Przyznam, nawet nie zauważyłem, kiedy mój mąż wszedł do pokoju. Wczytałem się w jeden interesujący temat, ignorując wszystko, co się dzieje wokół mnie. Dopiero, kiedy książka została wręcz wyrwana z moich rąk zrozumiałem, że na ten moment muszę skończyć z czytaniem. Uśmiechnąłem się przepraszająco do męża, widząc jego wymowne spojrzenie. Moim zdaniem przejmuje się zbyt bardzo tym wszystkim i przez to niepotrzebnie się stresuje. Przecież teraz już wszystko jest ze mną dobrze, żyłem i miałem się dobrze. Znaczy, prawie dobrze, pomimo środków przeciwbólowych moja ręka nie przestawała boleć. W sumie, czy jest co się dziwić? Straciłem dosłownie kawał mięsa z ramienia, coś takiego szybko nie przestanie boleć... rany, mój powrót do tego miejsca miał wyglądać zupełnie inaczej. Planowałem od razu po powrocie spędzić miłą noc wraz z moim mężem w łóżku... cóż, teoretycznie spędziliśmy ją w łóżku, ale to nie było nic przyjemnego. Teraz raczej szybko nie będę zainicjować tego typu sytuacji, jak ledwo mogę sam się podnieść.
- Te dwa dania są dla mnie? – spytałem, lekko zaskoczony, widząc dwa talerze stojące na szafce. Co prawda, z dwoma różnymi daniami, ale nie ma mowy, abym zjadł w całości chociażby jedno z nich. Fakt, byłem głodny, w końcu nie jadłem przez... przez nie wiem, ile dni, ale ponoć przez długi czas.
- Jeżeli chcesz. Nie byłem pewien, co byś wolał, bo nie podałeś mi żadnych konkretów – odparł mój mąż, wzruszając ramionami i siadając obok mnie na materacu.
- Obawiam się, że nie dam rady... – zacząłem, cicho wzdychając.
- To nic, ja zjedz jedno, ja zjem drugie – odpowiedział, uśmiechając się do mnie delikatnie.
- To w porządku? Nie chcę cię do niczego zmuszać – spytałem, przyglądając mu się uważnie. W końcu, anioły jeść nie musiały, i już do głowy weszło mi, by już go więcej nie zmuszać do jedzenia, bo to przecież kompletnie nic nie daje. A sam doskonale pamiętałem, jak bardzo źle się czułem, kiedy jako anioł jadłem ponad swoją miarę. Jedzenie po pewnym czasie przestało sprawiać mi przyjemność i smakowało jak papier.
- Nie zmuszasz mnie do niczego. I ja siebie do niczego nie zmuszam – powiedział, nachylając się nade mną i całując mnie w czubek nosa. – Chodź, pomogę ci wygodniej usiąść.
- Przecież dam sobie radę – burknąłem, lekko niezadowolony. Przecież nie byłem aż tak bardzo ranny, potrafiłem się ruszać, nie musiał mnie niańczyć.
Mikleo mnie nie posłuchał i tak czy siak zrobił to, o czym wcześniej mówił. Czy moje zdanie ma jakiekolwiek z tej sprawie znaczenie? Miałem wrażenie, że jednak nie i Miki będzie robił to, co uważa za słuszne. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko cicho westchnąć i pogodzić się z tym wszystkim, co robi mój mąż. Może to sprawia, że jest spokojniejszy, a teraz to było mu bardzo potrzebne. Miałem nawet wrażenie, że bardziej niż mnie.
Przyznam, jedzenie sprawiło mi pewien, dość spory kłopot, a to wszystko z powodu mojej rannej prawej ręki. Byłem osobą praworęczną, dlatego jedzenie lewą ręką było dla mnie odrobinkę dziwne. Takie nienaturalne i niekomfortowe, czułem się trochę jak dziecko, które pierwszy raz miało styczność ze sztućcami. Nie sądziłem, że tak prosta rzecz może sprawić tak wiele trudności... to było trochę zawstydzające.
- Pomóc ci? – słysząc pytanie Mikleo, zmieniam zdanie. To było bardzo zawstydzające. Poczułem, jak na moje policzki wkrada się rumieniec wstydu.
- Daję sobie radę – wyburczałem obserwując, jak jedzenie spada z mojego widelca. Czy naprawdę upadłem tak nisko...? Jak widać, tak.
Mikleo niczego więcej nie dodał, tylko odłożył swój talerz, po czym usiadł bliżej mnie i zabrał mi z dłoni widelec. Nie miałem za bardzo siły i chęci, aby się z nim kłócić. Posłusznie dawałem mu się karmić, chociaż przyznam, nie czułem się z tym najlepiej. Po niedługim czasie w końcu mój żołądek był już pełny i nie byłem w stanie przyjąć ani gryza więcej.
- Dziękuję, już mi to wystarczy – powiedziałem, dając tym samym znać mojemu mężowi, że to koniec i więcej we mnie nie wciśnie.
- Dobrze, dobrze – odpowiedział, odsuwając talerz. – Teraz kładź się i odpoczywaj – dodał, delikatnie poprawiając moje kosmyki wpadające mi do oczu.
- Nie chcę odpoczywać, już wystarczająco odpocząłem – powiedziałem niezadowolony, pusząc poliki.
- Niczego innego do roboty nie masz i tak - zauważył, na co niechętnie przyznałem mu rację. Znaczy, pewnie coś do zrobienia bym sobie znalazł, gdyby tylko moja ręka była zdrowa...
- Właściwie, skorzystałbym z łazienki – przyznałem, postanawiając wstać z łóżka.
To okazało się bardzo złym pomysłem, ponieważ moje nogi były jak z waty. W ostatniej chwili oparłem się o szafkę, inaczej na pewno opadłby z powrotem na łóżko, a to nie skończyłoby się dla mnie dobrze. Ale w końcu, nic się nie stało, jeżeli będę się wspomagał meblami, na pewno w końcu dotrę do łazienki. Przyznam, z chęcią wziąłbym sobie porządną kąpiel... co prawda zdjęcie ubrań jak i samo przygotowanie gorącej wody będzie dla mnie nieco ciężkie, ale jakoś dam sobie radę. Nie chcę takimi pierdołami kłopotać Mikleo, już i tak dużo dla mnie zrobił. I chyba nawet był troszkę na mnie zły, sądząc po tym, co wcześniej do mnie mówił, więc lepiej już go bardziej nie denerwować.
- Sorey! – wręcz warknął Miki, najwidoczniej bardzo niezadowolony z mojego nagłego wstania.
- Coś się stało? – spytałem, patrząc na niego z niezrozumieniem. Czemu tak nagle się zdenerwował? Przecież niczego nie zrobiłem.
- Dałbyś sobie chwilę na odpoczynek – bąknął, również podnosząc się z łóżka. – Pomogę ci dojść do łazienki.
- Nie trzeba, odpocznij sobie, jesteś pewnie bardzo zmęczony, a ja... dam sobie jakoś radę – odparłem, robiąc kolejny krok. Przez kilka dni leżałem, więc teraz czas na to, aby rozruszać zastygłe mięśnie. Prze ten czas Mikleo mógłby sobie odpocząć, bo pewnie przez te kilka dni bardzo się o mnie martwił, wcale bym się nie zdziwił, gdyby znowu stracił coś na wadze, on miał tendencję do zbytniego przesadzania. Przecież żyję, zostanie mi tylko brzydka blizna po ranie, chociaż kiedy mi się to zagoi, to nie mam pojęcia.
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz