Nie zarejestrowałem słów mojego męża, nadal mu się przyglądając. W końcu, wcześniej Mikleo nie odpowiedział mi, jak się czuje i oczywiście tego musiałem dowiedzieć się sam. Niby czułem, że nie miał gorączki, ale pewności mieć nie miałem. Może teraz go coś wzięło? Przecież mogło się tak zdarzyć, nikt nie powiedział. W końcu nie raz ja sam miałem tak, że jakoś zbiłem sobie gorączkę, było ze mną przez chwilę lepiej, a później podwyższona temperatura znowu wracała. Możliwe, że z nim mogło być podobnie. Tak, tak, ja jestem człowiekiem, on jest aniołem, czyli dwa zupełnie różne organizmy, ale nie można niczego wykluczać. Przez prawie całe swoje życie myślałem, że Serafiny nie mogą zachorować, a jednak w ostatnią zimę rozłożyło w tym samym czasie zarówno Mikleo, jak i Yuki’ego. To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że anioły przypominają ludzi w całkiem dużym stopniu, chociaż moja mała owieczka twierdzi inaczej.
- Sorey? – usłyszałem po krótkiej chwili i zauważyłem, jak Miki macha swoją smukłą, bladą dłonią tuż przed moją twarzą. Zamrugałem zaskoczony oczami, powoli budząc się z zamyślenia. Miki coś do mnie mówił? Tak, chyba jak tylko wszedł ze śniadaniem. Coś o medyku...? Chyba. Nie wiem. Nie pamiętam. – Odpowiesz mi na pytanie?
A jednak coś mówił. Mało tego, zadał mi pytanie. Będzie bardzo obrażony za to, że nie skupiałem się na słowach płynących z jego słów, tylko na tym czy wygląda na zdrowego? Chyba tak. Z tego, co zauważyłem, ostatnio ciągle denerwuje się, kiedy tylko pytam się, jak się czuje i staram się mu jakoś pomóc. Czemu nie chce tak po prostu przyjąć mojej pomocy...? A no tak, moja nieszczęsna ręka. Za bardzo się nią przejmuje, fakt, medyk powiedział, że takim moim ciągłym ruszaniem się i naruszaniem rany ta długo będzie się goić i blizna będzie znacznie gorzej wyglądać, ale nie bardzo przejąłem się tą wiadomością. W końcu, prędzej czy później musi się zagoić, do bólu i ciągłego pieczenia prawie się już przyzwyczaiłem, a blizna i tak byłaby brzydka, i tak. Teraz najważniejsze było to, aby jak najbardziej odciążyć mojego męża od wszelkich niepotrzebnych obowiązków i pomóc mu przejść przez ten straszny okres zwany dojrzewaniem.
- Wszystko w porządku? – jego kolejne słowa uświadomiły mi, że nic mu nie odpowiedziałem. Rany, co się dzisiaj ze mną dzieje? Może to przez małą ilość snu? Albo pogodę, wczoraj było zdecydowanie ładniej i przyjemniej niż dzisiaj, tak słonecznie i ciepło, już tęsknię za tą pogodą... mój boże, Sorey, skup się i odpowiedz w końcu swojemu mężowi na pytanie, nim dostaniesz niepotrzebnie w łeb.
- Tak, o co pytałeś mnie wcześniej? – powiedziałem, słodząc kawę, którą przyniósł mi Mikleo, za co już byłem mu bardzo . Nie byłem za bardzo głodny, a tak właściwie nie odczuwałem głodu w ogóle, ale coś czułem, że będę to musiał zjeść i tak. Albo samemu, albo z jego pomocą.
- O to, jak było u medyka – powtórzył uprzejmie Miki, zajmując krzesło obok mnie.
- Tak jak zwykle – odpowiedziałem wymijająco, starając się ze wszelkich sił powstrzymać ziewnięcie. Czemu jestem taki zmęczony? Znaczy, wiem, ale po słabo przespanej nocy zmęczenie zwykle nie łapało mnie tak szybko.
- To była twoja pierwsza wizyta, jak mogło być, jak zwykle?
- Nie pierwsza, a druga. Pierwsza była wtedy, jak wróciłeś po pełni i spałeś cały dzień – obroniłem się. – A było jak zwykle, czyli zmienił mi opatrunek na świeży, czymś posmarował ranę i mogłem już iść – podałem mu bardzo, ale to bardzo skrócony przebieg wizyty, nie chcąc wchodzić w szczegóły. Gdybym mu powiedział dokładnie, o czym mówił mi medyk, pewnie tylko niepotrzebnie zacząłby się denerwować, a to nerwów chciałem mu w tej chwili oszczędzić. Ma wystarczająco kłopotów na głowie, czemu miałbym dokładać mu jeszcze swoich? Zwłaszcza, że ja nie uważałem tych informacji za problemy, ale on z pewnością mógłby je tak zinterpretować.
- Mówił coś o ramieniu? Jak się zrasta rana, albo kiedy mniej więcej wrócisz do pełni zdrowia? – dopytywał Mikleo, przyglądając mi się bardzo uważnie.
- Na tym etapie jest jeszcze za wcześnie, aby stwierdzić, kiedy nie będę musiał się tym przejmować oraz jak wielką władzę będę mieć w ręce – przyznałem, niepewnie zabierając się do jedzenia.
Mikleo cicho westchnął, a ja nie rozumiałem, jakiego typu to jest westchnięcie. Był zadowolony, zawiedziony, zły...? Ostatnio nieco trudniej było mi określić, jakie emocje targają moim mężem, co troszkę mnie niepokoiło. Gdybym lepiej je rozpoznawał, życie byłoby łatwiejsze zarówno dla mnie i mojego ukochanego. Cóż, teraz będę musiał się nieco bardziej postarać, dla dobra nas obu.
- Wyglądasz na zmęczonego. Bardzo cię męczyłem w nocy? – spytał Mikleo, kiedy w końcu jakoś w siebie wcisnąłem przyniesione przez niego śniadanie. Nie chciałem mu sprawiać przykrości, w końcu bardzo się dla mnie postarał, a ja to bardzo doceniam, zwłaszcza, że zupełnie nie musiał tego robić.
- Nie, spałeś jak suseł – przyznałem, całując go w policzek. – Faktycznie, jestem trochę śpiący, ale to pewnie przez pogodę.
- Więc połóż się na chwilę – zaproponował Mikleo, delikatnie poprawiając moje blond kosmyki opadające mi na czoło.
- Przed chwilą wstałem, nie będę znowu kładł się do łóżka – bąknąłem, niekoniecznie zadowolony z tego pomysłu. Dzień się dopiero co zaczął, ledwo zjadłem śniadanie, a już miałem iść spać? Przecież to nie miało absolutnie żadnego sensu. Pójdę spać wieczorem, jak każdy normalny człowiek.
Mikleo już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążył, ponieważ do pokoju, niczym tornado, wbiegł Yuki wraz ze swoim czworonożnym towarzyszem. Odkąd tylko wróciliśmy, Codi jeszcze bardziej pilnował swojego właściciela i nie odpuszczał chłopca ani na moment. Naprawdę się za nim stęsknił. Tak samo, jak Yuki za nami, chłopiec na pewno będzie chciał się bawić, i to nie ze mną, bo nie będzie się bawić z tatą, póki nie wyzdrowieje. Więc nasz syn zacznie się bawić z mamą, a ja będę miał czas wolny. Może będę mógł to wykorzystać na coś pożytecznego... na przykład mały trening? To nie jest taki głupi pomysł. Będę mógł już powoli zacząć odrobinkę ćwiczyć tę nieszczęsną lewą rękę.
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz