Ciężko westchnąłem, słysząc wypowiedz mojego męża, jeszcze trochę i głowy swojej zapomni, wychodzi na to, że muszę sam pójść na zakupy. No nic, później i tym spróbuję się zająć.
- Nic nie szkodzi, sam pójdę na targ po nakarmieniu Merlina - Machnąłem na to ręką, jak zawsze puszczając wszystko płazem mężowi i dzieciakom.
- Jeśli bardzo chcesz, pójdę jeszcze raz na targ, tym razem kupię wszystko, obiecuję - Najwidoczniej czuł się źle z powodu pozapominania najpotrzebniejszych rzeczy, które są mi potrzebne do gotowania lub robienia śniadania.
- Nie, zostań w domu, a ja pójdę, spacer dobrze mi zrobi - Zapewniłem, stawiając talerze na stole z nałożonym posiłkiem jeden po drugim dla męża I córki dostając przednio wiadomość od syna, który nie bardzo miał ochotę jeść.
- Na pewno? Ja zawaliłem i ja powinienem to naprawić - Siadając przy stole, patrząc na mnie tym smutnym wzrokiem zbitego psa.
- Na pewno, a teraz jedz, Misaki obiad - Zawołałem córkę, która szybko przybiegła, siadając do stołu. - Smacznego - Dodałem, całując córkę i męża w głowę, nim poszedłem do naszej sypialni, mały zdążył się już obudzić na karmienie, a to i dobrze przed wyjściem będę pewien, że jest najedzony i nie obudzi się z powodu głodu.
Karmiąc malucha, przewijając, tuląc i usypiając, trochę to potrwało, ale gdy moje dziecko spokojnie spało, przypominając anioła, mogłem patrzeć na niego codziennie, ciesząc się jego istnieniem, nasz dzieci to najpiękniejszy dar, jaki dał nam pan.
Cicho nie budząc synka, wyszedłem z pokoju, kierując się do przedpokoju, wiedziałem bowiem czego nie ma w domu i co jest nam w nim potrzebne, dla tego nie musiałem brać żadnej kartki.
- Wychodzę, zrób z Misaki zadania domowe, proszę - Zwróciłem się do męża, nim wyszedłem z domu na zakupy. A myślałem, że chociaż to będę miał z głowy, no nic się w końcu nie stało, zdarza się nawet najlepszym.
Wyjście na miasto było dziwne, trochę inne, odkąd ludzie mnie widzą, czasem dziwne na mnie reagują, oczekując, Bóg wie czego, zapominając o tym, kim jestem i co uczynić mogę, a czego czynić nie mogę. Jestem wysłannikiem Boga, nie robię niczego wbrew jego woli.
Zmęczony z powodu ciągłych próśb i oczekiwań ludzi wróciłem do domu, odstawiając wszystkie zakupy na stole w kuchni, rozmasowując bolące od dźwigania ramiona.
- Miki to ty? - Sorey, który usłyszał hałas, dochodzący w kuchni ruszył w jej stronę, powoli do nich wchodząc.
- Tak, to ja - Przyznałem, odwracając głowę w stronę męża, wykładając wszystkie produkty na stół. - Zrobiłeś lekcje z Misaki? - Wolałem od razu zapytać, niestety z pamięcią mojego męża nie jest najlepiej, dla tego w tym domu to ja myślę za wszystkich.
- Tak, oczywiście kupiłeś wszystko? - Zadając to pytanie, podszedł do mnie, pomagając układać produkty na odpowiednie dla nich miejsca.
- Owszem, mamy teraz wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy do gotowania i jedzenia. Obiad zjedzony? Merli się obudził? - Odpowiedziałem na pytanie męża, jednocześnie zadając mu ważne pytanie, oby mały się nie obudził, bo jeśli jednak to na pewno miał niemały problem, aby go położyć, spać.
- Śpi spokojnie - Wyznał, podchodząc do mnie, bez słowa mocno się do mnie przytulając.
- Wszystko w porządku? - Zapytałem, aby upewnić się, czy nic mu nie jest, przytulając go mocno do siebie, nie mogą przecież go odrzucić, bo i czemu miałbym to robić.
- Przepraszam, jestem beznadziejny - Nie rozumiałem tych słów, dlaczego jest beznadziejny? Przecież nic się nie stało, chyba że ja o czymś nie wiem.
- Słucham? Co ty w ogóle opowiadasz?
- Nie potrafię nawet zrobić dobrze zakupów - Po tych słowach cicho westchnąłem, głaszcząc go po plecach.
- Skarbie, każdemu się zdarza, nie opowiadaj więc głupot. Jesteś cudowny, tylko czasem zdarza ci się o czymś zapomnieć - Mówiłem spokojnie, naprawdę nie mając o nic do niego pretensji, nie skarżę się na nic, z powodu czego nie rozumiem jego zachowania, wszystko jest dobrze, radzimy sobie i nawet jego krótka pamięć nam w niczym nie przeszkadza, ja za niego wszystko w końcu nadrobię.
<Pasterzyku? C:>