Od razu pokręciłem głową, nie chcąc się zgodzić. Nie czułem się aż tak źle, no i też te zioła nie są wymagane do wyzdrowienia, więc dam sobie rade bez nich. Przecież w przeszłości już nie raz chorowałem i nie miałem pod ręką żadnych ziół, no i żyję. Wystarczyło się porządnie wygrzać, pić ciepłe napoje i sukcesywnie zbijać gorączkę. Będąc w ciepłym domku nie powinienem z tym mieć żadnego problemu.
- Sorey, przez takie zachowanie robisz sobie krzywdę sam sobie – Mikleo dalej próbował mnie przekonać, gładząc mnie po policzku. Miał naprawdę cudowne dłonie, takie chłodne i przyjemne...
- Nie potrzebuję ich, by wyzdrowieć – bąknąłem, po czym znowu zacząłem kaszleć. A jeszcze rano tak dobrze się czułem, czemu nie możemy wrócić do tego, co było rano?
- Potrzebujesz ich, by wyzdrowieć szybciej. Pomyśl tak, wypijesz je teraz, trochę się pokrzywisz i rano będziesz się czuł zdecydowanie lepiej – mój mąż nie odpuszczał i dalej głaskał mój policzek. Jednak na samą myśl o tym smaku poczułem dreszcze... albo to były dreszcze dlatego, że mam gorączkę i jest mi zimno? Albo jedno i drugie? Sam już nie wiem.
- Nie chcę – powiedziałem uparcie, pociągając nosem. I jeszcze katar... a skoro mam nos zapchany, to niedługo będzie mnie boleć głowa. Więc skoro już teraz mam kaszel i katar, a do tego dojdzie ból głowy, nie będę mógł w nocy spać. Będę się kręcił, kichał, kasłał, co także nie pozwoli Mikiemu spać. Chyba powinienem się przenieść na dół do salonu. Ta kanapa nie jest najwygodniejszym posłaniem na świecie, ale to bez sensu, abym przeszkadzał mojemu mężowi w odpoczynku. – Chyba pójdę na dół – odparłem, próbując podnieść się z łóżka, ale oczywiście Mikleo mi na to nie pozwolił, kładąc dłoń na moim ramieniu i dociskając mnie do materaca.
- A po co tak właściwie chcesz iść na dół? – spytał, marszcząc z niezrozumieniem brwi.
- Żeby ci nie przeszkadzać. Nie będę mógł spać, będę się kręcił, więc i ty nie będziesz spać. A powinieneś, musisz odpoczywać – wymamrotałem, mając już serdecznie dosyć tego, jak się czuję.
- I tak muszę przy tobie być, bo ktoś musi zmieniać ci te okłady. Ale wiesz, łatwiej by mi było, gdybyś wziął zioła... – zaczął ostrożnie, znowu próbując mnie przekonać do tego okropnego pomysłu.
- Łatwiej też by ci było, gdybyś skupił się na sobie i dzieciach, a nie na mnie – trochę szczelniej się opatuliłem się kocem. Chyba nigdy aż tak źle nie przechodziłem przeziębienia... może to dlatego, że jestem stary? Miki to dopiero po ma szczęście, że się nie starzeje i nie musi przechodzić przez to wszystko, przez co przechodzą ludzie.
- Jak do ściany... dobrze, niech ci będzie, tylko mi później nie narzekaj i nie dramatyzuj, że umierasz. Przyniosę ci coś do jedzenia – powiedział, wychodząc z pokoju, nim zdążyłem jakkolwiek zareagować.
Tak jak podejrzewałem, noc była dla mnie nieprzespana. I nie tylko dla mnie. Mikleo przy mnie dzielnie czuwał, przygotowywał mi ciepłe herbaty z miodem, zmieniał okłady, czyli jednym słowem był najukochańszym mężem na całym świecie i był tylko mój. Udało mi się zasnąć dopiero nad ranem i obudziłem się przed południem, czując się, jakby coś mnie zjadło, wypluło i znowu zjadło. I tak jeszcze przynajmniej ze trzy razy.
- Masz to wypić – powiedział Mikleo, wchodząc do pokoju z kubkiem wypełnionym jakąś cieczą. Myślałem, że to herbata, bo z chęcią napiłbym się takiej herbatki, ale okazało się, że były to te obrzydliwe zioła.
- Nie chcę – bąknąłem, nawet nie biorąc kubka do rąk. Co w niego tak nagle wstąpiło? Jeszcze wczoraj taki nie był. Był taki kochany i miły, czemu nadal nie może taki być?
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz