Nie miałem absolutnie żadnego talentu artystycznego, co było doskonale widać w naszym małym arcydziele. Nie można było rozróżnić, czy narysowała to Misaki, czy też może ja. Chociaż, jakby się temu przyjrzeć to miałem wrażenie, że elementy, które narysowałem ja, wyglądały gorzej, bardziej patyczkowato i dziecinnie. No cóż, artystą nie jestem i nigdy nie byłem, najważniejsze, że młoda jest przeszczęśliwa, chociaż z jakiego powodu, to nie mam za bardzo pojęcia. To było tylko rysowanie, bardzo prosta czynność, a sprawiała jej tyle radości... dzieci są niesamowite. Niech się cieszy tymi prostymi rzeczami najdłużej, jak tylko może. Zasługuje na to.
Dorysowaliśmy nasze kochane zwierzaki, które wyszły troszkę pokracznie, no ale najważniejsze, że już były. Ciekawe, czy niedługo trzeba będzie aktualizować rysunek i dorysować na nim jeszcze jedną osóbkę... Mikleo strasznie zaskoczył mnie tą propozycją. Podejrzewałem, że dwójka dzieci to będzie dla niego wystarczająco. Przecież widziałem, jak się męczył i w ciąży, i podczas porodu i jeszcze później, kiedy musiał dalej przebywać w kobiecym ciele. Momentami miał tego dosyć, widziałem to po nim i strasznie starałem się mu pomóc i ulżyć w tym wszystkim, ale chyba średnio mi to szło. Na pewno chce przez to wszystko przechodzić? Na pewno dobrze to przemyślał? Podarował mi wspaniałą córeczkę, którą kocham z całego serca, i chociaż z chęcią powitałbym w rodzinie kolejne dziecko, nie chciałbym, żeby Miki się do czegoś zmuszał. Z nas dwóch to on ma gorzej.
- Myślisz, że ciocie też powinniśmy narysować? – spytałem, podziwiając Coco, którą narysowałem. Dobrze, że nasza kotka nie jest na tyle mądra, by rozpoznawać takie rzeczy, bo na pewno by się na mnie obraziła. Ale hej, przynajmniej uwzględniłem jej puchatość.
- Chciałabym, ale nie ma już tutaj dla nich nigdzie miejsca. Narysowałeś Coco za bardzo puchatą – na jej słowa oburzyłem się lekko.
- Nie narysowałem jej za bardzo puchatej, ponieważ ona w rzeczywistości jest taka puchata. To ty narysowałaś mi za duże barki, wyglądam jak szafa – odpowiedziałem, pusząc poliki. Może się za bardzo czepiam, ale to ona pierwsza zaczęła przyczepiając się do mojej Coco.
- Narysowałam cię tak, bo jesteś bardzo silny, a inaczej nie mogłam tego zaznaczyć – na jej słowa westchnąłem cicho. Nie za bardzo rozumiałem, dlaczego tak mnie właśnie tak mnie postrzegała, nie jestem silny i fizycznie, i psychicznie. Gdybym był, nie zostałbym ranny, a schodzenie po schodach nie byłoby dla mnie takie męczące.
- Kończcie już to malowanie i sprzątajcie ze stołu, chcę wam podać obiad – Mikleo na szczęście w porę do nas przybył i mnie uratował od dalszego prowadzenia tej konwersacji, która raczej nie zmierzała w dobrym kierunku.
- To nie jest malowanie, mamo! To rysowanie! Gdybym malowała, używałabym farb! – krzyknęła Misaki, biorąc swój rysunek i biegnąc do mamy.
Podczas kiedy one trochę dyskutowały, jaka jest różnica pomiędzy rysowaniem a malowaniem, ja pochowałem wszystkie kredki. Jak już skończyłem, moje aniołki nadal rozmawiały, ja postanowiłem wykorzystać chwilę ich nieuwagi i zanieść kredki do salonu. Niemalże od razu zauważyłem, że podłoga w przejściu jest jakby taka ciemniejsza i czerwona. Chyba trzeba będzie zainwestować w dywan, bo tego już się raczej nie da pozbyć. I tak nie jest najgorzej, Mikleo świetnie sobie z nią poradził.
- Sorey, miałeś odpoczywać – usłyszałem swojego męża, kiedy tylko wróciłem do kuchni.
- No przecież odpoczywam. Daj spokój, tylko odniosłem kredki, to nic takiego, a od tego ciągłego siedzenia już mnie boli tyłek – powiedziałem, uśmiechając się do niego delikatnie. – Pomóc wam w nakryciu do stołu? – zapytałem zauważając, że jeszcze tego nie uczynili, ale to lepiej dla mnie. W końcu się do czegoś przydam, najwyższa pora, bym zaczął coś robić w tym domu.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz