Przyznam, nie za bardzo rozumiałem, dlaczego Mikleo chce mi pomagać, podczas kiedy on sam ledwo trzyma się na nogach. Owszem, wyglądał lepiej niż wczoraj, ale jednak nadal przydałoby mu się trochę snu. Bardzo dużo snu, tak właściwie, trochę dni do nadrobienia ma. A ja z kolei już trochę już sobie tutaj poleżałem, więc najwyższa pora się trochę poruszać. Nie miałem za bardzo na to siły, męczyła mnie sama myśl o tym, że mam wstać, no ale hej, dam radę. Mikleo ma ode mnie gorzej i daje radę, więc ja także powinienem.
- Słońce, usiądź na moment i odpocznij. Zapominasz w tym wszystkim o sobie – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego delikatnie. Najwyższa pora, by sobie troszkę odpuścił i trochę się odstresował. Przeżyłem i wygląda na to, że jeszcze trochę pożyję i Miki nie raz będzie miał mnie dosyć.
- To nie ja zostałem zaatakowany i straciłem kilka litrów krwi – przypomniał mi, ale jednak się mnie posłuchał i położył się na łóżku przy mnie.
- I całe szczęście. Twoja krew jest bezcenna, a moja nie – powiedziałem beztrosko, nie za bardzo przejęty tym, że w sumie prawie się wykrwawiłem.
- Sorey...
- No co? Stwierdzam prosty fakt – powiedziawszy to, odłożyłem koc na bok i postawiłem stopy na podłodze, powoli szykując się mentalnie do wstania i zrobienia tych kilku kroków, aby dostać się do łazienki. To nie może być takie trudne, nawet w moim stanie.
- Gdzie idziesz? Potrzebujesz czegoś? Może ci pomóc? – Mikleo od razu zasypiał mnie pytaniami, wstając i w jednej chwili znajdując się przy mnie, by mi pomóc. To zdecydowanie nie jest definicja odstresowania się.
- Muszę skorzystać z łazienki. W końcu, trochę czasu nieprzytomny byłem. Spokojnie, dam sobie radę, to tylko kilka kroków, nie jestem jeszcze aż tak niedołężny – wyjaśniłem, nie chcąc od niego pomocy, a przynajmniej nie w takiej sprawie.
- Jesteś osłabiony nie dość, że po chorobie, to jeszcze po tej utracie krwi. To normalne, że możesz potrzebować mojej pomocy.
- Dobrze, więc... z chęcią bym się czegoś napił. Zrobisz mi herbaty, proszę? – skoro już wstał i chce mi pomagać, na szybko wymyśliłem mu jakieś zadanie, by po prostu mu dać coś do roboty. Nie było to też takie bezcelowe zadanie, naprawdę byłem spragniony, a zejście na dół i powrót tutaj na górę wraz z herbatą wymaga takiej ilości energii, jakiej jeszcze nie mam.
- Dobrze, ale najpierw cię odprowadzę do łazienki. Chociaż do drzwi, i tak mam po drodze – odpowiedział, dalej upierając się przy swoim.
Nie miałem zatem innego wyjścia, jak tylko się na to zgodzić, chociaż nie za bardzo chciałem. Powolutku, krok za krokiem i cały czas podpierając się o Mikleo udało mi się dotrzeć do tych nieszczęsnych drzwi. Pewnie bez jego pomocy też jakoś by mi się udało, wspomagałbym się meblami i ścianą, no ale niech mu będzie. Skoro to sprawiło, że czuje się lepiej, to jakoś to przeżyję.
Kiedy zrobiłem w łazience to, co musiałem, przejrzałem się w lustrze. Faktycznie, w miejscu, w którym ostrze przejechało po mojej skórze była niewielka blizna. To oczywiste, że Mikleo mnie uzdrowił, bo inaczej nie miałbym prawa przeżyć, więc czemu blizna nadal tam była? Znaczy, nie, żeby mi przeszkadzała jakoś bardzo, ale byłem trochę zdziwiony, zazwyczaj po leczeniu Mikleo rzadko kiedy zostawały blizny. Chyba, że się śpieszył i lekko panikował... a skoro się wykrwawiałem mu na podłodzie to na pewno się spieszył.
Zastanawiała mnie jeszcze jedna sprawa. To cięcie było... czyste. Ten, kto mnie zaatakował, uczynił to bez wahania, jakby naprawdę chciał mnie zabić. Nie widziałem twarzy mojego napastnika, ale skoro tamta dwójka, którą przyłapałem to byli młodzi chłopcy, to jestem przekonany tak na dziewięćdziesiąt procent, że ten trzeci także. Czy zalazłem ostatnio za skórę jakimś młodym chłopakom? Albo raczej, czy zalazłem za skórę komukolwiek? Może jak byłem strażnikiem wrzuciłem do lochu kilka osób, ale zrobiłem to nie bez powodu. No i czy za takie coś ktoś chciałby mnie od razu zabić? Albo sobie po prostu za dużo wmawiam i ten trzeci zaatakował mnie w samoobronie, bo zauważył, że mam broń? Sam już nie wiem. Ktokolwiek mnie zaatakował, nie widziałem jego twarzy, więc wskazać na niego nie mogę. Widziałem twarze tamtej dwójki, niezbyt wyraźnie, ale możliwe, że bym ich rozpoznał. A oni mogliby mnie doprowadzić do mojego niedoszłego zabójcy...
- Sorey? Wszystko w porządku? – pukanie do drzwi i zmartwiony głos mojego męża obudziły mnie z rozmyślań. Na razie nie jestem w stanie zejść na dół, więc tych włamywaczy na pewno nie znajdę.
- Tak, już wychodzę – uspokoiłem go, zaczynając iść powoli w stronę drzwi. Stanie też było jeszcze całkiem meczące i z chęcią bym usiadł.
- Postawiłem już herbatę przy stoliku. Chodź, pomogę ci dotrzeć do łóżka – na jego słowa westchnąłem cicho, ale muszę przyznać, z chęcią skorzystałem z jego pomocy. Łatwiej mi było opierając się o niego niż przesuwać się od mebla do mebla. – Jak się czujesz?
- Dobrze. A na pewno lepiej od ciebie. Musisz wypocząć, słońce, i to porządnie. Chodź tu do mnie – wyciągnąłem ręce w jego stronę chcąc, by się do mnie przytulił. Troszkę w tym momencie cierpiałem na niedobór jego bliskości.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz