Nie mówiąc ani słowa dałem mężowi jeszcze tę chwilę, której tak potrzebował, nim wstałem z jego kolan, poprawiając troszeczkę pogniecione ubrania, mogąc wyjść z pokoju, by jednak przynieść coś do jedzenia mężowi, który jestem wręcz przekonany, że jest głodny, a mi tego nie powie, coś tak czuje, że się wstydzi tego, jak nieporadny w tej chwili jest. Nie ma jednak czego, jako jego mąż mam obowiązek mu pomagać tak jak on pomagał mi, gdy to ja byłem tym nieporadnym chłopcem niemogącym nawet samodzielnie chodzić.
- Gdzie idziesz? - Sorey nie specjalnie pocieszony z powodu mojego zejścia z jego kolan wyglądał jak mały słodki piesek, któremu zabrało się kość, na którą tyle czekał, wciąż nie wiem, jak on to robi fizycznie dorosły przystojny mężczyzna a psychicznie wciąż dziecko i, mimo że wżyciu się do tego nie przyzna, ja wiem swoje i zdania nie zmienię.
- Pójdę przynieść ci coś do jedzenia, bo tak coś czuje, że nawet jeśli głodny będziesz, nie przyznasz mi się do tego - Nie owijając w bawełnę, powiedziałem co sądziłem, o całej tej sprawie, dotyczącej jego jedzenia wychodząc z pokoju, w którym mój mąż musiał pobyć kilka może kilkanaście chwil bez mojego towarzystwa.
Wychodząc z pokoju, nie usłyszałem żadnych sprzeciwów ze strony męża, dlatego też ze spokojem mogłem zajrzeć do Alishy, rany ta dziewczyna ma tylko dodatkową pracę z powodu mojego „nieistnienia”, Gdyby nie to, że w kuchni o tej godzinie zawsze ktoś jest sam, poszedłbym coś przygotować, a tak muszę męczyć tę biedną dziewczynę.. Rany nie wierzę, że nazwałem ją biedną dziewczyną co się ze mną dzieje? Chyba to zmęczenie psychiczne wszystkimi wydarzeniami ostatnich tygodni namieszało mi w głowie, muszę się uspokoić i zacząć trzeźwo myśleć, bo tak to być nie może..
Cicho wzdychając, zapukałem do drzwi gabinetu królowej, czekając na jakiekolwiek słowa zapraszające mnie do środka, zamiast tego jednak drzwi się otwarły, a w ich progu zauważyłem Arthura, który zaprosił mnie do środka, informując o chwilowej nieobecności królowej, która musiała gdzieś wyjść.
- Jak się czuje Sorey? - Pasterz przerwał niezręczną ciszę która trwała już od kilku chwil, nie chciałem z nim rozmawiać, przyszedłem tu tylko poprosić Alishe o pomoc nic więcej, mógłby sobie darować, po tym, jak się zachował, wciąż nie czuje się najlepiej w jego towarzystwie.
- Bywało lepiej - Przyznałem, rzucając tylko króciutką odpowiedz, nie mając zamiaru wchodzić w szczegóły, które go interesować nie powinny.
- Pewnie jest ci teraz ciężko co? Musisz się nim opiekować i nie masz z tego żadnych korzyści - Jego słowa lekko mnie zaskoczyły, jak to muszę? Nie muszę, ja chcę się nim opiekować a korzyści? Jakie można mieć korzyści z opieki nad innym? Jedynie chyba satysfakcja z pomocy innym, ale czy o to mu właśnie chodzi? Nie wiem.
- Pomaganie mężowi w ciężkich dla niego chwilach, bo go kocham, a nie bo muszę - Starałem się uciąć tę rozmowę, która i tak nie miała sensu, mógłby sobie odpuścić i dać mi spokój za dużo wymagam?
- Może i tak, ale wiesz, gdybyś potrzebował odrobinkę relaksu i przyjemności, której on jeszcze długo ci nie da, ja chętnie pomogę ci z twoim problemem - Gdy to usłyszałem, poczułem jeszcze większe obrzydzenie, jak on śmie proponować mi coś takiego.
- O czym ty mówisz? Zwariowałeś? Nie zdradzę męża ani z tobą, ani z nikim innym - Warknąłem na niego coraz to bardziej zirytowany jego zachowaniem.
- Daj spokój aniołku, twoje ciało na pewno jest spragnione, więc oboje na tym skorzystamy - Wymruczał, bez mojej zgody kładąc dłonie na moich biodrach, usta zbliżając do mojej szyi, najwidoczniej mając wielką ochotę na szybki numerek, dupek i pomyśleć, że to on jest pasterzem.
Bez słowa walnąłem go w twarz, dając mu jasną odpowiedz, a jeśli dalej będzie się tak zachowywał, użyje swoich mocy, by zabolało jeszcze bardziej. Zniesmaczony jego zachowaniem odwróciłem się na pięcie, wychodząc gabinetu dziewczyny, którą zaraz spotkałem na holu.
- Mikleo? Coś chciałeś? - Zaskoczona dziewczyna przyjrzała mi się uważnie, czekając na moją odpowiedz.
- Tak, chciałem wziąć coś do jedzenia dla Soreya, ale sam nie bardzo mogę - Wyjaśniłem, starając się zachowywać jak najbardziej naturalnie.
- Ależ już nie musisz, sama pomyślałam, że Sorey może być głodny, dlatego poprosiłam służbę, aby coś mu przygotowała i zaniosła - Ulżyło mi, gdy jej słowa do mnie dotarły miałem już z głowy to zadanie i nie musiałem się tym martwić, teraz spokojnie mogę wrócić do pokoju i pomóc mężowi przy jedzeniu.
- Dziękuję - Podziękowałem dziewczynie za pomoc, wracając do męża, który już zapewne na mnie czeka. I tak właśnie było, czekał i on i jedzenie, które służba zdążyła już mu przynieść.
- Jesteś, gdzie byłeś tak długo? - Słysząc zniecierpliwiony głos męża, uśmiechnąłem się do niego przepraszająco.
- Nie mogłem znaleźć Alishy - Przyznałem, podchodząc do męża, aby usiąść z nim przy stole. - Chodź, pomogę ci - Dodałem, biorąc widelec do ręki, chcąc pomóc mężowi, najlepiej jak tylko potrafiłem, jednocześnie starając się wyrzucić z głowy to okropne spotkanie z pasterzem, o którym powinienem powiedzieć mężowi, tylko nie teraz może później nie mogę go teraz denerwować i tak ma wystarczająco już swoich problemów moich mu nie potrzeba.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz