Mikleo podtopił mnie trochę w złym momencie, ponieważ zrobił to w tej samej chwili, w której chciałem zaczerpnąć powietrza, więc zamiast powietrza nabrałem wody. Wynurzyłem się najszybciej, jak tylko mogłem i podpłynąłem do drewnianego, małego pomostu mocno kaszląc, by pozbyć się tej wody z moich płuc. To było trochę niefortunne, zwłaszcza, że przed chwilą mi mówił mi, że nie zrobiłby mi nic złego...
- Sorey? – usłyszałem zaniepokojony głos mojego męża, który od razu do mnie podpłynął.
- Żyję – wykrztusiłem nieco zachrypnięty, czując jak po policzku spływa mi łza, którą zaraz otarłem, co nie miało sensu, bo przecież była całkiem mokra i nie było jej widać. – Wszystko w porządku.
- Na pewno? – dopytał, a w jego głosie wyczułem zmartwienie i chyba nawet lekkie wyrzuty sumienia. Chcąc go trochę rozluźnić, ochlapałem jego twarz wodą.
- Na pewno, potrzebuję tylko chwili, aby dojść do siebie – wyjaśniłem, decydując się usiąść na mostku. Trochę jeszcze bolały mnie płuca, ale to pewnie zaraz mi minie. I pomyśleć, że to miał być taki piękny wieczór, szkoda, że zniszczył go zamach na moje życie.
- Przepraszam – odezwał się cicho Mikleo, podpływając do mnie. A był już taki zrelaksowany i tak beztrosko się zachowywał, cudowanie było go takiego widzieć. Zachowywał się dzisiaj jak dziecko, i w takim stanie go dawno nie widziałem. W końcu zazwyczaj to ja byłem tym bardziej dziecinnym, przynajmniej w jego oczach.
- Aniołku mój najsłodszy, mówiłem ci przecież, że nic się nie stało i nie masz za co przepraszać – odpowiedziałem mu, całując go w czoło. – Pójdę sprawdzić, co z końmi i przywiążę je do drzewa, a ty sobie jeszcze wypoczywaj – dodałem, czując się lepiej.
Mikleo kiwnął głową, ale nadal wyglądał na zmartwionego. Byłem jednak pewien, że zaraz mu to minie kiedy zobaczy, jak dobrze sobie radzę. Niepotrzebnie się zamartwia, to było tylko trochę wody w płucach i nawet jeżeli nie udałoby mi się jej pozbyć, Miki zrobiłby to bez problemu dzięki swoim mocom. Wszystko było pod kontrolą, wiec nie ma powodów do martwienia się i niepokoju.
Zaprowadziłem konie bliżej jaskini i tam przywiązałem je pobliskiego drzewa. Z chęcią zostawiłbym je przy jeziorze, ponieważ tam miały zdecydowanie lepiej, ale były też przez to narażone na ataki drapieżników. Także zdjąłem z nich siodła, ponieważ nie uczyniliśmy tego wcześniej. W sumie to nic nie zrobiliśmy, jeżeli chodzi o rozkładanie obozu, dlatego się tym zająłem. Rozłożyłem koce, zebrałem drewno na opał, rozpaliłem ognisko i zacząłem przygotowywać sobie kolację, w końcu nie jadłem nic cały dzień.
Po kilkunastu minutach przyszedł do mnie Mikleo, calutki przemoczony i najwidoczniej nie za bardzo przejęty tym, że woda kapie z jego ubrania jak i włosów. Jeśli właśnie taki jest szczęśliwy, to niech mu będzie, ale jednak przytulanie się do jego mokrego ciała nie będzie za bardzo przyjemne w nocy. Sam przed snem będę musiał albo poprosić go o wysuszenie moich ubrań. Ale to zaraz, bo jeszcze iść spać nie zamierzałem.
- Zrelaksowany? – spytałem, przytulając go do siebie.
- Mhm – wymruczał, cicho wzdychając. Czy to moje wrażenie, czy Miki ostatnio jest troszkę bardziej humorystyczny? Może jest dzisiaj pełnia? Albo będzie jakoś niedługo? Sam nie jestem do końca pewien, jak to działa u Serafinów wody, wiem tylko, ze podczas pełni Miki potrzebuje bardzo dużo uwagi i atrakcji, co nie zawsze mogę mu zapewnić, ale się staram. I jak ja sobie dam z nim radę na starość, jak już teraz mam z nim problem?
- Zjesz trochę ze mną? – pytałem dalej, mieszając w garnku, by nic się nie przypaliło.
- Ale tylko troszeczkę – odpowiedział, na co pokiwałem głową.
- A po jedzeniu zrobię ci masaż. Co ty na to? – dodałem, chcąc mu jakoś poprawić humor. Taki masaż to nic takiego, nawet nie potrafię go dobrze wykonać, w końcu profesjonalistą w tej kwestii nie jestem, ale zawsze to w jakiś sposób pomagało Mikiemu. Może teraz to też sprawi, że się rozchmurzy...
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz