to lekarstwo nie smakowała najlepiej.
Chciałem przepić ten posmak, ale coś mi wyszło.
- Było jeszcze gorzej
– wymamrotałem, kładąc się na łóżku i ciaśniej owijając się kocami.
Miałem poczuć się
lepiej po tym lekarstwie, ale wcale tak nie było. Mogłem nawet pokusić się o
stwierdzenie, że było jeszcze gorzej; miałem wrażenie, że jest mi jeszcze
zimniej niż dotychczas, a do tego dochodzą jeszcze mdłości spowodowane tym
okropnym smakiem. Nigdy więcej tego nie wypiję, nie ma takiej opcji, za żadne
skarby świata. Westchnąłem cicho, przymykając oczy, obrażając się zarówno na Alishę,
jak i Mikleo. Nawet gdyby to faktycznie miało mi pomóc, nie ma mowy, abym zażył
tego czegoś raz jeszcze. Gdybym czuł się jeszcze gorzej, też bym tego nie
wypił. Okropieństwo.
***
Otworzyłem oczy, czując
się nieco lepiej. Musiałem zasnąć i nawet się nie zorientowałem się, kiedy.
Podniosłem się do siadu i przetarłem zaspaną twarz, zsuwając przy tym ze
swojego ciała jeden z koców. Katar pozostał, ale nie tak uciążliwy jak
przedtem, i jeszcze najchętniej posiedziałbym trochę pod kocem, ale pod jednym,
a nie pod dwoma. I nadal pozostał ten straszny posmak na języku.
- Obudziłeś się! –
usłyszałem wesoły, chłopięcy głos i nim się spostrzegłem, Yuki znalazł się obok
mnie. – Jak się czujesz? – spytał, patrząc na mnie z uwagą, wdrapując się na
łóżko, by zająć miejsce obok mnie.
- Dobrze –
wymamrotałem zachrypniętym głosem, rozglądając się po pokoju nieobecnym
wzrokiem w poszukiwaniu Mikleo. Mój mąż siedział w fotelu i odkładał jakąś książkę
na bok, najwidoczniej musiał czytać Yuki’emu. Zaraz jednak wstał i podszedł do
mnie, cały czas przyglądając mi się z uwagą. – Długo spałem?
- Bardzo długo, jest
już dawno po obiedzie – odparł beztrosko Yuki, a na jego twarzy pojawił się
wielki uśmiech. Westchnąłem cicho niezadowolony ze swojego postępowania. Spałem
nawet i za długo, ile zmarnowałem czasu na głupim śnie, jestem naprawdę żałosny.
– Skoro czujesz się dobrze, to możemy się teraz pobawić?
- Sorey nadal jest
osłabiony i powinien wypoczywać – wytłumaczył mu Mikleo, czochrając jego włosy,
ale po chwili skupił się na mnie. – Nie jesteś już tak rozpalony, to dobrze –
wymruczał anioł do siebie, kładąc mi dłoń na czole. – Przynieść ci coś do
jedzenia?
Zagryzłem dolną wargę
i pokiwałem niepewnie głową. Jeszcze parę godzin temu twierdziłem, że nie będę
nic jadł ani pił, ale chyba będę musiał sam sobie odpuścić. Byłem głodny,
jednak ta owsianka nie wystarczyła, oraz chciałem pozbyć się nieprzyjemnego
posmaku lekarstwa. Poza tym czułem się źle z tym, że zmarnowałem tyle czasu na
bezsensownym leżeniu. Beznadziejnie słaby ze mnie człowiek, dałem się pokonać zwykłemu
przeziębieniu.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz