Nie byłem za bardzo do tego pomysłu przekonany. Mikleo przede wszystkim nie powinien zostać tutaj sam, bez żadnej opieki i nadzoru. Iść z nami też nie powinien, po obiedzie będzie jak zawsze będzie senny i na pewno będzie chciał iść spać, a nawet jeżeli będzie czuł się dobrze, to do jeziora jest trochę daleko. Nie ujmując Mikleo, on potrafi zmęczyć się wchodzeniem po schodach, a co dopiero będzie czuł po takim spacerze. A może faktycznie przesadzam i znowu przemawia przeze mnie moje przewrażliwienie?
- Według mnie ktoś powinien zostać z tobą. W każdej chwili możesz zasłabnąć i potrzebować pomocy – od razu przedstawiłem swoje zdanie, kładąc talerze pełne jedzenia na stół.
- A według mnie zdecydowanie za bardzo się martwisz. Nic mi nie będzie, jak na moment zostanę sam. Poza tym, jeszcze nie wiemy, jak się będę się czuł – odbił piłeczkę, mierząc mnie lekko krytycznym spojrzeniem.
- Jezioro jest całkiem daleko, dasz radę tam dotrzeć? – dopytałem, nadal nie będąc przekonany co do tego pomysłu. Znaczy, spędzenie czasu razem z rodziną to jest bardzo dobry pomysł, ale żeby Miki przebywał tak długie dystanse w takim stanie.
- Nie rób ze mnie kaleki, bardzo proszę. Taki spacer bardzo dobrze mi zrobi, nie mogę całe dnie siedzieć w domu – tu się akurat zgadzałem, świeże powietrze na pewno dobrze robi i jemu, i dziecku, ale dlatego może sobie wychodzić na taras. Ma huśtawkę, ma leżak, może wziąć także koc i położyć się na trawie i sobie pozażywać świeżego powietrza, czegoś takiego mu nie zabraniam.
Przez moment jeszcze rozmawialiśmy na temat tego naszego wyjścia, a ja po naleganiach zarówno męża, jak i dzieci, w końcu uległem na to wyjście. Nadal nie byłem do końca przekonany i bałem się o męża niezależnie od tego, co zamierza zrobić po obiedzie. Jeszcze ta wiadomość o dziecku też za dobra nie była... znaczy, dobrze, że nasz syn był zdrowy i nic mu nie było, bardziej niepokoiło mnie to, że był człowiekiem. Nie sądziłem, że to w ogóle możliwe, chciałem dla niego jak najlepiej, a tymczasem odziedziczył po mnie najgorsze, co mógł. Ludzie nie mają lekko w życiu, te wszystkie choroby, starzenie się, umieranie w dość młodym wieku, jeżeli tak porównać długość naszego życia do długości życia aniołów... miałem nadzieję, że w przyszłości syn nie będzie na mnie zły o te geny.
Zjedliśmy, ja pozmywałem, a młoda już zaczęła szykować rzeczy do wyjścia. Po Mikim widziałem, że nie miał siły na nic, dlatego już wiedziałem, że zostaje w domu. Jak coś mu się stanie podczas mojej nieobecności, nie wybaczę sobie tego.
- Jakby coś było nie tak i źle się czuł, od razu daj mi znać. Postaram się przybyć najszybciej, jak tylko mogę – poprosiłem Mikleo, który dzielnie towarzyszył nam wszystkim podczas pakowania potrzebnych rzeczy nad jezioro.
- Oczywiście, kochanie – odpowiedział, a ja wyczułem w jego głosie lekkie zniecierpliwienie i może zmęczenie.
- Może pomogę ci dojść do sypialni? – dopytałem, dopiero teraz zdając sobie sprawę ze swojej głupoty. Miki pewnie ledwo stoi na nogach i chce się położyć, a ja go tutaj jeszcze z nami trzymam.
- Na spokojnie dam sobie radę, więc możesz choć na moment odstresować i się zrelaksować – powiedział spokojnie, podchodząc do mnie i poprawiając kołnierzyk mojej koszuli. – A wy pilnujcie, by tata się dobrze bawił – tym razem zwrócił się do dzieci, przygładzając ich włosy. Dobrze bawić ja się będę dopiero wtedy, jak będę miał pewność, że Miki jest bezpieczny, a będąc nad jeziorem nie będę jej przecież miał.... mimo wszystko postaram się dla dzieci, nie chcę, by było im smutno z powodu mojego przewrażliwienia na punkcie Mikleo. Wrócimy to od razu upewnię się, czy wszystko u niego w porządku.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz