Powoli i z wielkim trudem otworzyłem oczy, czując się strasznie słabo Miałem wrażenie, że całe moje ciało było jak z jakiegoś ołowiu, ciężko było mi ruszyć jakąkolwiek częścią ciała. To, że otworzyłem oczy, było dla mnie wielkim sukcesem. Co tak właściwie się wydarzyło? Ostatnie, co pamiętam, to krew. Dużo krwi. I ona chyba należała do mnie... Powoli i z wielkim wysiłkiem przyłożyłem dłoń do szyi, gdzie chyba znajdowała się moja rana, ale wyczułem jedynie lekkie wybrzuszenie, jakby była tam blizna. Więc to mi się nie śniło? Umarłem? Musiałem umrzeć, straciłem za wiele krwi, by było inaczej.
Muszę przyznać, że nie tego się spodziewałem po niebie. Wyglądało to jak mój dom, a tak dokładnie wnętrze mojej sypialni. Spodziewałem się... no nie wiem, czegoś takiego bardziej niebiańskiego i rajskiego. Chociaż, jakby się tak nad tym zastanowić, właśnie to był dla mnie raj. Nie ma dla mnie lepszego raju niż po prostu mój dom i moje aniołki. Tylko... gdzie oni są? Mam być tutaj sam? I czekać, dopóki do mnie nie dołączą? Jeżeli tak, to wcale nie jest niebo, a piekło. I w sumie, to ja bardziej zasługuję na piekło niż niebo, więc to też by miało bardzo dużo sensu.
W tym samym momencie usłyszałem otwierające się drzwi. Powoli odwróciłem głowę w tym kierunku i ujrzałem w nich Mikleo, tylko że był jakiś... wycieńczony. Co się mu stało?
- Sorey, obudziłeś się – w jego glosie usłyszałem ulgę i Mikleo w jednej chwili znalazł się przy mnie, mocno mnie przytulając. Jęknąłem cicho z bólu, to było zdecydowanie za mocno na moje biedne ciało.
- Co się stało? – spytałem, nie za bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Chyba trochę się pogubiłem.
- Zostałeś zraniony i straciłeś bardzo dużo krwi. Myślałem, że nie udało mi się cię uratować, nie dawałeś żadnego znaku życia, nie budziłeś się... – mój mąż przerwał w tym momencie, zaczynając płakać. Nadal byłem jeszcze okropnie słaby, dlatego przytulenie go nie wchodziło w grę, ale zebrałem w sobie wszystkie siły i splotłem nasze dłonie. Naprawdę chciałbym zrobić dla niego więcej, ale w tym momencie to było wszystko, co mogłem uczynić. Jestem żałośnie słaby.
- Więc nie jestem martwy? – dopytałem tak dla pewności. Chyba nadal jeszcze w to nie za bardzo wierzyłem.
- Dzięki Bogu nie, nie przeżyłbym, gdyby ciebie zabrakło – odpowiedział, cicho pociągając nosem.
- Ale... moja krew była wszędzie... Straciłem jej za dużo...
- Przeżyłeś i tylko to się dla mnie liczy – wyszeptał, zaciskając palce mocniej na mojej ręce i podniósł moją dłoń do swoich ust i złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek. – Powiedz mi, potrzebujesz czegoś? Przynieść ci coś?
- Chciałbym, abyś położył się obok mnie. Wyglądasz, jakbyś miał kilka nieprzespanych nocy za sobą – poprosiłem, siląc się na uśmiech. Dopiero co się obudziłem, a już miałem dosyć.
- Ktoś się musiał tobą zająć – wyjaśnił i posłusznie położył się obok mnie. Czy on naprawdę nie spał przez te wszystkie dni, podczas których byłem nieprzytomny? Gdyby tak jeszcze dorzucić do tego dni, w których byłem chory i podczas których też nie spał, bo ja mu w tym przeszkadzałem, to... rany, przecież on musi być wykończony.
- Spałeś coś w ogóle? – dopytałem, pozwalając mu wtulić się w moje ciało.
- Odrobinkę – wymamrotał, zamykając oczy, chyba będąc już na wykończeniu. Postanowiłem go już nie męczyć, zwłaszcza, że ja sam nie miałem już na to siły. Delikatnie przytuliłem się do niego i nie mając siły już na nic, poddałem się zmęczeniu tak jak mój mąż.
Kiedy następnym razem otworzyłem oczy, było znacznie jaśniej i nie było przy mnie Mikleo. Czułem się lepiej, ale nie była to jakaś wielka poprawa. Przynajmniej mogłem normalnie otworzyć oczy. Ostrożnie podniosłem się do siadu, rozglądając się po pokoju. Chyba powinienem zejść na dół... czemu ja znowu byłem tak okropnie słaby? Dopiero co wyzdrowiałem i zaczynałem odzyskiwać siły, a znów wylądowałem w łóżku i nie mogę się ruszyć bez zużycia całej swojej energii.
Drzwi do pokoju otworzyły się i nieśmiało przez nie wyjrzała Misaki. Moja mała córeczka wyglądała znacznie lepiej, czyli już wyzdrowiała. Tylko była jakaś taka przestraszona i smutna... stało się coś? Może stało się coś Mikleo...?
- Hej, księżniczko – uśmiechnąłem się do niej szeroko, wyciągając swoje ręce. – Stało się coś?
- Wyzdrowiałeś już? Jesteś strasznie blady. Mama mówi, że jesteś jeszcze chory – odezwała się niepewnie, podchodząc do mnie.
- Spokojnie, tym cię nie zarażę – uspokoiłem ją, cały czas się uśmiechając. Dopiero wtedy moje słońce weszło mi na kolana i wtuliło się w moje ciało. – Tęskniłem za tobą. Bardzo – wyszeptałem i przytuliłem ją do siebie. Tak niewiele brakowało, a bym już jej nigdy nie zobaczył. I jej, i Yuki’ego, i Mikiego... cóż, dla mnie źle, ale im chyba byłoby lepiej beze mnie. Jestem człowiekiem, który ich spowalnia i tylko sprawia im kłopoty.
- Gdybyś tak jak ja pił te niedobre zioła, szybciej byś wyzdrowiał – na jej słowa parsknąłem cicho śmiechem. Mam serdecznie dosyć tych głupich ziół i jeżeli jeszcze raz ktoś o nich wspomni, chyba oszaleję.
- Tutaj akurat by mi nie pomogły. A teraz powiedz mi skarbie, co się działo, jak odpoczywałem. Pewnie dużo przegapiłem, co? – poprosiłem, przyglądając jej się uważnie. Miki pewnie mi za wiele nie powie, dlatego musiałem wypytać najrzetelniejszą osóbkę, czyli moje kochane dziecko.
<Aniołku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz