poniedziałek, 10 maja 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Czy on aby odrobinkę za bardzo nie przesadzał? Niby gdzie ja bym mu zniknął? Na pewien czas straciłem zdolność posługiwania się moją dominującą ręką, dodatkowo moje nogi nadal były jeszcze jak z waty, ledwo doszedłem do łazienki i z łazienki, a co dopiero o chodzeniu gdziekolwiek. Podejrzewałem, że mój organizm jeszcze sobie odbija to, że w tak krótkim czasie straciłem całkiem sporą ilość krwi. 
- Przecież ci nigdzie nie ucieknę, a nawet jeśli, to daleko w takim stanie nie zajdę. Miki, połóż się, proszę – odezwałem się cicho, kładąc zdrową dłoń na jego bladym policzku. – Przecież widzę, że jesteś zmęczony. Spałeś przez te dni, kiedy byłem nieprzytomny? – spytałem, przyglądając się uważnie jego twarzy. Te cienie pod jego oczami bardzo mnie niepokoiły, przecież niedawno w końcu wyzdrowiał, nie chcę, aby znowu był taki chudy i drobny. 
- Oczywiście. No, może trochę – dodał, widząc moje krytyczne spojrzenie. – Bardzo się o ciebie martwiłem i nie spałem najlepiej, owszem, ale to nic, w końcu jestem aniołem. 
- To, że jesteś aniołem, absolutnie niczego nie zmienia. Powinieneś spać i zdecydowanie mniej się mną przejmować – kontynuowałem, patrząc w jego oczy i delikatnie gładzić jego włosy. Kiedy teraz się tak bardziej nad tym zastanowiłem, nie będę mógł już tworzyć cudownych fryzur, z jedną ręką, i to jeszcze lewą, jest to niemożliwe. 
- Jak miałem się tobą nie przejmować, skoro prawie mi umarłeś nam na drodze? Weź zastanów się czasem nad tym, co mówisz – burknął, bardzo niezadowolony z moich słów. 
- Od razu umrzeć... to po prostu taka reakcja organizmu. Straciłem dużo krwi w krótkim czasie, to jasne, że musiałem zasłabnąć – wytłumaczyłem, chcąc za wszelką cenę przekonać go do swojego myślenia. 
- Weź ty się już nie pogrążaj – bąknął, a ja zauważyłem, jak delikatnie drga jego dłoń. Pewnie chciał mi przyłożyć w łeb, ale ze względu na mój stan, nie mógł tego zrobić. Chociaż tyle dobrego z tej całej sytuacji wynikło. 
- Nie będę, pod warunkiem, że położysz się spać – mimo wszystko nie chciałem odpuścić. Albo Mikleo się położy, albo ja będę dalej drążył temat i przedstawiać mu coraz to nowsze argumenty odnośnie tego, że zbyt przesadza, jeżeli chodzi o moje zdrowie. Czy to dobrze? Nie miałem pojęcia, chciałem tylko osiągnąć swój cel. 
Mikleo westchnął ciężko, a ja doskonale wyczułem z jego postawy, że ma mnie serdecznie dosyć. To bardzo dobrze, może to sprawi, że się mnie posłucha. W końcu, odpocząć musiał, nic ciekawego do roboty nie ma. Podobnie jak i ja. Mogę co najwyżej czytać książkę, albo gapić się w sufit, albo za wszelką cenę spróbować gdzieś się przejść. Na przykład do Alishy... rany, przecież miałem po powrocie zajrzeć do Roscoe. Miałem nadzieję, że wybaczy mi to małe opóźnienie, ale to też kiedyś zrobię. Muszę tylko odzyskać siły, już nawet nie chodzi o ranę. Ona będzie dawać o sobie znać przed długi czas, ale przecież z czasem przywyknę do bólu. 
- Dobrze. Ale ty również się kładziesz – odezwał się, patrząc na mnie uważnie. No proszę, czy on próbuje ze mną negocjować? Cóż, chyba nie mam większego wyboru, jak tylko się z nim zgodzić, bo czemu nie? W końcu, położę się obok niego, poczekam, aż zaśnie, a później... nie wiem, może przeniosę się na fotel, by mu nie przeszkadzać. Wtedy mógłbym bez problemu dokończyć lekturę. Która jest bardzo ciekawa i wciągająca. Zdecydowanie powinienem przeczytać ją dawno temu, połowa naszych kłótni nie miałaby nigdy miejsca. 
Kiwnąłem głową i uważając na to głupie ramię, położyłem się na wygodnej poduszce. Mikleo jednak nie położył się obok mnie, jak początkowo zakładałem, a wtulił się w mój lewy bok, unieruchamiając mnie tym samym bardzo skutecznie. Nie ma mowy, bym się wydostał z jego uścisku, bez budzenia go. Ba, nie jestem w stanie w jakikolwiek sposób się wydostać. 
- Zrobiłeś to specjalnie – wyburczałem pod nosem, mimowolnie obejmując go w pasie zdrową ręką. 
- Nie, po prostu tak mi jest  wygodnie – wymruczał, mocniej wtulając się w moje ciało. Tak, tak, na pewno tylko właśnie z tego powodu to zrobił... co za cwana bestia się z niego zrobiła.
Westchnąłem cicho, ale już nic więcej nie dodałem. Skoro w ten sposób ma zasnąć, to niech śpi, w tym momencie to było dla mnie najważniejsze. Wpatrywałem się tępo w sufit, wsłuchując się w jego oddech, który stawał się coraz to spokojniejszy i głębszy. A jednak był zmęczony, i to bardziej niż myślał. Miałem rację, znowu. Zresztą, kiedy ja nie mam racji?
Z czasem jednak gapienie w sufit stało się bardzo nużące i sam zrobiłem się senny. Jakim cudem? Przecież przed chwilą obudziłem się z kilkudniowej drzemki, powinienem być pełen energii, czy coś. Nie mogłem się nawet za bardzo ruszyć, by nie zbudzić mojego męża, no i też nawet nie miałem takiej możliwości. Z braku lepszych zajęć do roboty zacząłem wpatrywać w spokojną i tak piękną twarz mojego męża... rany, jakie ja mam szczęście, że mam przy swoim boku kogoś tak wspaniałego i doskonałego, jak on. Wtuliłem twarz w jego włosy, które nadal pachniały tym kwiatowym szamponem, którym myłem jego głowę w azylu dziadka, i przymknąłem oczy. 
- Kocham cię – wymruczałem, nim zapadłem w sen, chociaż miałem świadomość, że nie mógł tego usłyszeć.

***

Nie byłem do końca pewien, czy obudził mnie brak obecności mojego męża, czy może palące mnie żywym ogniem ramię. Tak czy siak to były pierwsze dwie rzeczy, na które zwróciłem uwagę. Podniosłem się do siadu z cichym jękiem i zauważyłem, ze Mikleo siedział przy lustrze i rozczesywał swoje splątane kosmyki. Czyli i on musiał niedawno wstać. Nie zajęło mu dużo czasu, aby odkryć, że i ja nie śpię, bo odwrócił głowę w moją stronę, kiedy tylko się podniosłem. 
- Wszystko w porządku? – spytał, zaprzestając czesania swoich włosów i podchodząc do łóżka. 
- Tak, nie przejmuj się mną – odpowiedziałem machinalnie i posłałem mu jeden ze swoich łagodnych uśmiechów pod tytułem „wszystko jest w porządku”, chociaż to nie była do końca prawda. Albo, w sumie była... to było tylko ramię, nim naprawdę nie należało się przejmować. 
- Gdyby nie ta rana, walnąłbym cię w łeb – burknął, marszcząc gniewnie brwi. – Boli cię, prawda?
- Tak. Okropnie – przyznałem w końcu wiedząc, że nie m sensu zatajania przed nim prawdy. 
Mój mąż cicho westchnął i zaraz zrobił to samo, co po mojej kąpieli; pozbył się nękającego mnie bólu. Chociaż to przynosi mi wielką ulgę wiedziałem, że wkrótce będę musiał przestać korzystać z takiego rozwiązania. Nie mogę w końcu wiecznie unikać bólu, a bez niego będę mniej ostrożny i jest większe prawdopodobieństwo, że zrobię sobie krzywdę. Ale na razie jest to nie do wytrzymania, więc będę korzystał ze wszystkiego, czego mogę, aby choć trochę uśmierzyć ból.
- Chyba będę musiał nauczyć się operowania lewą ręką – westchnąłem niezadowolony, przyglądając się bandażowi, który tak bardzo mnie irytował. Blizna po tej ranie będzie wyglądać paskudnie i to ani trochę mi się nie podobało. 
- Przesadzasz, w końcu wyzdrowiejesz – odezwał się Miki, próbując mnie pocieszyć. 
- Tak, ale pewnie już nigdy nie odzyskam pełnej sprawności w tej ręce. Jeszcze nie wiem, jak bardzo będzie z nią źle, ale chyba najlepiej będzie przygotować się już na najgorsze – wytłumaczyłem mu, uśmiechając się do niego smutno. Mimo świadomości tego, że mogę być kaleką do końca życia, nie żałowałem tej decyzji. Dzięki temu Yuki był cały i zdrowy, i tylko to się liczyło.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz