Jego słowa ani trochę mnie nie uspokoiły, bo niczym czemu by miały? Mój mąż powinien jeść, a ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, dlaczego nie czułem się w tej sytuacji najlepiej, gdyby tylko mi o tym powiedział, na pewno wstałbym i mimo osłabienia ruszyłbym dalej w drogę, nie zmuszając go do głodówki, to dla niego niezdrowe a ja chce dla niego jak najlepiej, a nie jak najgorzej.
- Może i nic ci nie będzie, jednakże wolałbym, abyś systematycznie jadł, nie możesz chudnąć to dla ciebie niezdrowe. Proszę, nie rób tego sobie - Poprosiłem, kładąc dłoń na jego policzku, czując delikatny pocałunek na mojej dłoni.
- Nie martw się, pandko wszystko będzie ze mną dobrze, obiecuję ci - Uwierzyłem mu, chociaż wciąż się o niego martwiłem, bo jakbym nie miał się martwić, kiedy to kocham człowieka nad swoje życie, chcąc dla niego jak najlepiej.
- Dobrze, ale gdyby coś się działo, proszę, daj mi znać, może coś uda nam się znaleźć w lesie do jedzenia - Przejmowałem się nim jak własnym dzieckiem, którym nie był, chociaż czasem się tak zachowywał, mąż jak dziecko też trzeba o niego dbać.
- Obiecuję, a teraz już chodźmy mamy co nadrobić - Poprosił, ciągnąc mnie w stronę koni, które musieliśmy przygotować do podróży, przez cały czas rozmawiając. Sorey w naszej rozmowie zadbał, abym zapominał o braku jego prowiantu. Cwany lis a ponoć to ja jestem przebiegły, najwidoczniej oboje jesteśmy przebiegły na swój własny sposób i to chyba wcale nam nie przeszkadzało.
Do podróży wróciliśmy, gdy nasze konie były gotowe a rzeczy spakowane, musieliśmy trochę nadrobić drogi, dlatego skupiłem się na trasie. Uważając, aby nikt ani nic nie był w stanie nas zaskoczyć.
Dzisiejszego dnia, chociaż było chłodniej i przyjemniej tak więc podróż przynosiła nam radość, a przynajmniej mi lubiłem, gdy było chłodno mojemu mężowi, też chyba to nie przeszkadzało, bo i po nim widać było, że czuł się lepiej.
- Zimno ci? - Zapytałem tak dla pewności, że nie przeziębi się z powodu zimna, które może mu doskwierać.
- Nie, jest całkiem przyjemnie - Po jego wypowiedzi przestałem się aż tak martwić, jeśli jest mu przyjemnie, nie będę mu nic narzucać, już za niecałe dwa dni, a nawet krócej będziemy, w Azylu wytrzyma i w to nie wątpię.
Ostatnia godzina do spotkania z dziećmi powodowała, że już nie mogłem się doczekać, tak bardzo chciałem je zobaczyć i przytulić jeszcze tylko godzina dam radę, nie mam w końcu innego wyboru.
- Wyglądasz na strasznie zniecierpliwionego - Odezwał się w końcu mój mąż, widząc moje rozkojarzenie i chcąc przyspieszenia. Najchętniej to ruszyłbym tam biegiem, ale i na to nie chciałem sobie pozwolić, nie mogę przecież przesadzać, tyle wytrzymałem to i to wytrzymam.
- Bo i taki jestem - Przyznałem się, uśmiechając delikatnie do męża.
- Chcesz już zobaczyć dzieci prawda? - Na to pytanie kiwnąłem głową, naprawdę się niecierpliwiąc.
- Chciałbym już je przytulić, porozmawiać i nawet znieść ich fochy za to, że je zostawiliśmy, nim wrócimy nie nimi do domu. Oczywiście jeden lub dwa dni zrobimy sobie wolne, uzupełnimy zapasy, nim znów ruszymy w podróż - Wytłumaczyłem, jednocześnie już układając sobie w głowie drogę powrotną, czasem naprawdę biegnę za bardzo w przód, nie myśląc o tym, co dzieje się teraz, jak dobrze, że mam przy sobie męża, który potrafi sprawdzić mnie na ziemię, gdyby nie to mogliby być, że mną ciężko i nawet ja sam byłem tego świadom, a mimo to niczego na ten temat zrobić nie umiałem, taki już po prostu jestem i tego nie da się we mnie zmienić.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz