Westchnąłem cicho, słysząc pytanie Soreya, mój mąż jak zwykle bardziej martwił się o mnie, niż o siebie co jest miłe, lecz niepotrzebne ja sobie radę dam a on, cóż nawet mimo mojej obecności sobie nie radzi, znów pewnie naruszył swoją ranę, ubierając samodzielnie swoje ubranie, czy on naprawdę musi mi to robić? Jestem w złym stanie chyba nie tylko psychicznym co i fizycznym a mój mąż bez rozumnie utrudnia mi życie. Czym? Swoim zachowaniem, znów chce pokazać, że może wszystko sam jednocześnie nie potrafiąc wielu rzeczy, z powodu czego narusza swoją ranę, która goić się będzie jeszcze dłużej, niż powinna, a przecież nie tego oboje chcemy dla niego, czy chociaż raz może pomyśleć o sobie, myśląc jednocześnie o mnie? Bo gdyby tak przestał zachowywać się, jak głupek i dał sobie pomóc, mi ułatwiłby życie brakiem zamartwiania się, z powodu czego poczułbym się lepiej a tak, cóż wiem, że lepiej to na pewno ze mną nie będzie a jedynie gorzej.
- Czułbym się lepiej, gdybyś dał sobie pomóc, nie naruszając ręki, która i tak przy tobie jest już biedna - Przyznałem, powoli wstając z łóżka, by spojrzeć na naruszone bandaże, cudownie znów przebija krew, tylko tego było jeszcze nam trzeba.
- Nie do końca rozumiem, co moja ręka ma do twojego samopoczucia - Zaczął, marszcząc przy tym brwi, no tak mało rozumny jest ten mój mąż, ale co by go za to winić ludzie już tacy są i nic z tym po prostu zrobić się nie da.
- A no może to, że jeśli twoja ręka będzie zdrowa, to poczujesz się lepiej, a jeśli ty poczujesz się lepiej, to ja poczuje się lepiej, nie obwiniając się za wszystko - Wyjaśniłem, kładąc rękę na jego bandażach, lecząc znów ranę, na tyle na ile podleczyć ją potrafiłem.
- Nie musiałeś - Zaczął zmartwiony tym, że w moim stanie mu pomagam, ale dlaczego bym nie miał? Przecież to normalne, że mu pomogę, bez względu na to, jak się będę czół. - Chwileczkę, jak to obwiniasz się za wszystko? Nie rozumiem - Mój mąż po chwili zrozumiał, wypowiedziane przeze mnie słowa przyczepiając się do tego, do czego przyczepić się nie powinien cały on.
- Po pierwsze nie musiałem, ale chciałem, a po drugie to nie jest istotne, za co ja się obwiniam, istotne jest to, że ty nie starasz się sobie pomóc, jeśli ciągle będziesz robił wszystko sam, nie chcąc mnie budzić lub twoim zdaniem męczyć, twoja ręka nigdy się nie zagoi a ty sam prędzej czy później ją stracisz przez brak odpowiedzialności - Trochę go postraszyłem specjalnie, aby wziął sobie do serca moje słowa, naprawdę nie chcąc dla niego źle, wręcz przeciwnie to ja chyba jako jedyny chce dla niego dobrze, staram się i chce mu pomóc, niech to wykorzystuje, a nie uparcie sądzi, że da sobie radę, to głupie i bardzo męczące mało mam już swoich problemów? Potrzeba mi jeszcze ich więcej? Nie, więc jeśli już mąż da sobie pomóc to i kolejny problem odejdzie w niepamięć.
- Chciałbym mimo wszystko wiedzieć, dlaczego obwiniasz się za coś, za co obwiniać się nie powinieneś - Mój mąż chciał drążyć temat, za wszelką cenę chcąc dowiedzieć się dlaczego, mimo że nie powinienem, obwiniam się za coś, o czym on pojęcia zielonego nie ma.
-A ty przypadkiem nie miałeś iść do medyka? - Unosząc jedną brew, odsunąłem się od męża, kończąc podleczenie jego ręki, tak by znów nie krwawiła z powodu jego głupoty.
- Miałem, ale on chyba może poczekać, mam ważniejszą sprawę z tego, co widzę - Mój mąż jak zawsze zajmuje się tym, czym zajmować się nie powinien, a to, co powinno go interesować, w żadnym wypadku nie interesuje.
- Sorey nikt nie będzie na ciebie czekał, idź już - Burknąłem, nie chcąc, aby zmuszał kogoś do czekania na niego, jest przecież umówiony na spotkanie z osobą, która na niego czeka, nie można tak po prostu kazać mu dłużej czekać.
- Dobrze, ale do tego tematu jeszcze wrócimy - Troszeczkę tak jakby mi zagroził, składając szybki całus na moim czole.
- Tak, tak na pewno - Machnąłem ręką, wyganiają go z pokoju, mając nadzieję, że tym razem nic głupiego nie zrobi, bo naprawdę nie wytrzymam i zrobię mu krzywdę większą niż ta jego nieszczęsna ręka.
Mój mąż wyszedł z pokoju, idąc na spotkanie z medykiem, dając mi czas na ogarnięcie się i przygotowanie do wyjścia, dzień jak co dzień miałem w końcu na celu przygnieć mężowi śniadanie, co prawda on mnie o to nie prosił, ale kto powiedział, że musi mnie o to prosić? To mój mąż moim obowiązkiem jest mu pomagać czy mu się to podoba, czy nie.
Jak pomyślałem, tak zrobiłem gotowy do wyjścia, po prostu wyszedłem z pokoju, idąc do kuchni, gdzie nikogo nie było, z tego też powodu mogłem przygotować wszystko sam, zanosząc jedzenie do pokoju, gdzie jak się okazało, znajdował się już mój mąż.
- Wróciłeś, jak przebiegło spotkanie z medykiem? - Spytałem, stawiając śniadanie na stole, zauważając to dziwne kontrolne spojrzenie, wszystko było ze mną dobrze, nie musiał się o mnie martwić, naprawdę czułem się dziś dobrze, nic mnie nie bolało, nie miałem gorączki, na dworze było chłodno, więc nie miałem też na co narzekać, a nawet gdybym miał to, bym nie narzekał, przynajmniej nie teraz gdy jeszcze panuje nad tym, co mówię i myślę...
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz