wtorek, 18 maja 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Byłem wściekły i jednocześnie tak bardzo martwiłem się o mojego męża, że miałem ochotę zacząć na niego krzyczeć i przytulić go jednocześnie. Widziałem jednak, że Mikleo był bardzo zmęczony i ledwo trzymał się na nogach, dlatego podjęcie jakiejkolwiek próby dłuższej, poważnej rozmowy było w tym momencie bezcelowe, bo i tak by mnie nie słuchał. A miałem mu bardzo wiele do powiedzenia. Jak mógł tak zniknąć bez mówienia mi czegokolwiek? I gdzie on w ogóle był? Skąd ta krew na jego ubraniach...? Cały dzień chodziłem zdenerwowany do granic możliwości, ponieważ nie wiedziałem, co się z nim dzieje, nie odpowiadał na moje próby skontaktowania się z nim telepatycznie, nie zostawił mi żadnej kartki w pokoju, a przez tą ciszę w mojej głowie zaczęły tworzyć się najczarniejsze scenariusze. I jeszcze te głupie komentarze Arthura, byłem bliski temu, aby mu przywalić, w końcu lewa ręka była sprawna.  Zastanawiałem się nawet nad tym, czy następnego dnia nie zacząć szukać mojego męża nawet pomimo tego, że byłem ranny, ale na szczęście już się pojawił. 
- Ej, ej, nie myślisz chyba, że w brudnych ubraniach pójdziesz do łóżka – odezwałem się, chwytając jego nadgarstek i nie pozwalając mu się położyć na materacu. Najchętniej kazałbym mu pójść się umyć, ale widzę, że nie jest w stanie, a ja nie za bardzo mogłem mu w tym pomóc. 
- Przepraszam – wymamrotał, jakby chciał mnie uspokoić, ale ja wcale nie czułem się spokojniejszy. Nie pamięta nic i jeszcze mnie przeprasza, oj, tak łatwo się z tego nie wywinie. 
- O twoim zachowaniu porozmawiamy później. Ściągaj to, te ubrania nadają się tylko do wyrzucenia – poleciłem mu, odchodząc od niego na dosłownie pięć minut. Musiałem mu w końcu podać swoją koszulę, w której mógłby spać. Kiedy znowu się do niego odwróciłem, Mikleo już był bez ubrań, a ja miałem dokładny widok na jego ciało. W słabym świetle świecy mogłem dostrzec siniaki i krwiaki, co bardzo mi się nie podobało, z kim on walczył? Albo z czym. Nie zauważyłem żadnego rozcięcia czy podobnej rany, czyli to może nie była jego krew. Chyba, że zdążył się uleczyć, a nawet tego nie pamiętał. – Walczyłeś z kimś? – spytałem, podchodząc do niego i zaczynając leczyć jego siniaki. 
- Chyba. Może. Nie mam pojęcia – słysząc jego odpowiedź, cicho westchnąłem. Czemu nie pamiętał? Nie rozumiałem tego, dotychczas przecież nie miał takiego problemu. I czemu był taki zmarznięty? Fakt, zazwyczaj jego skóra była chłodna, ale nie lodowata, co, jeżeli mi się rozchoruje? Wcale bym się nie dziwił, gdyby tak się stało. 
- Jeszcze raz spróbujesz mi wywinąć taki numer i znikniesz gdzieś bez słowa znajdę sposób, byś nie mógł mnie opuścić ani na krok – burknąłem niezadowolony, odsuwając się od jego już zdrowego, chociaż nadal brudnego ciała. – Zakładaj koszulę i do łóżka – powiedziałem niezadowolony, zarzucając mu niezgrabnie koszulę na ramiona. Normalnie bym go ubrał, ale w tym momencie nie było to dla mnie możliwe. 
Mikleo pokiwał głową i posłusznie poszedł do łóżka, gdzie zasnął chyba w przeciągu sekundy. Również miałem ochotę się położyć, nie spałem całą tę noc, ale nie mogłem teraz pójść spać. Musiałem sprzątnąć podarte ubrania, które jak mój mąż rzucił na podłogę, tak sobie leżały, lepiej opatulić go kołdrą, bo przecież był zmarznięty, no i jeszcze samemu przebrać się w piżamę. To ostatnie będzie długie i męczące, ale nie niewykonalne. Mój Boże, co ja mam z tym aniołem...

***

Mój mąż przespał cały następny dzień oraz noc, dlatego miałem chwilę czasu, aby skombinować mu nowe ubrania.  Nadal byłem bardzo na niego zły za to, co zrobił, ale pozwoliłem mu odpocząć. Kiedy się obudził, byłem w łazience i próbowałem się ogolić lewą ręką bez zacinania się, co było dla mnie niemałym wyzwaniem. Kiedy już prawie kończyłem, zauważyłem w odbiciu mojego męża wchodzącego do łazienki, który nadal wyglądał jak siedem nieszczęść. 
- W końcu się obudziłeś – powiedziałem może odrobinkę zbyt chłodnym tonem, ale co poradzić, nadal byłem zły i to tak szybko mi nie przejdzie. – Napełniaj balię i się umyj. Bez obrazy, ale śmierdzisz tak samo, jak twoje ubrania, które musiałem wyrzucić – dodałem, nie chcąc być złośliwym, ale taka była prawda. 
Mój mąż spuścił głowę, jakby czując się winny całej tej sytuacji, i posłusznie zaczął robić to, co mu poleciłem. Przynajmniej tyle dobrego, niezbyt przyjemnie było leżeć obok anioła, którego kocham i który śmierdział... nie wiem, szlamem? Jakby był na jakimś zapomnianym przez Boga bagnie. Nie miałem jednak serca go budzić i kazać mu się iść myć, ponieważ wiedziałem, jak bardzo potrafił być zmęczony po pełni. Poza tym, musiał się jeszcze porządnie dogrzać, nie chciałem wiedzieć, co on takiego robił i gdzie przebywał, że był tak zziębnięty. 
W końcu dokończyłem golenie się, dlatego mogłem pójść na chwilę do pokoju po jego nowe ubrania. Co prawda, chciałem pójść na miasto i wybrać mojemu mężowi coś osobiście, ale królowa słysząc ten pomysł stanowczo się nie zgodziła, ponieważ stwierdziła, że musiałem jeszcze odpoczywać i nigdzie nie chodzić. Ale kiedyś to zrobię, ponieważ sam czuję, że Miki lepiej będzie czuł się w zwykłych ubraniach niż takich, które przygotowała mu Alisha, ale na razie musi to przecierpieć. 
- Przepraszam – usłyszałem, kiedy podszedłem do balii, by choć trochę pomóc Mikleo w myciu włosów albo ciała. Co prawda, mam do dyspozycji tyko jedną rękę, ale już lepiej sobie z nią radzę. 
- Ty mnie nie przepraszaj, tylko lepiej powiedz mi, co takiego strzeliło ci do łba, by znikać bez mówienia mi o tym. I jeszcze w ogóle się nie odzywałeś, bałem się, że coś się stało. I czemu wróciłeś zakrwawiony i pobity? Coś ty do jasnej cholery robił? – pytałem, powoli rozczesując jego włosy, które były bardzo poplątane. Nic dziwnego, w końcu w ogóle ich nie dotykał, odkąd tylko zjawił się wczoraj wczesnym rankiem w pokoju. Oj, to go może chwilę poboleć, ale to nie będzie moja wina, trzeba go w końcu doprowadzić do porządku. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz