Przyznam, odrobinkę zmartwiłem się tym, że mąż chce tu jeszcze zostać. Woda była już chłodna, więc nie była już taka przyjemna, troszkę bałem się, że się przeziębi. Tak, tak, to jest anioł i nie może zachorować na takie zwyczajne ludzkie choroby, ale są jeszcze te takie dziwne anielskie, które nie mam pojęcia, skąd się biorą, więc równie dobrze może je powodować siedzenie za długo w chłodnej wodzie... albo też Miki chciał po prostu trochę pobyć beze mnie i dzieci. To też było całkiem prawdopodobne, w końcu cały wczorajszy i dzisiejszy dzień spędziliśmy razem, a ja dobrze wiedziałem, jak potrafiłem być denerwujący. I tak miałem wrażenie, że odrobinkę go przymusiłem go do tej kąpieli i swojego towarzystwa...
- Wszystko w porządku? – dopytałem, czując wyrzuty sumienia. Wszystko było dobrze, dopóki nie zacząłem sobie wmawiać rzeczy, których nawet nie byłem pewien.
- Tak, a czemu miałoby nie być? – odpowiedział pytaniem, odwracając się w moją stronę, by spojrzeć w moje oczy.
- No nie wiem... nie naprzykrzam ci się za bardzo? – spytałem niepewnie, odwracając wzrok gdzieś w bok. Co jak co, ale spojrzenie Mikleo było bardzo intensywne, a to wszystko przez te jego jasne tęczówki. Są przewspaniałe i je kochałem, ale też momentami odrobinkę mnie przerażały. Wystarczało jedno jego spojrzenie i już wszystko wiedział.
- Nie, kochanie, oczywiście, że nie. Ty pewnie jesteś zmęczony i chcesz iść spać, a ja jeszcze nie jestem śpiący – wyjaśnił jak małemu dziecku, po czym złożył delikatny pocałunek w kąciku moich ust. Nadal nie byłem za bardzo przekonany co do jego tłumaczenia, Miki jest po prostu za bardzo kochany i nie powiedziałby mi wprost, że go irytuję.
- Nie siedź za długo, byś się nie rozchorował – poprosiłem go, wychodząc z balii i okrywając się ręcznikiem od pasa w dół.
Dokładnie się wytarłem i ubrałem dopiero w swoim pokoju, a to z bardzo prostego powodu, otóż nie wziąłem do łazienki żadnych ubrań, bo po prostu zapomniałem. Miałem cichą nadzieję, że Mikleo przyjdzie do mnie, zanim zasnę, bym mógł wtulić się w jego ciało. Co jak co, ale zdecydowanie wolałem przytulać się do niego niż do poduszki, więc czekałem, i czekałem... i się nie doczekałem, ponieważ zmęczenie wygrało i zwyczajnie odpłynąłem.
Następnego poranka obudziłem się w ten sam sposób, co wcześniejszego poranka, tyle że z tą różnicą, że to nie Misaki mnie budziła, a Mikleo. A skoro to on mnie budził, standardowo wymamrotałem „jeszcze pięć minut” i wtuliłem twarz w poduszkę. Tak mi się przyjemnie spało, to łóżko było tak wygodne i miękkie, więc czemu musieliśmy wyruszać tak wcześnie...? Albo nasuwa mi się jeszcze lepsze pytanie, dlaczego musieliśmy wyruszać dzisiaj? Przecież dopiero co tutaj przyszliśmy, mieliśmy wypocząć przed powrotem, bo jak wrócimy, to odpoczynku na pewno nie zaznamy, albo raczej nie tak od razu. Już trochę nas tam nie było, więc trzeba było wywietrzyć dom i trochę go ogarnąć... już na samo wspomnienie o sprzątaniu poczułem się jeszcze bardziej zmęczony.
- Sorey, musimy się zbierać, dzieciaki już dawno są na nogach – ponaglał mnie Miki, pakując nasze ostatnie rzeczy.
- One są młode więc potrzebują mniej czasu niż taki stary ja – wymamrotałem, przeciągając się leniwie w łóżku. Czemu wstawanie z łóżka było takie dla mnie ciężkie...? Kiedyś chyba nie miałem z tym aż tak wielkiego problemu. Starość zdecydowanie nie jest fajna, dobrze, że Miki nie musi przez to przechodzić. – Właściwie, zastanawia mnie jedna rzecz. Nie powinieneś zgłosić się jeszcze do starszyzny i opowiedzieć, co się stało? – spytałem, podnosząc się do siadu, co było w moim przypadku wielkim przełomem. Teraz tylko wstać, ubrać się, ogarnąć się szybko i zjeść śniadanie. Wstanie jest najgorsze, ponieważ strasznie mi się nie chciało, mała motywacja ze strony męża by mi nie zaszkodziła.
<Mężu? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz